fbpx

Kiedy moi przybrani rodzice (chyba nie muszę mówić, że to Andrzej i Monika?) poznali się na motocyklowej sesji fotograficznej, myślałem sobie, że fajnie byłoby zakochać się w podobny sposób. Od tamtej pory, czyli od jakiś 10 lat, większość nowych znajomości z dziewczynami, które darzyłem jakimś uczuciem, rozpoczynałem na Instagramie albo – co gorsza – na Tinderze… I mimo że żadna z nich nie skończyła się ślubem czy zaręczynami, to zbliżając się do trzydziestki, zacząłem się oswajać z myślą, że właśnie w internecie mogę poznać swoją przyszłą żonę… No bo przecież nie w pracy, czyli prowadząc sklep z akcesoriami motocyklowymi dla dzieci albo trenując jazdę terenowymi jednośladami głównie małych gamoni.

Okazuje się, że może jednak będzie inaczej i to właśnie w pracy i jeżdżąc motocyklami, znalazłem kobietę, z którą dane mi będzie przeżyć resztę życia. Mam nadzieję, że kiedy będziecie czytać ten tekst, mój status jeszcze się nie zmieni, bo ten związek to świeża sprawa i dopiero zbliża się do magicznej półrocznej granicy, po której zwykle można stwierdzić, czy to miłość czy zauroczenie. Postanowiłem jednak podjąć ryzyko i za namową Andrzeja podzielić się moją miłosną moto-historią. Tym bardziej, że od kilku numerów naszej gazety motyw ten przewija się już nie tylko w moich artykułach.

Czy w pracy marzeń można poznać dziewczynę marzeń? Wygląda na to, że tak, tylko trzeba liczyć się z tym, że będzie mieszkała po drugiej stronie Morza. I tak dobrze, że nie Oceanu…

Wyobraźcie sobie, że lecicie na testy najnowszych szwedzkich motocykli enduro do Norwegii. Tam chyba po raz pierwszy spotykacie tak obfitą żeńską obsadę motocyklistek z różnych części świata. No prawdziwy raj dla moto-kawalera (chociaż pewnie i nie tylko). Spośród wszystkich dziewczyn w oko wpadła mi jednak mała, nieśmiała blondynka ze Szwecji, z którą co chwilę spotykam się spojrzeniami już od początku dnia jazd testowych. Z jednej strony staram się jednak skupić na robocie, czyli jeździe motorkami i próbowaniem ich nie popsuć. Z drugiej zgrywać trochę cwaniaka i nie dawać po sobie mocno poznać, jak bardzo mi się spodobała. A z trzeciej po prostu się wstydzę i nie wiem, jak zagadać. Trzeba poczekać na dobrą okazję… ale najpierw sprawdzić, czy przypadkiem nie jest szybsza ode mnie na wymagającej trasie enduro.

Kiedy w drugiej połowie dnia zobaczyłem na horyzoncie wystający spod kasku, bujający się długi blond warkocz sięgający prawie do zgrabnych pośladków, od razu testosteron przejął panowanie nad moim organizmem, krew odpłynęła z mózgu i chciałem pokazać, jak szybko mogę ją minąć. Skończyło się na tym, że w ciągu 5 minut musiałem wyprzedzić moją Szwedkę aż 4 razy, bo zaliczyłem 3 upadki, szarżując ponad zmęczenie, które dawało się już mocno we znaki. Na całe szczęście nie widziała żadnego z nich, a ja za każdym razem, kiedy mnie mijała, nieudolnie próbowałem udawać, że przestawiam coś w motocyklu. Jeździła w obstawie, więc nawet nie mogłem dłużej poleżeć na ziemi, próbując poderwać ją na litość. Potrzebny był inny plan.

Kiedy po skończonych testach wracaliśmy do hotelu, miejsce koło niej było zajęte… plecakiem, więc zostało mi pokazać duszę gentelmana, pomagając jej wynieść torbę z autobusu, kiedy dotarliśmy do hotelu. W tym celu musiałem wyciągnąć 20 innych toreb załadowanych pełnym ekwipunkiem do jazdy wszystkich dziennikarzy, ale szczery, szeroki uśmiech, który za to dostałem, był tego warty. Przynęta została połknięta już na pewno, ale pytanie, jak teraz wyciągnąć zdobycz z wody i pogadać w miarę na osobności? Postanowiłem po raz pierwszy w życiu być przed czasem i przyjść na kolację podsumowującą testy 10 minut przed powitalnym drinkiem. I wiecie co? Udało się! Nie tylko być pierwszym (co już było sukcesem w moim przypadku), ale doczekać się dogodnej okazji na pogawędkę, bo moja Szwedka przyszła chwilę później, kiedy nikogo jeszcze nie było. Zacząłem więc jak prawdziwy Casanova:

  • Cześć! Jestem Eliasz, jak masz na imię?
  • Cześć. Bella. Miło Cię poznać.
  • O, jakie ładne imię, dasz mi swojego instagrama?

