fbpx

Czy nowym motocyklem za 10 tysięcy złotych da się bawić w amatorskie enduro lub motocross? Sprawdzamy to, testując trzy propozycje od Kayo: K2, K2 PRO i T4.

Kiedy w wieku 14 lat rozpoczynałem swoją przygodę z motocyklami od poczciwej Hondy MTX80 z 1982 roku, byłem najszczęśliwszy na świecie. Mimo że prawie każda wycieczka do lasu kończyła się awarią i kilkukilometrowym pchaniem motocykla do domu, to te kilka godzin czy czasami nawet tylko kilkadziesiąt minut wolności, jaką czułem, eksplorując warmińskie tereny, było tego warte. I mimo że wiedziałem, jak skończy się każda wyprawa, to byłem gotów na konsekwencje, aby tylko poczuć tę krótką radość…

Ze względu na ogólnodostępną wolność i brak wszechobecnej kontroli jak obecnie, czasami żałuję, że nie urodziłem się dobrych kilkanaście lat wcześniej. W czasach, kiedy można było robić niemal wszystko, co się chciało, jeżdżenie motocyklem w terenie musiało praktycznie nie mieć żadnych ograniczeń, oprócz sprzętowych. Jednak ze względu na dostęp do motocykli i możliwości, jakie pojawiły się w ostatnich latach, żałuję, że nie zaczynam swojej przygody z offroadem teraz – jako nastolatek. Co prawda ceny nowych i używanych motocykli z Europy oraz Japonii poszybowały niesamowicie w górę, ale za to pojawiła się bardzo ciekawa alternatywna oferta pojazdów z innej części Azji.

Na początku mojej „kariery” chiński motocykl oznaczał raczej sprzęt jakości supermarketowej, czyli albo był jednorazowy i szybko nadawał się do wyrzucenia do kosza (bo ze względu na jakość materiałów nawet złomowiska nie były nimi zainteresowane), albo osiągami porównywalny był bardziej z rowerem. Teraz, gdy Chińczycy mocno podciągnęli się w metalurgii i zaczęli produkować motocykle bazujące na sprawdzonych japońskich silnikach z końcówki XX wieku, rynek motocyklowy otworzył się praktycznie dla każdego. I tak, jak kiedyś japońskie maszyny podbijały europejski i amerykański rynek, tak samo robią to teraz Chińczycy, po prostu zalewając nasz kontynent swoimi jednośladami coraz lepszej jakości.

Pomijając pitbike’i, na których dzieci, młodzież czy nawet dorośli mogą zacząć bawić się już za kilka tysięcy złotych, na rynku dostępna jest również spora oferta prawie lub pełnowymiarowych maszyn cross i enduro z azjatyckim rodowodem. Oczywiście trzeba uważać, bo nie wszystkie są warte swoich pieniędzy, ale uważam, że w ostatnich latach powstała również godna uwagi kategoria „porządnych Chińczyków”. Od początku mojej dziennikarskiej pracy testy tanich motocykli dawały mi ogromną frajdę. Kiedy pierwszy raz z Andrzejem topiliśmy małe offroadowe Junaki na podmokłych terenach obok Wisły pod Warszawą, szybko zrozumiałem, że nie ważne na czym, byleby jeździć!

Kiedy więc pojawiła się okazja sprawdzenia, czy dirt bike’i z rodziny Kayo na sezon 2023 również są porządnymi Chińczykami, nawet się nie zastanawiałem. Do swojej dyspozycji miałem modele T4, K2 Pro oraz K2 odpowiednio za 12 500, 10 000 oraz 8200 polskich złotych, które trzeba zapłacić za nowe maszyny. O ile pierwszy z nich jest bardzo dobrze znany memu sercu i kościom, o tyle z pozostałymi dwoma, oprócz kilku rundek na placu pod sklepem, nie miałem osobiście większego doświadczenia. Byłem więc piekielnie ciekaw, jak spiszą się w boju i jak tańsze modele wypadną na tle „te-czwórki”.

Eliasz na Kayo zrobił swojego najlepszego scruba na motocyklu. No może prawie, ale to znaczy, że da się takim motocyklem również szybko wyglądać na zdjęciach.

Kayo T4 – lider

Kayo T4 na sezon 2023 nie przeszedł praktycznie żadnych zmian oprócz odświeżenia kolorystyki i delikatnie nowej szaty graficznej, więc wiedziałem, czego mniej więcej mogę się spodziewać po tym motocyklu. W końcu regularnie upalam identyczny egzemplarz od prawie trzech sezonów, co zresztą opisałem już na łamach Świata Motocykli w teście długodystansowym. Ciekaw jednak byłem, jak sprawować się będzie świeżutka, wyciągnięta praktycznie prosto z pudełka maszyna i to na dobrze znanym mi terenie, na którym jednak nie jeździłem takim sprzętem. Poligonem doświadczalnym był tor Warmińskiego Auto-Moto Klubu, czyli przepiękna trasa łącząca elementy motocrossu, enduro i cross-country głównie na miękkim, piaszczystym podłożu.

