fbpx

Rajd Dakar w tym roku zbiera wyjątkowe żniwo. Nieznane tereny Arabii Saudyjskiej sprawiają, że nawet najlepsi zawodnicy zaliczają potężne upadki. Szczęście nie sprzyjało również polskiemu zawodnikowi. Szczęście, gdyż w tak długim rajdzie wypadek może wypaść na każdego, jak w loterii.

Tereny Arabii Saudyjskiej są wyjątkowo różnorodne. Nowy system, w którym zawodnicy otrzymują roadbook zaledwie 25 minut przed startem owszem wyrównuje szanse, ale nie podnosi bezpieczeństwa. Na półmetku rajdu odpadło już 21 motocyklistów, w tym faworyci. Adrien Van Beveren dosiadający fabrycznej Yamahy od początku nie mógł złapać tempa, co przypłacił solidną wysiądką.

Zwycięzca z roku 2017 również zaliczył potężny upadek. Zarówno jeden, jak i drugi zawodnik musieli być transportowani z trasy helikopterem. Statystyka Sunderlanda wyjaśnia z jakim ryzykiem zawodnicy muszą się mierzyć. Na siedem startów Sam ukończył zaledwie dwa, z czego jeden wygrał. Można więc uznać, że żeby osiągnąć dobry wynik trzeba przekraczać granice bezpieczeństwa.

Tego nie było w planie

Adam Tomiczek należy do zawodników szybkich. Jak wspomnieliśmy ponadprzeciętna prędkość wiąże się z dodatkowym ryzykiem, ale może zaowocować dobrym wynikiem na mecie. Po różnych trudnych doświadczeniach Adam wiedział, że lepiej nie jechać na swoje 100%, gdyż Dakar jest wyjątkowo długim rajdem. Trzeba wyczuć moment kiedy można lub należy odkręcić więcej gazu.

Takie podejście zaowocowało świetnym wynikiem w sezonie 2019. Wtedy pod koniec rajdu Adam zaczął się piąć w rankingu, żeby ukończyć zmagania na bardzo dobrym 16. miejscu. Plan na ten rok był analogiczny. Celem było utrzymanie się w pierwszej 20. z możliwością ataku w końcówce rajdu na pierwszą 10.

Los nie wybiera

Jak powiedział nam w rozmowie Adam w tym rajdzie do osiągnięcia sukcesu niezbędne jest szczęście. Podróżując z prędkościami grubo przekraczającymi 100km/h po nieznanym terenie każdy może trafić na pułapkę i co roku wielu motocyklistów w ten sposób kończy zmagania. Szczęścia zabrakło naszemu zawodnikowi ponieważ jadąc ponad 130 km/h trafił kamień, którego nie mógł zauważyć. Zmorą zawodników jest tzw. camel grass, czyli stosunkowo płaski teren usiany kępkami trawy, których nie da się omijać przy tak dużej prędkości. Trzeba je wielokrotnie przecinać.

Właśnie w takiej kępie trawy ukryty był głaz w który uderzyła Husqvarna Adama. Przekazał nam, że na reakcję nie było szans. W chwili gdy poczuł uderzenie leciał już w powietrzu bez motocykla. Stwierdził, że w tym całym nieszczęściu miał o tyle farta, że ostatecznie wylądował na nodze i pośladkach, a nie na głowie. Wtedy z pewnością i on potrzebowałby asysty helikoptera. Pomimo wstrząsu udało mu się zebrać w sobie, podnieść motocykl, ukończyć odcinek i dojechać do biwaku.

Ryzyko głębszych obrażeń

Po dotarciu do bazy rajdu, w punkcie medycznym lekarze nie stwierdzili złamań kości. Niestety z godziny na godzinę stan Adam się pogarszał. Wychodziły kolejne krwiaki, a ruchomość kończyn, przede wszystkim nóg stawała się coraz bardziej ograniczona. Po ponownych badaniach zauważono potężnego krwiaka w miednicy zawodnika. Może to oznaczać pęknięcia kości, które może wykazać jedynie rezonans magnetyczny. W takim stanie dalsza jazda nie jest możliwa, ponieważ niesie ryzyko powiększenia obrażeń. Adam jest już w drodze do Polski i poinformujemy Was o jego stanie. Tym czasem życzymy mu powrotu do zdrowia, a pozostałym zawodnikom dużo szczęścia w pokonywaniu kolejnych kilometrów rajdu Dakar.

Adam Tomiczek o swoim wypadku w rajdzie Dakar 2020

 Etap 6, podsumowanie

 

KOMENTARZE