Kamery, obiektywy, śpiwory i palnik gazowy – są. Zaopatrzenie i prowiant przygotowane, jest dobry humor, pogoda dopisuje. Jedziemy do Czech na Kolštejnský okruh o Cenu Václava Paruse, słynne wyścigi zabytkowych motocykli!
Na skróty:
Impreza odbywa się co roku (tym razem w dniach 10-11 września) w Brannej, małej górskiej miejscowości, godzinę drogi od granicy z Polską. Wybraliśmy się tam z moim 10-letnim synem, tylko we dwóch, na „męską” wyprawę. On też lubi stare motocykle! Pragnęliśmy poznać nowych wariatów zakochanych w „weteranach”, poczuć smród metanolu, wibracje silników i klimat wyścigów „starożytnych” motocykli – to nasza impreza! Koledzy, którzy wiedzą, jak bardzo mnie interesują zabytkowe maszyny twierdzili, że gdy już raz tam pojadę, to na pewno będę wracał do Brannej co roku. Czy faktycznie było warto? Tak, i to jak!
Ciepłe przywitanie
Rozbiliśmy obóz w samym środku wioski i od razu poznaliśmy Igora Melouna, który w swoim namiocie odpalał Ducati 250 z 1963 roku. Obok niego ponad 60-letni Jiří Ščučka oporządzał ogniście czerwone Benelli 250 OHC z 1936 roku, które zakupił w Polsce, w stanie agonalnym, i odbudował. Ten motocykl ma zegarmistrzowsko wykonany rozrząd: wiele kół zębatych styka się po obwodzie i napędza wałek umieszczony nad głowicą – do tej pory widziałem tylko fotki w internecie takiego silnika, na żywo robił wielkie wrażenie. Zarówno Jiří, jak i Igor chętnie opowiadali o swoich motocyklach i za moją namową wytoczyliśmy ich pojazdy z namiotów na otwartą przestrzeń, gdzie mogłem zrobić im dużo zdjęć. Chłopaki rozmawiali z nami z wielkim entuzjazmem, byli bardzo sympatyczni i otwarci. Biorą udział w tych wyścigach od wielu lat, żyją tym. Kategoria motocykli z lat 1920-1945 bardzo mi się podoba i „polowałem” głównie na zawodników jeżdżących takimi sprzętami. Była grupa jeżdżąca Rudge’ami, NSU, Nortonami, Triumphami, były dwusuwowy Scott Flying Squirrel i ultrarzadka Jawa z dwusuwowym silnikiem V4. Było też dwóch świeżych kierowców, którzy, jak każe regulamin, musieli brać udział w zawodach w odblaskowych kamizelkach.
W piątek, około drugiej po południu, wszyscy ustawili się w kolejce do rejestracji. Mogliśmy wtedy przekrojowo przyjrzeć się maszynom i pogadać z ich kierowcami. Żałuję że nie nagrywałem tych rozmów od razu, na gorąco, bo potem trudno było ich znaleźć, chociażby ze względu na skupienie przed treningami i pozamykane drogi w czasie jazd. Mimo że właściwa impreza zaczynała się w sobotę, przyjechaliśmy już w piątek, bo jest to luźny dzień, kiedy wszyscy mają czas się spotkać, porozmawiać i znaleźć dobre miejsce na obóz. Sama wioska jest zamieszkana przez 200 mieszkańców, są w niej duży ratusz, kościół i zamek. Przez środek Brannej biegnie trasa toru wyścigowego, która w sobotę i niedzielę jest zamknięta dla ruchu.
