fbpx

„Ale to już było i nie wróci więcej”, śpiewa od trzydziestu jeden lat Maryla Rodowicz. Jej piosenka całkiem dobrze pasuje do pewnej stacji telewizyjnej, bowiem składa się głównie z półprawd i pseudoprawd. Że było, zgodzi się ze mną chyba każdy. Wojny, epidemie, ustroje autorytarne, media jako tuby propagandowe, patriarchat, rasizm. Mógłbym wymieniać bez końca. Że nie wróci więcej? Tego Maryla raczej nie obroni, bo w przez osiem ostatnich lat Polki i Polacy (…). Stop. Stop. Nie idźmy tą drogą!

To, co miało nigdy nie wracać, jednak wraca. Oczywiście nie chodzi mi tylko o zło całego świata, choć faszyzujący rząd w kraju zbudowanym z ludzi uciekających przed faszyzmem, to dość ciekawa sprawa. Żeby nie było tak patetycznie. Wracają rzeczy dziwne, kiedyś wyśmiewane lub odstawiane po cichu w kąt. Spodnie dzwony? Były. Śmiali się. Odeszły. Wróciły. Hawajskie koszule, żółte okulary, hulajnogi z silnikiem, długie brody. Były. Śmiali się. Odeszły. Wróciły.

W branży motocyklowej historia również kołem się toczy. Zafascynowani połaciami plastiku odrzuciliśmy na boczny tor klasyczne motocykle. Wróciły. Tak samo jakieś dziesięć lat temu na dobre wróciły cafe racery z okrągłymi reflektorami. Każdy producent znów ma w ofercie coś nawiązującego do kultury kolesi ścigających się od kawiarni do kawiarni.

Wielki, kanciasty, nietypowy. Ot, prosty przepis na customa w 2023 roku

Co dalej? Mody motocyklowe, tak samo jak światopoglądowe i ubraniowe, nie znoszą zastoju. W 2018 roku Suzuki wprowadziło do oferty Katanę – kanciastego nakeda z wielką kwadratową lampą. W zeszłym roku Ducati pokazało DesertX-a – kanciaste retro enduro. Customów w stylu ejtisowym powstało setki, jeśli już nie tysiące.

Co to oznacza? Z jednej strony, że jesteśmy do bólu (dla niektórych do „bulu”) przewidywalni. Z drugiej, że ciężko wymyślić coś innowacyjnego. Z trzeciej, może chodzi o to, że podświadomie lubimy to, na czym się wychowaliśmy, a my w Polsce akurat kwadratowością jesteśmy przesiąknięci do szpiku. I na to wszystko wjeżdża kolejny custom. Triumph Scrambler 1200 „Aventures” (po francusku „przygody”) z warsztatu BAAK Motocyclettes.

Końcówki wydechu w stylu „cygaro” – coś tu ewidentnie nie zagrało…

Cyber-Triumph

Triumph Scrambler 1200 to świetny i stylowy kompan zarówno w mieście, jak i w terenie. Ma spory skok przedniego zawieszenia (200 mm), 21-calowe koło z przodu i 90 koni mechanicznych, chętnych do mniej i bardziej rozsądnych zabaw. Elektronika pomaga, czasem przeszkadza, ale jest, i to na najwyższym poziomie. Wydech poprowadzony na wysokości łydki może nieco przysmażyć skórę, jednak to tylko pozór. Nie znam żadnego właściciela Scramblera 1200 śmierdzącego opalaną skórą.

Zatem czego może brakować temu neo-scramblerowi? Według Remiego Reguina, założyciela warsztatu BAAK Motocyclette z francuskiego Lyonu, Scramblerowi 1200 trzeba było dodać zasięgu i ochrony przed wiatrem. Ktoś powie, że wystarczy kupić Tigera 1200, jednak to argument tak sensowny, jak zastępowanie głosu Whitney Houston głosem Edyty Górniak z czasów mundialu w 2002 roku. Można, ale nie każdy lubi robić sobie krzywdę za własne pieniądze.

Lampy w stylu robota Wall-e i szyba z covidowej przyłbicy. Jest ciekawie!

Gołe aluminium, tego nie pomalujesz. I bardzo dobrze, bo gołe wygląda najlepiej!

To je amelinium. Nie pomalujesz!

By sprostać założeniom, zespół BAAK pracował przez 18 miesięcy, projektując, modelując i opracowując rozwiązania techniczne. Prosty przód z okrągłym reflektorem odszedł w zapomnienie. Teraz dominuje tu kanciasta owiewka z dwoma okrągłymi reflektorami LED i szybą z poliwęglanu, dziwnie przywołującą na myśl przyłbice wykorzystywane w pandemii COVID-19. Owiewka zachodzi na bok motocykla, by chronić nogi kierowcy przed wiatrem. Wszystkie elementy są łączone śrubami, co jeszcze bardziej podbija wizualny efekt maszyny gotowej na apokalipsę zombie.

Cała owiewka montowana jest na systemie ze stali nierdzewnej, wykorzystującym fabryczne punkty mocowania w ramie. Każdy element można zamontować garażową metodą „zrób to sam”, bez konieczności cięcia czy spawania czegokolwiek. Reszta frontu to wyposażenie fabryczne. Szeroka kierownica z handbarami, ciekawy zegar elektroniczny, okrągłe lusterka, złoty widelec Showa i wysoki błotnik z katalogu akcesoriów Triumpha. Czasem faktycznie nie ma sensu szukać nowych rozwiązań na siłę. Jeśli chodzi o kontakt z podłożem, Remi postawił na bezdętkowe koła Scramblera (21 cali z przodu, 17 z tyłu) z zestawem hamulcowym Brembo i w pełni regulowanymi amortyzatorami Öhlins z tyłu.

 

Jest prześwit, jest ochrona przed wiatrem, jest zasięg i styl. Czego chcieć więcej?

Fabryczny zbiornik o klasycznych kształtach wyglądał dobrze, jednak jego 16 litrów pojemności nie zadowalało budowniczego, toteż wyrzucił go na śmietnik. Nowy zbiornik, wyklepany w całości z aluminium, ma ostre kształty i pojemność prawie 25 litrów. Podobnie jak przednia owiewka, został zaprojektowany, by można go było przykręcić do fabrycznych mocowań. By w długiej podróży nie odparzyć sobie tyłka, cienkie siedzenie Scramblera 1200 zostało zastąpione mięsistym odpowiednikiem obszytym zamszem. Po bokach siedzenia wiszą masywne osłony airboxu.

Przewożenie mandżuru to zadanie dwóch 18-litrowych kufrów zrobionych na zamówienie. Aby bezproblemowo je zakładać i zdejmować, zostały przystosowane do mocowań marki SW Motech. Niestety kufry wymusiły przeprojektowanie układu wydechowego, i moim zdaniem to największy minus tego dwukołowego Wall-e’iego. Puszczone po obu stronach wydechy zakończone małymi cygarami wyglądają może nie biednie, ale zbyt sztampowo. To, czego nie ma w nowym wcieleniu Scramblera 1200, to lakier. Gołe aluminium lepiej eksponuje kanciastą bryłę i jasno daje znać, że ten motocykl nie powstał, by ozdabiać czyjś salon. Ma być ostro dręczony w terenie i podczas długich wypraw.

PS. Gdyby ktoś zamarzył o takim customie, wszystkie części można kupić na stronie baakmotocyclettes.com

PS2. To co, kto się zakłada, że niebawem będziemy jeździć na motocyklach ubrani w jaskrawe kreszowe dresy?

KOMENTARZE