fbpx

Chivas Regal, Martell Cordon Bleu i Remy Martin. Papierosy Dunhill, Gitanes i oczywiście Marlboro. Piwo w puszkach, które zamiast wyrzucać, większość dumnie ustawiała w wolnych przestrzeniach meblościanek. Kosmetyki Maxa Factora i Yardleya, amerykańskie jeansy i niemiecka bielizna. Dla najmłodszych walkmany, samochody Matchbox i lalki Barbie. Płynący ulicami mniejszych i większych miast wywar z szarówy można było na moment doprawić kolorowym i niemożebnie pięknie pachnącym ponczem zachodniego dobrobytu. Wystarczyło przejść przez próg Pewexu i mieć w garści dolary lub bony.

Wizyta w Pewexie była przeżyciem wręcz mistycznym. Wyrywała człowieka z naturalnego stanu doznań, dawała uniesienie, zachwyt, niesłychaną emocjonalność, olśnienie i poczucie pojednania ze światem, jeszcze przed chwilą niedostępnym, dalekim, opowiadanym przez starszych za pomocą legend i bajek. Bynajmniej nie chcę znowu obrazić czyichś uczuć religijnych. Co to, to nie!

Sam jednak doskonale pamiętam zapach Pewexu i każdej rzeczy, którą udało się z niego wyrwać, uprzednio stojąc w gigantycznych kolejkach i przyklepując interes z kręcącym się w pobliżu cinkciarzem. Na szczęście za mnie stali i mieszali walutami rodzice. Wspomnienia, a może wspomnienia po wspomnieniach, są na tyle silne, że gdy tylko widzę coś, co do tej pory wydawało mi się niedostępne, moja pamięć generuje obraz Placu Sikorskiego w Siedlcach, fakturę sklejkowych mebli Pewexu, a w nosie kręci się zapach przemoczonych futer, mandarynek i dzikiego pożądania.

Jaskrawe kolory i gigantyczny napis z nazwą warsztatu przeczą minimalistycznemu podejściu autorów „Type 17”, jednak odważny projekt wymaga bezkompromisowego podejścia!

Zapach Zachodu na Zachodzie

Wspomnienie Pewexu towarzyszyło mi, gdy osiem lat temu żona zabrała mnie do Berlina. Nie, nie wybraliśmy się do kultowego klubu Berghain na imprezę techno z piątku na niedzielę. Po pierwsze, zostałem wychowany na polskim hip-hopie. Po drugie, telepanie się w miejscu i robienie figur geometrycznych dłońmi po dziesięciu minutach wywołałoby u mnie torsje. Po trzecie, w owym czasie w Berlinie działy się rzeczy dużo ciekawsze. Otóż w księgarni wydawnictwa Gestalten odbywała się premiera albumu „The Ride 2nd Gear”, a wraz z nią mała wystawa.

Obok kosmicznej Yamahy XJR1300 od El Solitario, wyścigowego pocisku od Lucky Cat Garage, cyberpunkowego Ducati Desmosedici RR od Death Spray Custom i Ducati 900SS Old Empire Motorcycles, na niewielkim podeście z dwóch europalet stała, a w zasadzie stało, dzieło sztuki – Yamaha XS650 „Type 6” z warsztatu Auto Fabrica. Zredukowana do niezbędnych elementów, wyzbyta z chaosu i taniego blichtru, pomalowana farbą z Ferrari Dino XS-ka wzbudziła we mnie cały repertuar emocji.

Zrobiłem jej setki zdjęć, dotykałem każdej części opuszkami palców, by zapamiętać kształt cafe racera idealnego. Z boku musiało to wyglądać jak taniec człowieka dotkniętego zboczeniem nieznanym najznamienitszym medykom. XS650 trafiła na okładkę albumu, a niedługo później została wystawiona w galerii sztuki. Nie byle jakiej galerii sztuki, bo w M. A. D. Gallery w Genewie. Z wyjazdu do Berlina wróciłem biedniejszy portfelem, za to bogatszy w przeżycia. Nie napiszę, jakie. Redakcyjna skrzynka mogłaby nie wytrzymać ciężaru maili zachęcających do wywalenia mnie na zbity pysk.

Gdyby ktoś powiedział, że to nowy model Husqvarny, uwierzyłbym na słowo i od razu wpłaciłbym zaliczkę

Droga do perfekcji

Kto stoi za tym i kilkunastoma innymi wspaniałymi projektami? Pochodzący z Albanii, a mieszkający w Southend-on-Sea (65 km od centrum Londynu) bracia Bujar i Gazmend Muharremi. Swój warsztat Auto Fabrica uruchomili w 2013 roku. Czerpiąc wiedzę i doświadczenie z zakresu projektowania przemysłowego i tworząc motocykle w myśl zasady „mniej znaczy więcej”, już dwa lata później byli znani na całym świecie. Każdy zbudowany przez nich motocykl to hołd dla minimalizmu i próba udowodnienia, że w sztuce nie ma żadnych granic. Wystarczy spojrzeć na ich Yamahę XSR900 „Prototype One”, BMW R nineT „Type 18” czy zbudowanego dla dzieci Italjeta „Type 0.1”. Każdy z nich jest inny, a widać w nich kunszt i styl warsztatu Auto Fabrica.