Zjeżdżają się zawodnicy ze swymi wehikułami, głównie Czesi, ale także wielu Polaków, kilku Niemców, Węgrów i Anglik. Większość kierowców to jednocześnie fachowi mechanicy, którzy sami składają, tuningują i remontują swe maszyny, co w czasie wyścigu jest nieocenione. Ich średnia wieku to 60+. Są też kierowcy, którzy nie mają smykałki do „mechanikowania” – ci przyjeżdżają ze swoimi fachowcami. Motocykle oraz zaprzęgi (sidecary) przechodzą skrupulatną kontrolę, zanim zostaną dopuszczone do wyścigu. Muszą być zgodne z oryginałem i mieć udokumentowaną przeszłość sportową. Najmłodsze startujące w zawodach motocykle wyprodukowano w 1978 roku, najstarszy był Indian z 1927. Dozwolone przez regulamin przeróbki to najczęściej ulepszone sprzęgła, sportowe wałki rozrządu, wentylowane hamulce, poprawione smarowanie i zwiększony stopień sprężania, jeśli udowodnimy, że takie modyfikacje były wykonywane w epoce. Można również zwiększyć pojemność skokową silnika, maksymalnie o 10 procent.
Impreza trwa dwa dni: w sobotę treningi, w niedzielę oficjalne wyścigi. Zawodnicy startują w kilku klasach, w zależności od pojemności silników i daty produkcji motocykli. Każdy wyścig trwa 15 minut, potem ok. 10 minut przerwy, i tak przez całe dwa dni. Jakiekolwiek poruszanie się po wiosce jest możliwe tylko w tych „okienkach” z przerwami. W czasie wyścigów można jednak było przechodzić „tajnymi” przejściami przez podwórka mieszkańców, chociażby po to, żeby znaleźć lepsze miejsce do zrobienia zdjęć. Co bardzo ciekawe, nie było ani jednego stoiska z gadżetami motocyklowymi, ani jednego otwartego sklepu! Wszyscy żyli tylko szaleństwem wyścigów, korzystając z zapasów przywiezionych ze sobą. Za to w knajpie na zamku serwowano bardzo dobre knedliki, zajadaliśmy się nimi w porze obiadu, oglądając wyścigi z góry.
Przemyślana formuła
Pomyślałem, że to mało trafiony pomysł, żeby w szranki stawały np. NSU 250 OSL z 1938 i Gilera Lanciate 350 z 1945, oczywiście ze względu na osiągi. Ale kochający klasyczną motoryzację Czesi tak zaprojektowali regulamin, żeby był sprawiedliwy: nie liczy się prędkość (rychlost), a dokładność (přesnost). Każdy motocykl wyposażono w mocowaną do ramy niewielką czerwoną skrzynkę. Był to responder, precyzyjnie mierzący czas każdego okrążenia. Najważniejsze, żeby długa na ok 2,2 km trasa była przejechana jak najrówniej, każde okrążenie w możliwie takim samym czasie.
Arek Kopeć, który jeździ sidecarem (przy okazji dowiedziałem się, że „wózkowych” zwą pieszczotliwie „małpami”, ze względu na gimnastykę, jaką uprawiają w czasie wyścigu), opowiadał, jak to wygląda w praktyce: Jedziemy w ciągu 15 minut wyścigów tyle okrążeń, ile się da. W Brannej startuję od 2013 roku na Hondzie CB500, a na sidecarze jako „małpa“ – pierwszy raz. Początkowo nie bardzo wiedzieliśmy, jak osiągnąć tak dużą powtarzalność czasu w okrążeniach, liczyć drzewa, czy jak? Ale po prostu pojechaliśmy na maksa, skoncentrowani, i to działa! Komisja wybiera trzy wyniki czasowe okrążeń i porównuje je do siebie. Ten, kto jedzie najrówniej, wygrywa.
Polska drużyna, Arek Kopeć („małpa”) i Robert Kopiec (kierowca) zajęli pierwsze miejsce w kategorii Sidecar Classic, jadąc Uralem z wózkiem bocznym. W czasie rozmowy z Arkiem jego kolega – Robert, kierowca i znakomity mechanik – w prowizorycznym namiocie naprawiał silnik Urala. Zawory spotkały się ze sobą, skosiło jeden popychacz i wydmuchało uszczelkę pod głowicą, rujnując silnik. Na ratunek przybyła ekipa z Polski z brakującymi częściami, a Robert przy mnie gwintował otwory, żeby zamontować szersze szpilki. W cylindrach zerwał się gwint i była to jedyna opcja ratunku. Naokoło gromada kibiców – innych kierowców i przyjaciół – dopingowała go przy remoncie, wszyscy w doskonałych humorach, zakochani w zabytkowych motocyklach. Ducha zawodów, ale też pasję do starych maszyn wyczuwało się od każdego, tam się po prostu chciało przebywać. Robert do północy uporał się z problemem, a nazajutrz polska ekipa wystartowała i stanęła na podium! Ale tu nie tylko o wygrywanie w wyścigach chodzi, udana naprawa silnika też jest takim zwycięstwem, jak i samo ukończenie rywalizacji.