Zacznę może jednak nietypowo, bo od wad motocykla, które w sumie dają o sobie znać szybciej, niż AI napisze nam wypracowanie o „Lalce” Bolesława Prusa. Największą w moim odczuciu jest pozycja dźwigni biegów. Tutaj zdecydowanie coś nie poszło już na etapie projektowania, bo umiejscowienie wałka przy danej szerokości karterów zmusza do ustawienia dźwigni dosyć nisko, do czego trzeba się po prostu przyzwyczaić. Producent przygotował już akcesoryjne dźwignie, ale dostępne są tylko jako dodatkowa opcja, więc jeszcze tego nie przetestowałem.

Kayo T4 pozwoli nam posmakować ostrzejszej jazdy w terenie, a może nawiązać rywalizację z początkującymi na markowych motocyklach.

Regulacja w zawieszeniu Fastace faktycznie działa, a do tego jest czuła na zmiany, więc możemy mocno zmienić charakterystykę pracy pod własne preferencje.

Silnik Zonghen 172FMM generuje 20 KM, ale dzięki przelotowemu układowi wydechowemu brzmi, jakby generował ich dwa razy tyle.

Bolączką wszystkich azjatyckich producentów bez wątpienia są opony, w które uparcie uzbrajają swoje motocykle Chińczycy. O ile jeszcze na twardym podłożu dają jakoś radę, o tyle kiedy zaczyna robić się przyczepnie lub błotniście, absolutnie tracą wszelkie właściwość jezdne. I tak właśnie było również w przypadku T4, której przyszło się zmierzyć z bardzo miękką, piaszczystą nawierzchnią i to świeżo po deszczach. Miałem wrażenie, że nowy silnik wkręcał się troszeczkę żwawiej niż w moim dobrze wysłużonym egzemplarzu i wszystko chodziło ciaśniej, jak przystało na nowy motocykl, ale zapędy pięknie brzmiącego silnika nieustannie studziło marne ogumienie. Będący sercem „te-czwórki” Zongshen FMM192 generuje bardzo przyjemną moc, która nie sprawi, że motocykl będzie chciał nas powieźć albo ponieść w krzaki, ale pozwoli na dynamiczną i bardzo przyjemną jazdę po ciasnych torach czy pokręconych trasach.

Największe wrażenie zrobiła na mnie jednak praca świeżego zawieszenia, które pozwalało dać się trochę ponieść fantazji na torze motocrossowym. Nie było w ogóle czasu ani na ustawienie sagów, ani klikanie, a motocykl na piaszczystych dziurach radził sobie bardzo przyzwoicie, a nawet świetnie jak na maszynę za nieco ponad 10 tysięcy złotych prosto z paczki. Oczywiście zadania nie ułatwia mu jego waga na poziomie 115 kilogramów, która może mocno wyeksploatować zawodników i zawodniczki mniejszej postury. Mimo sporej masy samego pojazdu bardzo przyzwoicie działają za to hamulce. I nie mam tutaj na myśli znanych z niektórych chińczyków „zwalniaczy”, a systemy, dzięki którym można ze spokojną głową poszaleć w terenie. Porównując je do mojego leciwego egzemplarza, mogę również wysnuć wniosek, że będą one przyzwoicie działały przez długie godziny.

Na ogromny plus w Kayo T4 jest elektryczny rozrusznik, dzięki któremu nawet niżsi zawodnicy poradzą sobie w terenie z odpalaniem bez konieczności szukania wzniesień, oraz oświetlenie pozorujące homologację w motocyklu.

W moim odczuciu „te-czwórka” będzie skierowana do osób szukających motocykla zbliżonego do markowych, wyczynowych sprzętów, ale głównym czynnikiem przy wyborze będzie cena oraz eksploatacja. Ten Kayo pozwoli nam posmakować ostrzejszej jazdy w terenie, a nawet nawiązać rywalizację z japońskimi czy austriackimi motocyklami, jeżeli pozwolą na to umiejętności. Będzie to więc doskonały sprzęt dla dorosłych zaczynających przygodę z enduro czy nawet motocrossem, bez konieczności inwestycji potężnych pieniędzy w nowy motocykl czy spędzania długich godzin w garażu na przygotowanie maszyny do jazdy. A wiadomo przecież, że lepiej jeździć czymkolwiek niż zbierać na remonty!

