fbpx

Sebas Romero to jeden z najbardziej znanych fotografów w świecie sportów motorowych. Pokryty tatuażami, zawsze ubrany na czarno Urugwajczyk przyciąga wzrok wszędzie, gdzie się pojawi. To jednak jedna z najbardziej normalnych osób, z jakimi przyszło mi rozmawiać. Tylko u nas Sebas szczerze opowiada o tym, co w życiu ważne, jak wyglądają sesje fotograficzne w jego wykonaniu, dlaczego kupił Lamborghini chociaż nie ma prawa jazdy i w jaki sposób stracił Ducati 750 SS…

Rozmawiał: Andrzej „Simpson” Drzymulski

Andrzej Drzymulski: Kim jesteś?

Sebas Romero: Bardzo głęboko w środku nie uważam siebie za normalnego, choć jestem odpowiedzialny. Moja rodzina mieszka bardzo daleko, więc musiałem troszczyć się sam o siebie, odkąd byłem mały. 

A.D.: Pochodzisz z Ameryki Południowej, gdzie więzi rodzinne są bardzo ważne. Jak więc wygląda twoja historia od początku? Pochodzisz z rodziny nauczycieli, prawników, a może złodziei?

S.R.: Chciałbym! Pochodzę z normalnej rodziny w Urugwaju. Moja rodzina była normalna, problemem byłem ja. Byłem bardzo samodzielny, odkąd tylko pamiętam. Pamiętam też, że pierwsze wypowiedziane przeze mnie słowa brzmiały prawdopodobnie „nienawidzę ludzi!”. Lubię być niewidzialny, to dlatego mam te wszystkie tatuaże i wyglądam, jak wyglądam. 

A.D.: To maska?

S.R.: Tak.

A.D.: Nigdy nie widziałem, żebyś miał na sobie coś kolorowego. Zawsze ubierasz się na czarno.

S.R.: Dokładnie, ale to jest zupełnie inna historia. Nigdy nie miałem normalnej pracy. Odkąd miałem 10 lat, zawsze robiłem to, co chcę. Każdego dnia. W mojej rodzinie było trochę problemów pomiędzy mamą i tatą, tego typu rzeczy. W związku z tym nikt się o mnie nie troszczył, nikt nie nauczył mnie normalnego życia i nie przygotował do dorosłości. Nikt nie mówił, że tego nie powinienem robić, a tamto jednak tak.

A.D.: Czyli nikt nie nauczył cię życia?

S.R.: Odkąd pamiętam, robię to, co chcę. To dlatego zawsze ubieram się na czarno. Tak jest po prostu łatwiej. Nie lubię też podejmować decyzji. Kiedy np. idę do restauracji, to nie lubię decydować, co mam zjeść. Zawsze mówię do kelnera, żeby po prostu sam coś wymyślił, ja się tym nie przejmuję. To, co wiem, to że nie lubię jeść zwierząt. Od tego punktu możesz wybrać, co chcesz. Dla mnie życie jest niesamowicie skomplikowane. W niektóre dni po prostu się budzę i myślę, że dla mnie to już za dużo. Chciałbym po prostu żyć i być jak jakieś zwierzę, które niczym się nie przejmuje. Zwierzęta są od nas o wiele mądrzejsze, nie potrzebują samochodów, telefonów komórkowych czy robienia zdjęć. Szczerze mówiąc, życie czasami jest bardzo złożone, a ja nie kumam takich rzeczy jak pieniądze… Nie lubię brać pieniędzy od moich klientów. To często jest śmieszne, bo pracuję dla różnych firm, a na koniec unikam wysyłania faktur, bo ja nie lubię pieniędzy. Potem ci ludzie dzwonią do mnie i mówią: „Sebas, musimy ci zapłacić”. A ja myślę tylko: „walcie się!”. Dla mnie to zbyt skomplikowane.