Robert jest także właścicielem Junaka, którym startuje w Brannej od 12 lat. Jak mówi: Dopiero od niedawna udaje mi się przejechać Junakiem cały wyścig, wcześniej zawsze coś się zepsuło. Mam tu suche sprzęgło, z paskiem zamiast łańcucha, usprawniłem automat zmiany biegów, iskrownik i wiele innych. Opony mam współczesne. Nie mam w ogóle prądnicy, na jednym akumulatorze spokojnie mogę przejeździć cały sezon wyścigowy. Przednie zawieszenie jest oryginalne, zamontowałem clip-ony i przesunąłem podnóżki do tyłu. Dźwignia zmiany biegów działa przez to opornie, ale przyzwyczaiłem się. Kiedyś przy 120- 140 km/h urwał mi się korbowód i została za mną na asfalcie czarna plama na jakieś 12 metrów. Przełożyliśmy sprawny silnik z Junaka mojego kumpla, którym właśnie przyjechał do Brannej jako obserwator. Wyścig ukończyłem, po czym z powrotem włożyłem silnik do jego Junaka, a on pojechał nim do domu! Śmiał się, że ma teraz „cywila ze sportowym silnikiem”. Wszystko oczywiście w warunkach polowych. Czesi widzieli te operacje, kręcili głowami z aprobatą i z uśmiechem mówili, że tak to tylko Polacy potrafią.
Z załogą Roberta spędziłem sporo czasu, bo sam za młodu miałem Junaka. Uwielbiałem go, mimo że się na okrągło psuł, i jakoś tak dumny jestem, że ta ekipa właśnie Junakiem jeździ na wyścigach. W końcu ten motocykl ma tradycje sportowe i zapisał się złotymi runami w historii Polskiej powojennej motoryzacji, chociażby przy ustanowieniu rekordu prędkości. Poza tym te sympatyczne chłopaki są już w Brannej weteranami i sypali ciekawymi opowieściami z wyścigów jak z rękawa.
Treningi i wyścigi
W sobotę rano zaczęły się treningi. Pogoda dopisywała, wszyscy jeździli szybko i równo. Robertowi i jego Junakowi poszło świetnie, wyprzedził nawet Nortona Manx. Niestety w czasie właściwych zawodów prawie cały czas siąpił deszcz i wszyscy jeździli dużo ostrożniej. Mimo zadbania organizatorów o pasywną ochronę – szczególnie niebezpieczne miejsca obłożono materacami i workami wypełnionymi miękkim materiałem – nie chciałbym widzieć, jak ktoś się zderza z tymi „ochraniaczami”. Zdarzały się za to mniej groźne wypadki. Kierowca Matchlessa na zakręcie tuż obok zamku zaliczył delikatną glebę. Pozbierał się sam, obsługa pomogła mu zepchnąć pojazd do bazy, a jemu nic się nie stało – upadek był przy niewielkiej prędkości. Również Robert na Junaku, na tym samym zakręcie przy zamku, gdzie prawie wszyscy redukowali do pierwszego biegu, upadł urywając klamkę sprzęgła i dźwignię zmiany biegów. Jemu też na szczęście nic się nie stało. Podniósł motocykl, odpalił go na którymś biegu i przejechał przez metę – poobijany, ale wyścig ukończył. Tak to komentował: Jechałem tuż za Harleyem WR, który przed samym zakrętem zrobił mi sporo miejsca. Pomyślałem, że go wyprzedzę, dołożyłem gazu i tylne koło mi się uślizgnęło.