Końcówka wydechu stanowi część zadupka. Prosto i niebanalnie

Dziwak na dziwaku

Ostatni custom Gaza i Bujara nieco wymyka się tej tradycji, ale tylko z daleka. Im dłużej będziecie się mu przyglądać, tym więcej znajdziecie podobieństw z poprzednimi. Bracia wzięli na tapet motocyklowego dziwaka – BMW G 450 X z 2009 roku. Jeśli w tej chwili przeczesujecie swoją listę motocykli idealnych do przeróbek, G 450 X znajdziecie w kategorii „Nigdy tego nie ruszaj. NIGDY!” Próba podbicia sceny offroadowej przez BMW była spektakularna. Może nie pod względem wolumenu sprzedaży, za to w zastosowanych rozwiązaniach naprawdę poszli grubo.

Nietypowy kształt ramy, scentralizowane ułożenie silnika, sprzęgło bezpośrednio na wale korbowym, poruszającym się w dodatku w odwrotnym kierunku niż w „normalnych” motocyklach, zamontowana współosiowo z wahaczem zębatka zdawcza, zbiornik paliwa pod siedzeniem i kuty tłok to tylko kilka pozycji z listy udziwnień. Robienie customa z tak nietypowego motocykla wymaga albo geniuszu, albo braku kilku klepek w głowie, a najpewniej jednego i drugiego na raz.

Zwykła nakładka na siedzenie, a nadaje dwie zupełnie różne osobowości

Pierwotna koncepcja zakładała wykorzystanie KTM-a, jednak klient zażyczył sobie czegoś niekonwencjonalnego. Makao i po makale! G 450 X zostało wydane na świat, gdy BMW było właścicielem Husqvarny. Wiele z jego elementów, w momencie premiery uznawanych za bezsensowne, dziś wykorzystuje się w topowych konstrukcjach.

Budowniczy postanowili więc stworzyć nadwozie pasujące do konstrukcyjnego dziwactwa BMW. Po rozebraniu fabrycznych plastików odpalili oprogramowanie CAD i wzięli się do roboty. Mogło być tak, że jeden z braci projektował motocykl, a drugi w tym czasie grał w Cyberpunk 2077 polskiego CD Projektu i nieopatrznie zainspirował pierwszego. Typ 7 wygląda jak żywcem wyjęty z mrocznej przyszłości.

Konceptualizm motocyklowy

Bujar wyjaśnił, że przy projektowaniu tego motocykla przyświecała im idea sztuki konceptualnej. Jej istotą jest skupienie się na przekazie dzieła artystycznego, a nie jego wymiarze przedmiotowym. Brzmi zagadkowo, tymczasem wystarczy spojrzeć na miejsce, w którym normalny motocykl ma siedzisko. Typ 7 jest tam zabudowany i wydaje się być niegotowy do jazdy. Skąd taki pomysł? Skoro samochód posiada drzwi, które po otwarciu odsłaniają wnętrze, dlaczego nie zastosować takiej koncepcji w motocyklu? Osłona siedziska wydaje się być tylko designerskim zabiegiem. Za to każdy, kto choć raz musiał usiąść na zlanej deszczem kanapie, doceni ten patent.

Im dłużej na niego patrzę, tym bardziej przekonuję się, że G 450 X „Type 17” to mistrzowska, koronkowa robota

Całe nadwozie zostało zrobione z aluminium. Mięsiste boczne panele skutecznie zakrywają szkaradę ramy, a dyskretne wloty sprawiają, że do chłodnicy trafia odpowiednia ilość powietrza. Reflektor LED oraz kierunkowskazy zrobione z barwionych plastrów PCV zostały ukryte pomiędzy daszkiem a niewielkim błotnikiem przedniego koła. Całość zwęża się ku tyłowi zakończonemu spiczastym zadupkiem. Tylne kierunkowskazy LED marki Highsider zostały zgrabnie wkomponowane w rury ramy pomocniczej.

Dolna część zadupka, polakierowana na czarno, to de facto końcówka układu wydechowego, z pionowym wylotem spalin. Przymykamy teraz oko na scenę ze ścianą deszczu wpadającego beztrosko tym wlocikiem do całego układu. To przecież motocyklowa sztuka konceptualna. Nikt nie będzie jej katował nawet podczas mżawki. Kolorystyka całego nadwozia była inspirowana klasycznymi motocyklami z rajdu Paryż-Dakar. Bracia przyznają, że jaskrawe kolory i gigantyczny napis z nazwą ich warsztatu wykraczają daleko poza ich minimalistyczne podejście, jednak odważny projekt wymagał bezkompromisowego podejścia.

Na początku myślałem, że stworzenie takiej monokaroserii to łatwizna. Duże połacie aluminium i ostre kształty… ot, wielka sztuka. Jednak im dłużej patrzę, tym bardziej przekonuję się, że to koronkowa robota. Każdy element, przetłoczenie, a nawet dobór materiałów mają wpływ na odbiór wizualny całości. A całość można odbierać dwuznacznie: jako sztukę do postawienia w muzeum motoryzacji, a po zdjęciu osłony siedzenia, jako motocykl przyszłości w segmencie offroad. Makao i po makale!

Sztuka do postawienia w muzeum motoryzacji, czy motocykl przyszłości w segmencie offroad?

PS. Obserwujcie Bujara i Gaza na Instagramie. To właśnie tacy, jak oni nadają kierunek customizacji motocykli. @auto_fabrica

PS2. Kto zbierał puszki po zagranicznych napojach, niech wyśle mi na Instagramie emoji 🚀 @ridetobe

Bujar i Gazmend Muharremi

Zdjęcia: Auto Fabrica

KOMENTARZE