A.D.: Nie czujesz się komfortowo, gdy wokół ciebie są ludzie, gdy musisz podejmować decyzje. Chyba najlepiej byłoby, żebyś mieszkał na bezludnej wyspie? A w tym samym czasie mieszkasz w Barcelonie, masz studio fotograficzne, pracujesz dla największych marek. W Polsce mamy nawet takie przysłowie: „miej wyj…ne, a będzie ci dane”. 

S.R.: Prawdopodobnie tak jest. Ja serio się nie przejmuję. Czasami odpisuję na maile od fotografów czy od osób, które lubią robić zdjęcia i chcą zostać profesjonalistami. Piszą, że podoba im się to, co robię i co im poradzę, żeby mogli na tym zarabiać. A ja na serio nie wiem! To, co robię od ponad 20 lat, to jak staram się żyć… to po prostu robić zdjęcia i być szczęśliwym. Ale totalnie nie przejmuję się pieniędzmi. Dla mnie pieniądze reprezentują same złe rzeczy.

A.D.: A w tym samym czasie masz swoje studio w Barcelonie, jesteś w stanie kupić Lamborghini i całkiem sporo motocykli. Większość zastanawia się, jak można zarobić takie pieniądze…

S.R.: Możesz sprzedawać narkotyki. 

A.D.: To też jest jakaś opcja. Teraz, w sytuacji z koronawirusem, wielu z nas ma problem z zarobieniem pieniędzy. Widać wyraźnie, że wszystko, co masz, może zniknąć w jednej chwili.

S.R.: Szczerze mówiąc nie wiem, bo ja naprawdę nie przejmuję się pieniędzmi. Wielokrotnie przechodziłem w życiu przez trudne sytuacje, przez biedę… Kiedy 21 lat temu przyjechałem do Europy, żebrałem na ulicy. Spałem przez kilka nocy na dworcu. Grałem na gitarze. Robiłem tak zwaną sztukę uliczną, jak np. sztuczki z monetami. Myślę, że to był świetny czas. Pamiętam, że wiele nauczyłem się o sobie, o tym jak dużo mogę przetrwać. To było niesamowite. Naprawdę każdemu polecam podróżowanie po świecie nie mając absolutnie nic. Nawet bez dokumentów. Byłem w Europie przez dwa lata nie mając paszportu. I to było niesamowite. Nauczyliśmy się, że są ważniejsze zawody, jak praca w marketingu, bycie prawnikiem… ja się tym nie przejmuję i szanuję każdego, bez względu na to, co robi. A co do pieniędzy – robię to, co chcę i staram się robić to jak najlepiej. Ale dla mnie najważniejszy jest efekt mojej pracy, a nie ile za to dostanę. Nie lubię trzymać pieniędzy w banku. To dlatego pomyślałem, że kupię Lamborghini. Podoba mi się jego styl, lubię to auto i po prostu je kupiłem. Tylko dlatego, że podobał mi się jego kolor i kształt. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że kupiłem samochód nie mając prawa jazdy! Kupiłem je, bo mi się podobało, a potem przez pół roku stało w garażu. To zwykle w ten sposób podejmuję decyzje. Staram się wszystko upraszczać. Rok temu zresztą sprzedałem to auto, bo kiedy ludzie zaczynają cię oceniać przez pryzmat tego, co masz, to nie jest dobre. Ja nie jestem taki.

A.D.: Wróćmy do podstaw. Podróżowałeś ze swoją dziewczyną i nagle znalazłeś się w Barcelonie. 

S.R.: Po dwóch dniach zadzwoniłem do mamy i powiedziałem, że nigdy nie wrócę i podarłem bilet powrotny.

A.D.: W tym momencie nie miałeś nic. Miałeś ze sobą jakiś aparat? Zajmowałeś się wcześniej fotografią?

S.R.: Zacząłem robić zdjęcia gdy miałem 16-17 lat, a do Europy przyjechałem mając 23 lata, byłem więc bardzo młody. Teraz mam w studio, swój sprzęt i asystentów, którzy mają po 27 lat i czasami płaczą jak dzieciaki. Kurde, ja przeleciałem przez ocean mając 500 euro w kieszeni i nawet nie mając dokumentów. I nigdy nie narzekam. 

