fbpx

Jeśli w czasach szkolnych dostawaliście refluksu na hasła „Dragon Ball”, „Naruto” czy „Pokemon”, a na widok rówieśników parających się anime i mangą wyskakiwały wam na skórze zmiany charakterystyczne dla dysplazji Lewandowsky’ego-Lutza, to nie przejmujcie się – też tak miałem.

Manga i anime to wierzchołek góry lodowej dziwnych rzeczy pochodzących oczywiście z Japonii. Przykładowo, w okresie feudalnym vendetta była tam całkiem legalna. Jeśli komuś zabito członka rodziny, wystarczyło formalnie poinformować sąd o końcowej dacie zemsty, by w zupełnej zgodzie z literą prawa można było zabić człowieka. Ktoś powie, że czasy feudalnego społeczeństwa minęły bezpowrotnie i nie ma co roztrząsać tematu.

Mam więcej ciekawostek. Słyszeliście kiedyś o seksie z głowonogiem? Nie? Amatorzy! W Japonii od początków XIX wieku zarówno kobiety, jak i mężczyźni zabawiają się od czasu do czasu z ośmiornicami. W tym pięknym kraju istnieje również tokudashi – dość osobliwa odmiana striptizu. Po skończonym występie tancerka siada na skraju sceny, szeroko rozkłada nogi, a wyposażeni w latarki widzowie przyglądają się jej w skupieniu.

Chciałbym zobaczyć przeciętnego Japończyka za tą gigaowiewką

Warto też sprawdzić muzeum kupy w Tokio, automaty z używaną bielizną dla fetyszystów, no-pan kissa, czyli kawiarnie z kelnerkami bez majtek, czy lody o smaku kurczaka, węgorza lub wieprzowiny. Japonia ma też do zaoferowania mangi (komiksy) z pornografią dziecięcą. Ta w ostrym wydaniu została zakazana w 2014 roku, jednak „lekkie” porno komiksy dziecięce są dostępne do dziś.

Japończycy przez lata zaskakiwali też maseczkami na twarzy, ale to w ostatnim czasie zyskało na popularności nawet w Polsce. Po co o tym wszystkim piszę? Ano po to, by zrobić wstęp do największego motoryzacyjnego dziwactwa – bōsōzoku.

Podobno wysoka kanapa to równowaga dla owiewki. Moim zdaniem to po prostu kolejna dawka grzybów

Mafia w stylu disco

Początki kultury bōsōzoku sięgają lat pięćdziesiątych XX wieku i weteranów wojennych powracających z frontu. Przyzwyczajeni do życia na krawędzi, szybko nudzili się w cywilu i zaczynali szukać nowego sposobu na generowanie adrenaliny. Byli piloci zaczęli tworzyć grupy motocyklowe nazywane „kaminari zoku” (plemiona grzmotu), które w praktyce były regularnymi gangami. Schedę po weteranach szybko przejęli młodzi reprezentanci klasy robotniczej.

W latach 70., po fali zamieszek wzbudzonych przez 16-19-latków na motocyklach, prasa ukuła nowy termin „bōsōzoku”, który w wolnym tłumaczeniu oznaczał „niekontrolowane gangi na motocyklach”. Przedstawiciele tej komicznie wyglądającej dla nas subkultury jeździli w ogromnych grupach, na głośnych motocyklach z wysokimi oparciami, gigantycznymi owiewkami i nieproporcjonalnie dużymi kierownicami, terroryzując i nierzadko mordując każdego, kto stawał na ich drodze.

„Budzik” z BMW R 18 to jeden z niewielu fabrycznych zegarów, które wyglądają naprawdę dobrze

W czasach świetności gangi bōsōzoku skupiały ponad 40 000 członków. Ich krzykliwy styl był środkowym palcem wystawionym w kierunku tradycyjnej japońskiej skromności i prostoty. Byli jaskrawi, głośni i niebezpieczni. My mieliśmy Pruszków, Japonia miała bōsōzoku.

W przeciwieństwie do angielskich rockersów, dla których prędkość stała się świętością, bōsōzoku skupiali się na manifestowaniu swojej odrębności. Kombinezony lotnicze i komiksowe wręcz motocykle świetnie się do tego nadawały. Niestety w 2004 roku japońska policja dostała całe oręże uprawnień do wyłapywania motocyklistów. Po ponad dwóch dekadach walki z niebezpiecznych gangów pozostały niedobitki, a subkultura została sprowadzona jedynie do customizacji motocykli. Podobno w Tajlandii styl bōsōzoku z roku na rok zyskuje na popularności.

Ochrona przed wiatrem lepsza niż w niejednym motocyklu adventure

Kopiuję więc jestem

Motocykle w stylu bōsōzoku bazowały głównie na klasycznych UJM-ach o pojemności 250-400 ccm. Tak było kiedyś. Dziś ten dziwaczny styl jest implementowany do najróżniejszych sprzętów. Na zlecenie BMW Motorrad UK, warsztat Untitled Motorcycles stworzył ostatnio model R 18 w stylu bōsōzoku.

