fbpx

„Śpij słodko, aniołku” – pomyślałem 12 stycznia, gdy internet obiegła informacja, że oto azjatycka platforma Shopee, gigant handlu online, ma w ciągu 24 godzin zakończyć sprzedaż w Polsce. Dwa lata wcześniej aura globalnego sukcesu (obrót na poziomie 10 mld dolarów) była podsycana przez Cleo, Jana Dąbrowskiego, Olę Nowak, Sławomira, a kiedyś nawet przez Cristiano Ronaldo. Kto nie załapał się na spot z Krystianem, zapewne doznał okaleczenia szarych komórek przez lecącą w telewizji piosenkę „Shopee-pi-pi-pi-pi-pi-pi” lub w postach inflencerek chwalących się każdego dnia, że uwaga, uwaga, dzięki Shopee potrafią się ubrać.

Coś jednak nie pykło. Umoczenie 50 milionów złotych w reklamach nie pomogło ani w podbiciu serc Polaków, ani w zabiciu największej konkurencji – Allegro. Projekt „pełna dominacja” skończył się upadkiem i zwolnieniem 200 osób, do tej pory patrzących na świat z górnych pięter modnego biurowca przy rondzie Daszyńskiego w Warszawie. Historia Shopee sprawiła, że zmarnowałem godzinę, no dobra, może nawet dwie, na rozprawianiu nad ludzką potrzebą dominacji.

Okazuje się, że w dziejach człowieka nie było żadnego momentu, w którym ten nie prowadził konfliktu. Przez 100 tysięcy lat nasi przodkowie walczyli z neandertalczykami. Według historyka wojskowości, płk dr hab. Tomasza Kośmidera, od czasów cywilizacji sumeryjskiej do współczesności ludzie wdali się w ponad 15 tysięcy wojen. Trzy wojny rocznie. Wow! Od upadku Napoleona do rozpadu ZSRR zanotowano 350 wojen, czyli dwie rocznie. Obecnie na świecie toczy się 37 otwartych konfliktów zbrojnych. Wszystko to z odwiecznej potrzeby dominacji.

Triumph Rocket 3 R – Custom Work Zon

Żeby nie było złowieszczo, to z tej samej potrzeby, co chwilę gdzieś na świecie dwudziestu dwóch kolesi zbiera się na poletku trawy, by udowodnić sobie, którzy z nich najlepiej kopią pompowany balon obszyty skórą. Mało tego. Setki tysięcy innych kolesi patrzy na to, wykrzykując, że jedni są nasi i jest super, natomiast drudzy nie są nasi i w związku z tym należy im życzyć rychłego owrzodzenia miejsc intymnych. Wszystko to w towarzystwie kiełbasek i lanego piwska.

Piłka nożna to tylko czubek góry lodowej. To samo dzieje się w skokach narciarskich, tenisie, koszykówce. I gdy miałem już wziąć na klatę słowa, że z całej listy sportów świata to „gała” jest najgłupsza, przypomniałem sobie o istnieniu krykieta, rugby, sumo i sepak takraw, czyli azjatyckiego sportu łączącego karate, siatkówkę i piłkę nożną. Słowem, by udowodnić światu, że jest w czymś lepszy, człowiek jest w stanie wymyślić niewiarygodnie bezsensowne rzeczy.

Aluminium plus brąz i mamy steampunkowego muscle roadstera

Naj, naj, naj

Oczywiście motocyklizm nie jest obojętny na odwieczną potrzebę dominacji. Jedni idą w najszybsze, inni w najdziwniejsze, a jeszcze inni w największe jednoślady. Dzięki temu możemy kupić Ducati Panigale V4, BMW S 1000 RR, Yamahę R1, Hondę Gold Wing z biegiem wstecznym, trzykołowego Harleya lub Boss Hossa z silnikiem V8 od Corvetty. Na jednej z niemieckich imprez motocyklowych spotkałem miłośnika Boss Hossów i słuchając jego osobliwej playlisty na Spotify i obserwując, jak wlewa w siebie morze alkoholu, stwierdziłem, że jego potrzeba bycia „naj” zupełnie niepostrzeżenie zamieniła się w dziwnej kategorii masochizm. To jednak temat na osobny artykuł.

Po co szukać nowej lampy? Lepiej starą ukryć w dziurze!