A.D.: Bez paszportu? Jak przekroczyłeś granicę?

S.R.: Miałem urugwajski paszport, ale nie europejski. Bez tego nie można tu mieszkać czy pracować. Byłem więc w zasadzie nielegalnym mieszkańcem. Czasami ludzie mi współczują, ale dla mnie to naprawdę było niesamowite przeżycie.

A.D.: Co było twoim punktem przełomowym w fotografii? Był w ogóle taki moment?

S.R.: Oczywiście płacę czynsz, rachunki i tego typu rzeczy, ale dla mnie fotografia to wciąż hobby. To rzecz, która sprawia, że jestem szczęśliwy. Lubię zatrzymywać obrazy także w swojej głowie. Dla mnie to nie praca. Bycie tutaj, spotykanie każdego dnia profesjonalnych zawodników i wyjątkowych ludzi to jest dar. Zawsze walczę o to, by zatrzymać dany kadr także w mojej duszy. Tak naprawdę nigdy nie studiowałem fotografii, studiowałem reklamę i komunikację. Fotografia zawsze była moją pasją, odkąd tylko pamiętam.

A.D.: A jaka była twoja pierwsza praca związana z motocyklami?

S.R.: Myślę, że to było tu, w Hiszpanii. Kiedy zaczynałem robić zdjęcia, zaczynałem od fotografowania skateboardingu. Robiłem to z przyjaciółmi przez 20 lat. Kiedy przyjechałem do Hiszpanii, zacząłem fotografować też MTB, BMX i tego typu rzeczy. Pewien wydawca po prostu do mnie zadzwonił i zacząłem pracować dla magazynu motocyklowego. Potem inna osoba z firmy zobaczyła, co robię w MTB i zaproponowała, czy mogę zrobić parę zdjęć. Nigdy nie potrafię odmówić i to jest prawdziwy problem. Generalnie zawsze na wszystko się zgadzam i potem wpadam przez to w kłopoty.

A.D.: Dobra, to przyjechałbyś do nas do biura i zrobił nam sesję za darmo?

S.R.: Tak. Dlaczego nie?

A.D.: Pracujesz z największymi markami motocyklowymi. KTM, Red Bull, którego można umieścić w tym gronie, bo jest bardzo silny, Yamaha…

S.R.: … Ducati, Honda. 

A.D.: Pamiętasz pierwszy telefon od jednej z tych dużych marek?

S.R.: Myślę, że pierwszy był KTM. Pracowałem wcześniej z kilkoma markami, ale nadal pamiętam pierwszy dzień zdjęciowy z KTM-em w Barcelonie, podczas sesji z byłym zawodnikiem MTB. KTM robił kampanię, a ja miałem być tzw. zapasowym fotografem. Po tych testach zaczęli do mnie dzwonić co miesiąc. To było ogromne osiągnięcie w moim życiu, bo KTM zmienił moje życie profesjonalisty. Mówię o tym, bo dzięki nim zrobiłem duży krok naprzód jeśli chodzi o jakość i efekty mojej pracy. KTM to także moja rodzina. To jest coś, o czym lubię mówić i to nie dlatego, że jesteśmy na prezentacji KTM-a (rozmowa odbyła się w czasie prezentacji modelu 1290 Super Adventure S, przyp. red.). Zawsze mówię to samo. Generalnie zawsze, gdy nie czuję się komfortowo z jakimś klientem, to odpuszczam temat. Bez konfliktów. Ale zawsze szukam przyjaźni, miłości. Dla mnie relacja, jaką mam z KTM-em, to jest jak rodzina, to naprawdę niesamowite. Ci ludzie są szaleni, zabawni, silni psychicznie. Myślę, że od razu złapaliśmy wspólny język.

A.D.: No tak, można zauważyć, że Niemcy czy Austriacy mają w sobie ogromną pasję, ale nie pokazują tego na zewnątrz. 

S.R.: Uwielbiają takie rodzinne klimaty, rodzinną atmosferę. Dla mnie, jako dla gościa z Ameryki Południowej, to coś wspaniałego. Lubię tworzyć relacje zamiast kontraktów. W dupie mam kontrakty i pieniądze, dla mnie liczy się więź z drugim człowiekiem. 