Wspomnę tu resztę grupy zawodników z Polski. Jadących na sidecarze Honda CB 750 Szymona Spychałę i Tomasza Korzeniewskiego, którzy jeździli także solówkami Triumph TR6 i BSA Super Rocket. Sidecarem Triumph T120 Preunit scigała się załoga z Kielc: Arek Grzywna i Łukasz Porwet, który jechał także solówką Yamaha XS400. Jarek Ziewiec startował na Suzuki GS 400, Leszek Pietrzyk na Hondzie CB450K (zajął drugie miejsce), Maciek Świderski na Hondzie CB500 Four. Jeśli myślicie, że wyścigi zabytkowych motocykli to sport tylko dla facetów, to się mylicie! Oto w czasie treningu sidecarów widzę Triumpha T140V, a „małpą” jest dziewczyna – spod kasku wypływały jej długie blond włosy. To Karolina Kantek, a za sterami Triumpha jej mąż – Rafał. Karolina jechała także solo w klasie Clubsport 250 Yamahą RD 250 z 1976 roku. Po dojechaniu do bazy czekali na nią Rafał i ich 15-miesięczny synek. Wspomnę jeszcze chyba najstarszego zawodnika, Zbyszka Staniszewskiego, który ma ponad 80 lat i zajął pierwsze miejsce w klasie 125 ccm – jechał najrówniej ze wszystkich w swojej klasie. Brawo Zbysiu! Generalnie cała ekipa określa się pieszczotliwie jako „Pierdzący w orzeszku”, ci ludzie dbają o siebie nawzajem i są ze sobą bardzo zgrani.
Ciekawą postacią jest również polski zawodnik mieszkający obecnie w Austrii – Tadeusz Wallach, którego poznaliśmy już pierwszego dnia. Po prostu zaczęliśmy rozmawiać o silnikach, głównie o jednostce jego Nortona ES2. Zaimponował mi wiedzą i zapałem, z jakim o tym opowiadał, i w ogóle osobowością. Jeździ w Brannej od wielu lat, wszyscy go tu znają i lubią. Miał poważna glebę w 2013 roku, połamał obojczyk, groźnie to wyglądało. Oglądałem ten wypadek na YouTube, ale co tam, Tadziu nie odpuszcza. Po prawdzie, to miał takich przygód wiele, ale szybko dochodził do siebie, potem naprawiał motocykl i jazda. Widać, że jego Norton – zrobiłem mu wiele fotek – sporo przeszedł. Tadziu jest „maskotką” imprezy, jest serdeczny, uwielbia opowiadać o remontach silników motocyklowych, z głowy podaje szczegółowe wymiary tłoków i wałów, kąty otwarcia zaworów, no po prostu mistrz. W dawnych latach, kiedy mieszkał w Polsce, jeździł w lidze żużlowej, ale bez fajerwerków. Lecz gdy przeprowadził się do Austrii, był tam w żużlu na topie. W Brannej poszło mu nieźle, ale narzekał na świecę, która niedobrze pracowała przy ekstremalnie bogatej mieszance. Dodam, że Tadziu jest obecnie ok. siedemdziesiątki.
Patrzę no to z perspektywy kilku dni i powiem wam, że same wyścigi i motocykle były bardzo interesujące, ale to, co w Brannej podobało mi się najbardziej, to ludzie. Szczególnie starzy faceci, którzy pokazują środkowy palec stetryczeniu i starości. Są jak młodzi chłopcy – pełni uśmiechu, pasji, ducha walki, szaleństwa, żartu i dobrej zabawy. O to chodzi! Podoba mi się to i wiem, co będę robił, poza uprawianiem muzyki, jak już dociągnę do siedemdziesiątki! Byliśmy z synem w swoim żywiole, wśród życzliwych ludzi z pasją jak nasza. To był dobry pomysł, na pewno pojedziemy do Brannej w przyszłym roku i jeśli kochacie stare motocykle, to po prostu zróbcie to samo. Do zobaczenia!
Zdjęcia: autor