Kiedy oboje patrzycie na jednoślady w ten sam sposób, to chociaż nie będzie trzeba wybierać – dziewczyna czy motocykl.

Tak, wiem – słaby tekst, ale czując presję gromadzących się innych dziennikarzy, wiedziałem, że nie mam dużo czasu, a musiałem mieć możliwość kontaktu z Bellą w przyszłości. I to był bardzo sprytny ruch, bo kiedy do rozmowy zaczęli włączać się inni szwedzcy dziennikarze, namawiając mnie na start w Gotland Grand National, moja Blondynka po cichu zaczęła się wycofywać i na kolacji pozostałem w australijsko-polskim towarzystwie. Bardzo sympatycznym, ale jednak nie takim, na jakie liczyłem. Kiedy kolacja się skończyła i zobaczyłem, że Bella ucieka, od razu napisałem do niej na Instagramie.

Po bardzo krótkiej rozmowie zaprosiłem ją na spacer i z małymi oporami, ale jednak się zgodziła. Kiedy podczas dłuższej rozmowy okazała się nie tylko ładną, ale do tego piekielnie inteligentną, bardzo pozytywną i miłą dziewczyną zakręconą na punkcie motocykli, wiedziałem już, że nie chce kończyć tej znajomości tego wieczoru.

Szybko zaproponowałem jej przylot do Polski i start w zawodach pitbike’owych, które miały się odbyć za dwa tygodnie w Koszalinie. Ciekawa ścigania na małych motorkach zgodziła się i wkrótce odbierałem ją z lotniska w Gdańsku (oczywiście tym razem już w swoim stylu spóźniony), żeby wspólnie wystartować podczas eliminacji Pucharu Polski Pitbike na torze w Konikowie.

I chociaż myślałem, że widzimy się dopiero drugi raz w życiu, to czułem się, jakbyśmy znali się pół życia. Nie dlatego, że Bella uświadomiła mnie, że rok wcześniej byliśmy razem na testach Yamahy we Francji, ale po prostu czułem w niej bratnią duszę. Spędziliśmy wspólnie dwa świetne dni, najpierw wygłupiając się i jeżdżąc na jednym kole na małych pitbike’ach, a potem ścigając się na trochę większych minimotocyklach. Same zawody były chyba jednymi z najweselszych, na jakich byłem. Moje drugie miejsce po festiwalu gleb przez jazdę na flaku w przednim kole i 5 pozycja Belli były zdecydowanie drugorzędne. Spędziliśmy świetny weekend z moimi znajomymi i zdecydowanie wyjeździłem się jak nigdy z dużymi i małymi gamoniami z ekipy Pitbike Strefa FUN.

Dziewczyny lubią facetów, którzy potrafią postawić… na koło. I wcale to nie musi być duży… motocykl.

Okazało się, że to jednak dopiero początek naszej wspólnej motocyklowej historii. Wkrótce ogłoszone zostały grube testy najnowszych modeli GasGas podczas festiwalu Spice IT UP we Włoszech (opisanego zresztą w numerze SM 09/2023), które zbiegły się z moimi wakacjami. Co prawda nie dostałem na nie zaproszenia, ale wiedząc od Belli, że się odbędą, wyprosiłem miejsce również dla siebie. Udało się. Wyjazd na testy połączyliśmy z wakacjami – najpierw kilkudniowymi w Polsce, potem w Szwecji, a na końcu z przeciągniętym wyjazdem do Włoch. W końcu po wspólnie spędzonych dwóch tygodniach można już powiedzieć coś więcej o drugiej osobie. Oczywiście zarówno czas pod Olsztynem, jak i pod Sztokholmem spędziliśmy na jeżdżeniu motocyklami każdego rodzaju.

Nie wiedziałem tylko, że kiedy pierwszego dnia Bella zaliczyła niegroźnie wyglądającą glebę na pitbike’u, złamała kciuk. I z tym kciukiem przejechała dwa treningi w Polsce, dwa w Szwecji i całe dwudniowe testy GasGasa we Włoszech, niezbyt się przy tym skarżąc. Nooo materiał na żonę! Szczególnie że potem jeździła jeszcze z gipsem na ręce, a do tego okazało się, że jest uzdolniona na wielu polach i nie boi się ciężkiej pracy. Zupełnie jak Moniczka Andrzeja! Do tego objechała mnie na gokartach, więc gazu też potrafi dać. Tak więc trzymajcie za nas kciuki, żebyśmy przeżyli ten związek, bo póki co to wygląda trochę jak wyścig, kto zrobi sobie więcej krzywdy. Ja już miałem szytą pupę i oko, a Bella złamaną rękę i wypalony znaczek Yamahy na nodze od dyfuzora. No związek idealny!

KOMENTARZE