Pojemność dwa czterysta pięćset

Pomiędzy Panigale V4 a dość egzotycznym i niedostępnym w salonach Boss Hossem są tak zwane dominacyjne półśrodki z nutką amatorskiego masochizmu. Yamaha miała w tej kategorii V-Maxa, BMW ma klasyczne R 18, Ducati właśnie wprowadziło do sprzedaży Diavela V4, jednak królem wciąż pozostaje Triumph Rocket 3 R. Co prawda waży o ponad połowę mniej od Boss Hossa, jednak ma tę przewagę, że da się na niego patrzeć bez czterech promili we krwi. Jego trzycylindrowy silnik o pojemności 2498 ccm generuje 167 KM mocy i 221 Nm momentu obrotowego.

Na papierze jest to wynik przyprawiający o gęsią skórkę. Według Simpsona nie ma się czego obawiać, jednakowoż nie ufam mu za grosz, bo jego potrzeba dominacji już dawno zamieniła się w masochizm prędkości na torze. Tam, gdzie normalny człowiek wciska hamulec, Andrzej wciąż ma zacięty gaz, a w miejscu, gdzie powinien już odmawiać zdrowaśki, redukuje sobie beztrosko dwa biegi i uślizgiem wpada w winkiel. W moim odczuciu 221 Nm przy 4000 obr./min to cios w plecy godny Mike’a Tysona w czasach sprzed reklamy polskiego napoju energetycznego.

Podstawą muskularnej stylistyki Rocketa 3 R jest silnik z tłokami o średnicy 11 centymetrów każdy, trzy mocno zaznaczone kolektory wydechowe, sporych rozmiarów zbiornik paliwa, dwa charakterystyczne reflektory i wyeksponowane tylne koło z oponą w rozmiarze 240/50. Za mało, by poczuć wyższość nad innymi motocyklistami? Nie ma problemu!

Niby zwykły błotnik, a jednak budzi podziw. Gołe materiały mają w sobie magię

Cafe racer lokomotywa

Zawsze można oddać swojego Rocketa w ręce Yuichi Yoshizawy i Yoshikazu Uedy z japońskiego warsztatu Custom Works Zon. Mają spore doświadczenie w mastodontach. To oni zbudowali jeden z pierwszych concept bike’ów bazujących na silniku BMW R 18. Ich „Departed” wspaniale eksponował big boxera dzięki delikatnej kratownicowej ramie i potężnych kołach – 21 cali z przodu i 26 z tyłu.

Ostatnio japoński warsztat wziął w obroty Rocketa 3 R. Powstało z niego coś, czego moim zdaniem nie dało się zrobić z motocyklem tej postury. Wykorzystując aluminium i brąz, customizerzy stworzyli cafe racerową owiewkę opadającą na szeroką chłodnicę, obudowę zbiornika, błotnik i wielki zadupek, raczej w stylu dragstera niż cafe racera, co w tym przypadku było całkiem uzasadnione. Dwa nowoczesne reflektory zostały zastąpione pojedynczym, ukrytym pod żółtym kloszem i osłoną z brązu. W obudowie zbiornika jest podłużna dziura eksponująca wlew paliwa i pas z brązu ciągnący się przez całą konstrukcję. Czarne felgi zostały ozdobione ciemnozłotymi pasami. W zadupku została sprytnie ukryta oryginalna lampa. Zwieńczeniem są ręcznie grawerowany napis „Triumph” na zbiorniku oraz logotypy na bokach owiewki.

Dziura w osłonie baku, zdecydowanie nie. Ręczny grawer mocno na tak

Ktoś powie, że to niewielkie zmiany jak na customa. To prawda. W przypadku Rocketa 3 R nie trzeba wiele, by albo go oszpecić, albo zrobić z niego coś zupełnie nieoczywistego. Mnie ten gladiator z gołego aluminium przypomina projekty spod ręki mistrza Shinyi Kimury i to chyba wystarczające uznanie. Oczywiście mógłbym przyczepić się do mocowania tablicy, plastikowych kierunkowskazów i kilku innych detali. Te jednak przecież nie wpływają na potencjał dominacyjny w lokalnej społeczności motocyklowej.

Co z tą dominacją po godzinach rozkminiania? Otóż moim zdaniem kupowanie i budowanie nawet najbardziej bezsensownych motocykli jest o niebo lepsze od biegania za balonem obszytym skórą, oglądania innych kolesi, którzy to robią, budowania sklepów online zalewających świat tandetą, a tym bardziej wzniecania konfliktów. Dominujcie więc Panie i Panowie. Dominujcie w motocyklach, a świat będzie pięknie prosty. Albo i nie.

>> Sprawdźcie profil Custom Work Zon na Instagramie <<

Kto do tej lokomotywy dorobi tarczę i miecz, ten zawładnie całym światem. Albo i nie zawładnie…

Zdjęcia: Hiromitsu Yasui

KOMENTARZE