Mateusz Rarak zamienił na jeden dzień swojego EXC-F 250 na Kayo K2 i widać było, że dobrze się bawi w roli testera.

Kayo K2 – Osiołek

Pamiętam, jak w 2008 roku, mając 13 lat, namiętnie przeglądałem katalog z motocyklami z całego świata, godzinami wpatrując się i głaszcząc zdjęcia Derbi Sendy 50, Fantica Caballero 50 czy Bety RR 50 przeznaczonych dla mojego rocznika. Wszystkie te motocykle były bardzo trudno dostępne i raczej poza moim zasięgiem finansowym, więc trzeba było rozglądać się za starymi japończykami. Dlaczego wtedy nie było w Polsce Kayo K2? Teraz za osiem tysięcy złotych można mieć nową maszynę, która pozwoli spędzać wszystkie popołudnia po szkole oraz weekendy na eksplorowaniu okolicznych terenów. Ba! Można go nawet wyrwać na raty, więc przy dobrych negocjacjach z rodzicami zamiast wypasionego telefonu można mieć nowy motocykl do spłaty z 500+ czy już niedługo 800+.

Motorek gabarytami przypomina trochę crossową osiemdziesiątkę piątkę, do której ktoś wpakował koła 21/18 cali, więc wygląda jak taki poczciwy osiołek. I właśnie taki jest Kayo K2. Miękko zestrojone zawieszenie bez regulacji oraz mocno odprężony silnik Zongshen 166FMM pokazują, że model ten jest nastawiony bardziej na offroadowe wycieczki niż ostre zdobywanie trudnych terenów, ale nie ma się co oszukiwać – nastolatkom zaczynającym przygodę z offroadem więcej do szczęścia nie potrzeba. Tym bardziej, że znajdziemy w nim również elektryczny rozrusznik oraz ledową lampę, dzięki którym nawet wycieczki w pojedynkę do lasu nie będą straszne również dla niewyrośniętych osób, które bardzo chętnie sięgają po ten model ze względu na jego gabaryty. Właśnie niewielka i bardzo lekka rama będzie ogromnym atutem dla osób o niskim wzroście, które z pewnością docenią również zwinność maszyny. Na mnie ogromne wrażenie zrobiły skuteczne hamulce oraz spory moment obrotowy jednostki napędowej. W połączeniu z lekkością motocykla można się nim naprawdę świetnie bawić nawet na niewielkim placu czy kawałku równej drogi.

Pokusiłbym się o stwierdzenie, że jest to najprzyjemniejszy i najłatwiejszy motocykl do jazdy na jednym kole, jakim jeździłem. Gumowanie na Kayo K2 to czysta przyjemność i to wystarczający powód, dla którego sam chciałbym mieć taki egzemplarz w garażu. Kayo K2 rekomendowałbym głównie kobietom oraz młodzieży dopiero rozpoczynającym przygodę z terenem. Większe koła niż w pitbike’u pozwolą z jeszcze większą przyjemnością eksplorować lasy najeżone korzeniami i poprzewracanymi drzewami, a wytrzymała, ale przy tym lekka konstrukcja pozwala na naukę na swoich błędach bez obaw o zniszczenie motocykla.

K2 to model nastawiony bardziej na offroadowe wycieczki niż ostre zdobywanie trudnych terenów.

Kayo K2 PRO – Z pazurem

Kiedy chiński producent do swojej oferty wprowadził model Kayo K2 PRO, byłem do niego bardzo sceptycznie nastawiony. Po co tworzyć model plasujący się pomiędzy tanim K2 a bardziej wyczynowym T4? Przecież różnica cenowa między nimi nie jest tak duża, więc przecież lepiej dopłacić do flagowego modelu zamiast szukać półśrodków. Moje wątpliwości szybko zostały rozwiane podczas pierwszej jazdy tym motocyklem. Zaimportowanie żwawego silnika ZS FMM192 z T4 do lekkiego nadwozia od K2, rozbudowanego dodatkowo o lepsze zawieszenie na systemie dźwigienek, zamieniło ten motocykl w jednoosobowy park rozrywki.