A.D.: Teraz robisz zdjęcia MotoGP, motocrossu, enduro… co z tego jest najbardziej ekscytujące? Czy wszystkich szanujesz tak samo?

S.R.: Nie wiem. Jeśli brać pod uwagę np. Rajd Dakar, to on jest totalnie szalony. Rozmawiałem z Tobym Pricem, Samem Sunderlandem czy Laią Sainz i wyjaśniali mi, jak to robią. Ale oni są jak zwierzaki. Przez 12 godzin dziennie jadą pełnym gazem, czytają te głupie mapy, co 15 metrów muszą je sprawdzać, nie wiedzą, co się wydarzy i jest super niebezpiecznie. To szaleństwo! Potem gadasz z Danim Pedrosą czy Bradem Binderem z MotoGP, patrzysz jak jeżdżą, są jak małpki jeżdżące na rakietach. Do tego widoku nie można się przyzwyczaić, ta szalona prędkość… Fotografuję ich od dawna, ale nadal nie mogę się przyzwyczaić do tego wrażenia. To szalone. Myślę, że każdy z nich ma ten sam mental, a ja bardzo to cenię. Tak samo jak Taddy Błażusiak. Oni mają coś szczególnego w głowie, co czyni z nich właśnie takich zawodników. Myślę, że każda dyscyplina ma w sobie coś wyjątkowego i trudnego. Podziwiam to. Uwielbiam muzykę i sztukę, ale generalnie mam bzika na punkcie rzeczy, których sam nigdy nie osiągnę. Myślę, że na świecie są dwa typy ludzi: ci, którzy wierzą, że wszystko jest łatwe i ci, którzy mogą to zrobić. Wielu często gada, że „ten czy tamten gość to jakiś dziwak, sam mógłbym to zrobić… ale nie jestem głupi i nie będę tego robił”. Ja jestem skromny i naprawdę podziwiam to, co robią artyści, sportowcy czy filozofowie. 

A.D.: Co lubisz najbardziej z tej artystycznej sfery życia?

S.R.: Uwielbiam sztukę. Kiedy jestem w większym mieście, uwielbiam odwiedzać muzea czy galerie. Sposób, w jaki artyści widzą rzeczywistość, jest niesamowity. Myślę, że między artystami a sportowcami jest jakieś połączenie. Jeśli masz tak wysokie umiejętności, to bez względu na dziedzinę nie musisz iść żadną utartą drogą. Oni tworzą coś swojego. Normalni ludzie żyją zgodnie z utartymi zasadami społeczeństwa, chodzą do szkoły, potem idą na studia. Ale tak szaleni ludzie… oni mają wokół siebie zupełnie pustą przestrzeń. Oni tworzą rzeczywistość. Czapki z głów przed takimi osobami.

A.D.: Często rozmawiamy ze sobą i nazywamy się szaleńcami. Ale czym dla ciebie jest szaleństwo?

S.R.: Według mnie bycie szalonym to jak życie w matrixie. Życie jest za krótkie. Otacza nas hipokryzja i dużo ogólnego zła, ludzie żyją iluzją szczęścia, ale nie prawdziwym szczęściem pochodzącym z duszy. Ludzie stwarzają pozory, że są w fajnych miejscach i spotykają się z fajnymi ludzie. Myślę, że w ciągu kilku lat rzeczywistość totalnie się zmieni dla tego typu osób. Ale ja mam to w dupie, bo ja mogę robić to, co chcę i kiedy chcę. 

A.D.: Mówimy, że jesteśmy szaleni. Ale może to my jesteśmy normalni? Nie idziemy w znanym kierunku, że najpierw szkoła, potem studia i praca. Idziemy inną ścieżką. A wszyscy robią to samo. Może to jest szalone?

