Myśląc o tej niewielkiej wyspie należącej do Indonezji, miałem przed oczami tysiące instagramowych zdjęć, drogie knajpy i wymyślne hotele, które mogły onieśmielić mój portfel. Byłem w błędzie – wystarczyło odpowiednio podejść do tego wyjazdu.
Na skróty:
Sezon ma w tym przypadku niemałe znaczenie. Właśnie dlatego do Indonezji postanowiliśmy polecieć w listopadzie. To optymalny moment: nie ma już tłumów, a pora deszczowa dopiero się rozpoczyna. Oczywiście odrzuciliśmy wyjazd z biurem podróży i z zarezerwowanym hotelem z opcją all inclusive, bo trochę cenimy sobie wolność i możliwość szybkiej zmiany adresu.
Wybraliśmy więc najtańszy lot, spakowaliśmy się w plecaki i wsiedliśmy do samolotu. Po drodze mieliśmy dwie przesiadki, które trwały w nieskończoność, ale finalnie po dwudziestukilku godzinach pojawiliśmy się na lotnisku w Denpasar. Po drodze jeszcze zahaczyliśmy o lotnisko w Doha, gdzie przez przypadek spotkaliśmy się z bardzo dobrą znajomą – jaki ten świat mały!
W zasadzie po pierwszej godzinie po wylądowaniu na Bali mogliśmy mieć kaca. Mieliśmy sobie niczego nie żałować podczas tego wyjazdu, ale w systemie ograniczania rozrzutności. No i wtopa. Taksówkarz, który zabrał nas z lotniska do swojej kwoty doliczył zero i finalnie zapłaciliśmy 150 zł za taksówkę, która powinna kosztować 15 zł. Tak naprawdę to nasza wina, ponieważ będąc turystami, którzy nie znają balijskiej waluty, naprawdę łatwo jest się pomylić. Zera na banknotach wydają się nie mieć końca i z tym wiążę się największy problem. Właśnie dlatego sugeruję zainstalować sobie aplikacje, która ułatwi przeliczanie kasy.
Polecam też wziąć ze sobą po litrze spirytusu na głowę, bo ceny alkoholu potrafią przyprawić o bezprocentowy zawrót głowy. Małe piwo kosztuje 10 zł, a flaszka taniej whisky około 300 zł. Ze swoich źródeł wiem, że dużo bardziej opłaca się kupować lewy destylat, ale to już inna historia. Własny spirytus nie zaszkodzi, a na pewno pomoże w przełamywaniu barier kulturowych – o tym za chwilę.Początkowo trochę żałowaliśmy, że nie wzięliśmy hotelu nad brzegiem oceanu, tylko w zapyziałej dzielnicy, ale po kilku dniach przekonaliśmy się, że było warto. Spacer nad morze zajmował raptem 10 minut, a my mogliśmy sobie obserwować normalne życie miasta. Poza tym mieliśmy blisko do knajpek, w których obiad kosztował tylko 5 zł (bez mięsa), a wynajęcie skutera, którym podróżowaliśmy 30 zł za dobę. W miejscach o największym obłożeniu ceny na pewno były wyższe. Wraz z wypożyczeniem skutera, problemy logistyczne przestały być problemami, a rozkosznymi wyzwaniami.
Taki ruch może być dobrą zabawą!
Największym wyzwaniem jest ruch lewostronny i jego ogromne natężenie. Trzeba sobie z tym poradzić i bardzo szybko adaptować się do takich warunków. Na szczęście zajęło mi to raptem kilkanaście minut i gnałem w najlepsze przez miasto na stodwudziestcepiątce. Trąbiłem i machałem do mijanych motórzystów – czułem się jak ryba w wodzie. To co mnie uwiodło, to fakt, że ludzie bez kompleksów odmachują, uśmiechają się i mają ochotę dzielić z Tobą ten wybuch endorfin. Bardzo to lubię.
Zanim wypożyczyliśmy skuter, musiałem okazać się prawem jazdy. Trzeba pamiętać, by przed wyjazdem wyrobić międzynarodowe prawko i trzymać je zawsze przy sobie. Kilkukrotnie byłem poddany kontroli. Na Bali turyści jeżdżący na jednośladach bez uprawnień to prawdziwa plaga. Jesteś białasem? Szykuj papiery! Wycieczka do Indonezji bez dokumentów może okazać się kosztowna i nie tak przyjemna.