Imponująca zwinność maszyny i przyzwoita moc pozwalają na świetną zabawę w stylu Carsona Browna (jeżeli go jeszcze nie znacie, to obowiązkowo polecam sprawdzić jegomościa) bardziej doświadczonym zawodnikom, którzy będą mogli próbować jazdy na zaciętym gazie, ale w razie potrzeby nawet przy szybszej jeździe będą też w stanie podnieść przednie koło w powietrze, kiedy trzeba będzie je przerzucić nad głębokimi dziurami czy większymi korzeniami. Z kolei mniej zaprawieni w boju nie powinni narzekać na niedobór mocy, która zdecydowanie ułatwi podbijanie bardziej stromych podjazdów i trudniejszych terenów. Zawieszenie spisuje się zdecydowanie lepiej niż w przypadku podstawowego modelu K2, ale pod względem możliwości ustawienia sporo odstaje od bardziej rozwiniętego T4. Pozwala więc na dużo przyjemniejszą i sporo szybszą jazdę po nierównym terenie. Hamowałbym jednak zbyt ambitne motocrossowe aspiracje, bo mogą one zostać szybko ostudzone po mocniejszym dobiciu przy lądowaniu dużego skoku.

Kayo K2 może nie powala dizajnem, ale za to może zostać najlepszym przyjacielem i kompanem wielu offroadowych przygód.

Niestety, tak jak w przypadku K2 i T4, ten model również został wyposażony w chińskie opony, przez co cały potencjał motocykla ginie po wjeździe na miękkie podłoże. W standardowej wersji modelu PRO nie znajdziemy oświetlenia, ale niedużym kosztem można założyć lampę ze zwykłej „ka-dwójki”. Mamy za to do dyspozycji elektryczny rozrusznik, który pozwoli odpalić maszynę nawet w najbardziej niekomfortowej pozycji do kopania kickstartera.

Jeżeli miałbym określić, dla kogo dedykowany jest Kayo K2 PRO, myślę, że byłaby to albo bardziej obyta z mniejszymi motocyklami młodzież, potrzebująca kilku dodatkowych koni do ostrzejszych szaleństw w terenie, albo niewysokie kobiety oraz mężczyźni, którzy nawet niekoniecznie rozpoczynają przygodę z terenem, ale będą w stanie z głową zapanować nad mocniejszym silnikiem niż w K2.

Dwa dni jazdy Kajutami po warmińskim enduro utwierdziły mnie w przekonaniu, że dobrze bawić się można dosłownie na każdym motocyklu. Osobiście, dysponując budżetem oscylującym w okolicach 10 tysięcy złotych, porządnie bym się zastanowił, czy warto rzucać się na ponad 20-letnie markowe maszyny, w których będzie trzeba zainwestować minimum 1/3 budżetu na naprawy, czy może jednak pokusić się o nowego, mniej wyżyłowanego „chińczyka”. Jeżeli chcemy więcej jeździć niż uczyć się podstaw offroadowej mechaniki, to myślę, że dużo bezpieczniejszym wyjściem będzie wybór czegoś z offerty Kayo niż handlarzy z OLX. W końcu lepiej jeździć czymkolwiek niż nie jeździć wcale! A nawet jeżeli znajomi mają się śmiać, że kupiliście chińszczyznę, to zapewniam, że głupie komentarze szybko cichną, kiedy objeżdża się markowy sprzęt cztery razy tańszym motocyklem.

Mateusz Rarak (17 lat) – zawodnik Cross Country:

„Od 8 roku życia jeżdżę na różnych motocyklach, lecz od zawsze wszyscy mnie przekonywali, że nie ważne w jakim stanie, ważne, żeby jeździć markowym motocyklem i przede wszystkim trzymać się z daleka od chińczyków. Moje zdanie się trochę zmieniło, kiedy remontowałem mojego KTM-a drugi raz w sezonie, a mój kolega z uśmiechem na twarzy dobijał 200 mth w Kayo K2 bez remontu silnika. Sam kilkukrotnie miałem okazję przejechać się tym motocyklem i jedno jest pewne – dobra opona i Kayo utrze nosa niejednemu riderowi na wypasionym motorku. Jego największym atutem jest pancerna konstrukcja i niska cena. Silnik w K2 bardzo miło mnie zaskoczył swoimi osiągami. Przyjemna charakterystyka pracy i przyjemne oddawanie mocy pozwalają powalczyć w cięższym terenie, niż mogłoby się wydawać. Pozycja na motocyklu jest komfortowa, a zawieszenie powinno wystarczyć amatorowi. Pozytywnie zaskoczyły mnie również hamulce pozwalające na przyjemną zabawę na jednym kole. Gdybym był nastawiony na luźne wypady z ekipą i podbijanie bezdroży, zdecydowanie poważnie pomyślałbym o Kayo z uwagi na znikome koszty eksploatacji”.

Zdjęcia: Przemek Huszcza

Trzy porpozycje od Kayo w okolicach 10 tysięcy złotych są dowodem na to, że można bawić się w terenie za rozsądną cenę!

KOMENTARZE