S.R.: Tak, na pewno. Przykładowo, ja wyjechałem z Urugwaju, zostawiłem rodzinę. Oczywiście wiele w życiu straciłem, ale jeśli musisz ocenić mnie przez pryzmat przyjętych norm opisujących sukces… robiłem swoje. Nie wiem. Oczywiście jesteśmy szaleni, ale w inny sposób, to na pewno. Nie odbierz tego źle. Jeśli wybierasz, że w życiu idziesz po znanej autostradzie moralności i zasad, to nie jest złe. Ale można inaczej.

A.D.: Zastanawiam się… co myślisz np. o odwiedzaniu psychologa. Chodzisz na terapię?

S.R.: Nie. Ale może powinienem…

A.D.: Potem, po takiej terapii, może okazać się, że jesteśmy normalni. Jesteśmy świadomi tego, po co żyjemy, może to właśnie jest normalność?

S.R.: Prawdopodobnie tak jest. To, co wiem na pewno, to że chcę robić swoje, by być szczęśliwym. Dla mnie szczęście to nie są pieniądze czy fałszywe relacje międzyludzkie. Nie obchodzi mnie to. Chcę mieć dobrych przyjaciół, otaczać się fajnymi ludźmi…

A.D.: I chociaż nie przejmujesz się social mediami, to masz tam bardzo silną pozycję. Masz wielu obserwujących na Instagramie.

S.R.: To mój styl. Normalnie nie gadam z ludźmi, tak jak z tobą, bo uznaję cię za przyjaciela. Czasami ludzie piszą do mnie prywatne wiadomości w stylu: „Hej mam kokainę, to i tamto, może pogadamy?”. A ja myślę sobie: „Hej, daj sobie spokój, ja cię nie znam a ty nie znasz mnie, nie piję alkoholu i nie mam pojęcia czym są narkotyki”. Mam dom pełen książek, a nie dziewczyn. Myślę, że czasami ludzie źle rozumieją to, jak wyglądam. Przykładowo, podczas projektów fotograficznych mam inne podejście niż większość. Bazuję na ludziach. Ale wielu myśli, że żyję otoczony narkotykami i dupeczkami. A wcale tak nie jest.

A.D.: Ale patrząc na twoje portfolio, na twojego Instagrama, jest tam dużo dziewczyn. Nie są to typowe zdjęcia… Jakie jest twoje podejście do kobiet?

S.R.: To coś, co robię przeszło dziesięć lat. I zasadniczo nie zgadzam się z wizją piękna, jaką tworzy świat mody. Lubię modę, kocham niektóre marki, bo są czymś w rodzaju okna na przyszłość. Ale niektóre używają dziewczyn jako obiektów, rzeczy. Ja lubię robić zdjęcia ludziom i kiedy to robię, mam swój system. Fotografuję przez jakieś 40 minut i nigdy nic nie mówię. Pozwalam ludziom robić to, na co mają ochotę. Nie ustawiam swoich modelek. To jest jak terapia. Mówię im tylko, że od tego momentu mogą robić to, na co mają ochotę, a ja będę tylko robił zdjęcia. Opowiedz mi swoją historię poprzez to, jak się zachowujesz. Ja będę z aparatem i będę robił swoje.

A.D.: Te wszystkie pozy, widoczne na twoich zdjęciach, wymyślają więc modele i modelki?

S.R.: Tak, to jest jak terapia. Mogę być dumny, bo po każdej takiej sesji ludzie wracają do domu z oczyszczoną duszą. Są silniejsi, mają fajniejsze pomysły. To daje im motywacyjnego kopa.

A.D.: Czy myślałeś o połączeniu tego z motocyklistami? Fotografowałeś Taddy’ego, Daniego Pedrosę, Brada Bindera, mnie. Robimy to, czego oczekiwaliby od nas ludzie. Myślę, że powinieneś pogadać z zawodnikami, żeby pokazać ich emocje związane z motocyklami, bo to nie zawsze jest tylko sukces. 

S.R.: Kiedy robię zdjęcia takim osobom jak Taddy czy Laia, lubię spędzić z nimi trochę czasu i pogadać o życiu. Chcę ich lepiej poznać, dzięki czemu zyskuję odpowiednie podejście do sesji. Nie lubię naciskać na ludzi, wolę, jak robią to, co lubią. Przykładowo Laia to bardzo spokojna, cicha dziewczyna, więc nie lubię na nią naciskać.