Na wyspie wszyscy jeżdżą skuterami, to najtańszy i najszybszy środek transportu. Nawet Google ma tutaj swoją specjalną opcję wyszukiwania trasy dla motocyklistów – apka potrafi znaleźć zaskakujące skróty! Już po pierwszych kilometrach, na skrzyżowaniu zaczepił nas pan z bujnym wąsem i zaprosił na kawę. Był właścicielem miejsca, w którym powstaje. W tym ta najdroższa i najbardziej znana – Kopi Luwak, z odchodów zwierzaka, dokładniej łaskuna almowego, lokalnie nazywanego „luwak”.Mnie nie porwała, ale co ja tam wiem o kawie. Faktem jest, że skosztowaliśmy sporo przepysznych naparów, a pan który nas zaprosił doskonale mówił po angielsku. Zaopatrzeni w worki z najróżniejszą kawą ruszyliśmy dalej. Pierwszym naszym celem był Monkey Forest w miejscowości Ubud, czyli małpi las, chociaż małpi gaj pasuje mi bardziej. Małpy, wszędzie małpy i piękne ogrody. Doskonałe miejsce na rozpoczęcie podróży po Bali. Tym bardziej, że do przejechania z Denpasar mieliśmy raptem 22 kilometry.Z małpiego lasu wystartowaliśmy do kolejnego miejsca „must see”, czyli na tarasy ryżowe. Teraz mieliśmy do pokonania 50 kilometrów, ale ciśnienie było spore, ponieważ moja druga połowa koniecznie chciała mieć zdjęcie na huśtawce (takiej w górach). Wkrótce okazało się, że na Bali jest więcej niż jedna huśtawka – tak naprawdę jest na każdym podwórku znajdującym się na wzgórzu. Żeby się pohuśtać trzeba wybulić, a pan huśtający zrobi Ci piękne zdjęcie. Szczęśliwie zrobiłem piękniejsze.
Myśmy się nie bali!
Każdego dnia pobytu na wyspie podróżowaliśmy naszym skuterem. Wkrótce wymieniliśmy naszą Hondę 125 na, również Hondę, ale z silnikiem o pojemności 150 ccm. Była droższa raptem o 10 zł, ale zdecydowanie wygodniejsza, mocniejsza, dzięki czemu wspinaczka pod górki była łatwiejsza i miała większy bagażnik. Spalanie było nieco większe, ale przy cenie paliwa w okolicach 2 zł za litr zbytnio nas to nie interesowało.Warto zatrzymać się przy temacie paliwa, ponieważ sam proces tankowania godny jest szerszego opisu. Na Bali nie musisz jechać na stację paliw, wystarczy, że podjedziesz do pierwszego lepszego sklepu, a pan z dystrybutora obsługiwanego korbą zatankuje Ci skuter – doskonałe rozwiązanie! Po zmianie skutera odczuwałem niepokój związany z hamulcami. Honda 125 miała bębnowy hamulec tylny uruchamiany klasycznym cięgnem. W większej Hondzie zarówno tylny, jak i przedni hamulec był tarczowy – nie byłem pewny czy kiedykolwiek płyn hamulcowy był wymieniany i czy nie ugotuję hamulców w najmniej odpowiednim momencie.
Starałem się ostrożnie zjeżdżać z gór i wzniesień, a te były naprawdę pokaźne – finalnie skończyło się tylko na obawach. Bardzo ciekawą kwestią jest temat bezpieczeństwa. Żona moja po raz pierwszy w trakcie naszych podróży stwierdziła, że nie boi się iść sama ciemną ulicą. Wpływ na ten stan rzeczy może mieć kilka spraw: bardzo wysokie ceny alkoholu i ostre kary za posiadanie narkotyków (nawet kara śmierci za przemyt). Mam również nieodparte wrażenie, że mieszkańcy wyspy mają w sobie jakiś wewnętrzny spokój, czego akurat nie potwierdza ruch uliczny.
Wyspy skrajności
W pewnym momencie postanowiliśmy opuścić Bali i popłynąć na inne wyspy. Z pomocą przyszli panowie posiadający stoisko na promenadzie i oferujący takie usługi. Kupiliśmy dwie wycieczki: pierwsza na wyspę Nusa Penida, która była niewypałem. Pół dnia spędziliśmy w busie, dwie godziny na pięknej plaży Atuh i godzinę na tarasie widokowym. Tego dnia nie zaliczyłem do udanych, ale skąd mogliśmy wiedzieć, że tak będzie.Kolejnego dnia wyruszyliśmy na wyspę Gili, i gdybym po wizycie na Nusa Penida dał sobie spokój z podróżami między wyspami, to na pewno bym żałował. To jedno z najwspanialszych miejsc w jakim byłem. Maleńka wyspa Gili leży nieopodal wyspy Lombok. Tak naprawdę to są trzy wyspy Gili:– Gili Trawangan, Gili Meno i Gili Air. My znaleźliśmy się na wyspie Gili Trawangan. Jedynymi środkami transportu są tam rower, wóz konny oraz skuter elektryczny (jest ich kilka na wyspie).