1802 ccm pojemności, cylindry wystające niczym grzejniki i karykaturalny wręcz customizing. To jeden z tych projektów, na których widok z jednej strony zastanawiam się, po jaką cholerę ktoś to stworzył, z drugiej jednak zazdroszczę wielkich jaj i odwagi.

Nie pytajcie o widoczność. W bōsōzoku liczy się manifestacja odmienności, nie użyteczność

Odkąd niemiecka marka wprowadziła do sprzedaży R 18, sporo ludzi parających się customizacją starało się z fabrycznego motocykla stworzyć to, co było konceptem zespołu Barta Janssena Groesbeeka. Moim zdaniem takie podejście jest totalnie sprzeczne z ideą przerabiania motocykli, bo zamiast tworzyć coś indywidualnego, jak grzyby po deszczu zaczęły powstawać kopie czegoś, co powstało wcześniej, i to jako koncept fabryki BMW.

Na szczęście w branży są nie tylko generatorzy reprodukcji, ale i kreatorzy. W serwisie swiatmotocykli.pl postaram się pokazać najciekawsze customy bazujące na modelu R 18, jednak ten od Untitled Motorcycles zasługuje na uwiecznienie w papierze.

Biel, złoto i czerń. Prosty przepis na nietuzinkowe malowanie

BMW R 18 Bōsōzoku

Adam Kay z Untitled Motorcycles przerabianiem motocykli BMW zajmuje się od ponad 11 lat, dlatego z wielką przyjemnością podjął się nowego wyzwania. Po dostarczeniu motocykla do jego warsztatu, spędził sporo czasu nad szukaniem inspiracji do przeróbki. Od zawsze kochał japońską subkulturę bōsōzoku. Jego zdaniem jest to hybryda brytyjskich cafe racerów i amerykańskich chopperów. Ja od siebie dodam, że głównym składnikiem tej hybrydy muszą być grzyby halucynogenne.

By przekonać przedstawicieli BMW Motorrad UK do swojego szalonego pomysłu, Adam stworzył szereg ilustracji przedstawiających różne kombinacje kolorystyczne i stylistyczne. Wybór padł na biel, czerń i złoto – kolory będące motywem przewodnim w jego poprzednich projektach. Biorąc pod uwagę specyficzny kształt owiewek bōsōzoku, budowniczy nie miał zbyt dużego wyboru w gotowych produktach.

Gigantyczne cylindry boksera, bezsensownie piękna rzecz

Zupełnym przypadkiem na ścianie warsztatu, który robi przeglądy techniczne, wisiał idealny egzemplarz. Okazało się, że właściciel ścigał się lata temu na motocyklach marki Honda i owiewka od CR750 została mu jako pamiątka. Adam odkupił ją wraz z bulwiastą szybą. Największym problemem okazało się dopasowanie i docięcie tego elementu tak, by pasował do wybranego stylu, nie zasłaniał pięknego boksera i nie przeszkadzał w skręcaniu.

Monstrualna owiewka trzyma się dzięki wspornikom pod bakiem i patrząc na jej umiejscowienie, jest doskonałym manifestem bōsōzoku. Nic przez nią nie widać, ale przecież nie o to tu chodzi. Chodzi o to, by się wyróżnić. Bezpieczeństwo i właściwości jezdne nie mają najmniejszego znaczenia. By motocykl mógł jakkolwiek skręcać, reflektor musiał zostać nieco obniżony i przesunięty do przodu.

Jak się okazuje, Vence & Hines pasuje nie tylko do amerykańskich krążowników

To, co dla mnie jest drugą dawką grzybów, Adam nazywa równowagą. Mowa tu o gigantycznym siedzeniu. Nigdy bym nie powiedział, że ktokolwiek znajdzie sposób, by przyćmić rozmiary silnika w R 18. Jak się okazuje, owiewka i siedzisko w stylu bōsōzoku robią to z przysłowiowym palcem w…

Ostatni element niemieckiego motocykla w dziwacznym japońskim stylu, stworzonego przez brytyjski warsztat, to tapicerka i lakier. Siedzisko jest śnieżnobiałe i jedyne, o czym myślę patrząc na nie, to wielkie ścieżki kokainy z filmu „It’s All Gone Pete Tong”. Dominujący biały lakier na owiewce, baku, boczkach i błotniku tylko potęguje moje skojarzenie.

Możecie śmiać się z tego projektu, możecie go nie rozumieć, tak jak ja go nie rozumiem, ale musicie przyznać, że jest dosłowną realizacją przysłowia „Albo grubo, albo wcale”. Niech to będzie motywacja dla kolejnych warsztatów biorących pod swój dach R 18, by nie kopiowały, a szły własną drogą.

Zdjęcia: Michael Jersovs

KOMENTARZE