A.D.: Ale i szalona! Ukończyła wszystkie Rajdy Dakar, w których startowała. Znam gości, z którymi startuje i jest od nich szybsza.

S.R.: Dla mnie to niesamowita osoba. Albo Taddy, jest super profesjonalny, zawsze jeździ na maksimum, podczas sesji najchętniej jeździłby motocyklem po 12 godzin. Każdy ma inny sposób widzenia tego sportu. Lubię znać lepiej te osoby. Przykładowo Dani Pedrosa jest super nieśmiały, ale to genialny gość. Kiedy pokonasz tę ścianę, jaką się oddziela od reszty, odkrywasz naprawdę wspaniałego człowieka. Albo Jorge Lorenzo, którego wiele osób nie lubi. 

A.D.: Ale to przez to wideo dla Monstera w jego willi pełnej dziewczyn.

S.R.: Tak, ale to naprawdę fajny gość. Znam go. Według mnie, kiedy go spotkasz, możesz z nim normalnie pogadać.

A.D.: Spotykasz wiele sławnych osób. I zdaje się, że zawsze poszukujesz w nich tej normalności?

S.R.: Tak, oczywiście. Tutaj, w Barcelonie, spędziłem trochę czasu z gwiazdami futbolu. Myślę, że kluczem jest traktowanie ich jak normalnych ludzi, a nie jak gwiazdy. 

A.D.: Może to lubią, bo zwykle nie są tak traktowani? Ale wróćmy do motocykli. Zanim zacząłeś fotografować w tym świecie, interesowałeś się motocyklami?

S.R.: Kocham motocykle odkąd byłem dzieckiem. To było jedno z moich wielkich marzeń. Pamiętam, że kilka lat temu ludzie z KTM-a zadzwonili do mnie, że mają dla mnie coś w Barcelonie. To była niespodzianka. Okazało się, że dostałem KTM RC8.

A.D.: To najbardziej dziki motocykl, jaki możesz dostać od KTM-a!

S.R.: To było szalone i autentycznie zacząłem wtedy płakać. Kocham ten motocykl.

A.D.: Nadal go masz?

S.R.: Tak.

A.D.: Wciąż jest złoty?

S.R.: Nie, teraz jest srebrny. W przyszłym roku zamierzam pomalować go w barwy satelickiego teamu KTM-a w MotoGP.

A.D.: Masz inne motocykle?

S.R.: Mam Ducati 749 ale nigdy go nie używam, bo wolę jeździć po mieście moim RC8. To o wiele fajniejszy motocykl, jest jak rakieta. Miałem też Ducati 750 SS, ale straciłem go, bo postawiłem go w złym miejscu, przyjechała laweta, zabrali go i po 90 dniach zniszczyli. 

A.D.: Zapomniałeś go odebrać?!

S.R.: Tak. Bo często podróżuję. Ci ludzie dzwonili do mnie, że mają mój motocykl, że muszę zapłacić mandat. Ale odpowiadałem, że nie mogę przyjechać, bo jestem w podróży. Więc po prostu go zniszczyli.

A.D.: Jesteś bezużyteczny.

S.R.: Ale mam to w dupie.

A.D.: Jakie jest twoje marzenie jako fotografa, artysty? 

S.R.: Nie wiem. Trudne pytanie. Może by nie robić nic innego, tylko chodzić z małym aparatem po mieście i robić ludziom zdjęcia. Nie przejmować się pieniędzmi i tego typu rzeczami. Czasami, kiedy widzę jakieś zwierzę, chcę uczynić moje życie o wiele łatwiejszym. Żeby myśleć tylko o podstawach. Reszta według mnie nie ma znaczenia.

A.D.: Życzę ci, żebyś znalazł jak najlepsze historie ludzkie w swoim życiu. I spełniał marzenia!

S.R.: Dzięki!

KOMENTARZE