Co ciekawe objechanie wyspy rowerem z niezbyt ostrym tempem zajmuje około 30 minut. Co można robić na miejscu? Leżeć na plaży, uprawiać jogę (moja druga połowa była w raju), nurkować wśród olbrzymich żółwi i ławic ryb, jeździć na rowerze i słuchać reggae. Gili do końca życia będzie kojarzyć mi się z reggae, a to za sprawą bardzo ciekawego splotu wydarzeń.
Chciałem wypożyczyć maskę do nurkowania, a przy straganie stała grupka bardzo pogodnych facetów. Jako zapalony „fotograf” portretowy po chwili rozmowy zaproponowałem im wykonanie kilku zdjęć. Oczywiście zgodzili się – Indonezja to raj dla tego typu zabaw. Gadka szybko się skleiła, a jeszcze szybciej na stolik wjechało whisky (jeden z moich nowych kolegów miał urodziny). Po godzinnej degustacji okazało się, że są muzykami i grają koncert w jednej z pobliskich knajp. Wieczorem, delikatnie odurzeni alkoholem słuchaliśmy najlepszej muzyki na świecie. W związku z tymi wydarzeniami postanowiliśmy zostać na Gili chwilę dłużej. Nie warto było uciekać.
Płać i… nie płacz!
W końcu ponownie znaleźliśmy się na Bali i dalej podróżowaliśmy między miejscami „obowiązkowymi” i tutaj troszkę ponarzekam. W końcu przestałem mieć ochotę wyjmować z plecaka aparat i robić zdjęcia. Zauważyłem cholernie dziwną zmianę podejścia ludzi do podróży (akurat w to miejsce) – to nie zwiedzanie i doświadczanie było najistotniejsze, a zrobienie zdjęcia.
Generalnie żaden problem, ale mimo wszystko wpłynął na moje nastawienie. Postanowiliśmy odwiedzić te wszystkie miejsca, ale nie brać udziału w instagramowym szale, który w zasadzie do niczego nie prowadzi. Jednym z takich miejsc były balijskie Bramy Niebios (Pura Lempuyang), rzekomo stojące nad wodą, która w rzeczywistości okazuje się być po prostu lustrem .
To ważne miejsce sakralne zostało całkowicie zbrukane przez turystów, którzy ustawiają się w kilometrowej kolejce i godzinami czekają na moment, by zrobić sobie tu zdjęcie. Na wejściu otrzymujesz numerek i czekasz. Wzięliśmy numerek z rozdziawionymi paszczami i uciekliśmy z tego miejsca – życie jest za krótkie na takie zabawy. Kolejne dni spędziliśmy na włóczeniu się po wyspie. Bez celu, pośpiechu i stresu.
Wieczorami chłodziliśmy się w oceanie i obserwowaliśmy startujące samoloty (lotnisko w Denpasar znajduje się nad samym brzegiem oceanu). Dwa tygodnie szybko minęły, a nas czekał blisko trzydziestogodzinny (z przesiadkami) lot do Polski. Było naprawdę fajnie i przyjemnie, a przy tym niedrogo. Gdybym miał jeszcze raz spakować się na ten wyjazd, to zabrałbym całą masę kremu do opalania z najmocniejszym dostępnym filtrem – ten na miejscu kosztuje majątek!Po 10 dniach pobytu zapomniałem posmarować rąk kremem i wyruszyłem na kolejną przejażdżkę po wyspie. Po 30 minutach podróży naszym skuterem w koszulce z krótkim rękawem, ręce miałem czerwone – to są niebezpieczne zabawy. Dwutygodniowe wakacje z przelotami, hotelami, podróżami między wyspami, wliczając w to paliwo, jedzenie (czasem naprawdę na wypasie) kosztowały nas 8 tys. złotych.Pewnie można taką podróż odbyć z mniejszą zasobnością portfela, ale staraliśmy się robić to na co mamy ochotę! Analizując koszty wyjazdu, najdroższe były przeloty, a zaraz za nimi podróże między wyspami – wydaliśmy na nie blisko tysiąc złotych, ale warto było. Dzisiaj to właśnie wyspę Gili wspominam najcieplej i bardzo chciałbym tam kiedyś wrócić. Zwłaszcza, że już w 2021 na wyspie Lombok (pół godziny od wyspy Bali) odbędzie się runda MotoGP na torze ulicznym! Szykuje się szał!