Przełom kwietnia i maja to cudowny czas, by dać się ponieść motocyklowym uniesieniom. Kiedy większość z was wypatrywała z utęsknieniem majówkowego grilla, ja wraz z AdvAnywhere spakowaliśmy sakwy, jak tylko lekko się dało i ruszyliśmy na południe Europy, eksplorować offroadowe szlaki. Wybór padł na jedną z pętli greckiego TET.
Na skróty:
Dlaczego? A bo w „Internetach” próżno szukać obszernych relacji wideo z eksploracji tamtych, jak później się okazało, czarujących szlaków. Wniosek więc z tego płynął jeden: albo będzie trudno, albo będzie nudno. Nadeszła pora, aby to sprawdzić organoleptycznie. Ruszamy w trasę na dwóch bliźniaczych platformach: Husqvarnie 701 Enduro i KTM 690 Enduro R. Dwa motocykle i dwóch riderów, pełnych optymizmu zmieszanego z obawą, ile zapłacimy za kurs lawetą do Polski, gdy któryś ze sprzętów odmówi posłuszeństwa…
Maszyny do zadań specjalnych
Wybór sprzętu na tę wyprawę nie był przypadkowy. Husqvarna 701 i KTM 690 Enduro R to jak bliźniacy – ta sama baza, ten sam silnik typu singiel i zawieszenie, okraszone bardzo podobnymi modyfikacjami, takimi jak: rally kit z karbonową wieżą, masywne osłony silnika i dodatkowe zbiorniki paliwa, dla zwiększenia zasięgu. Modyfikacji jest więcej , ale nie starczy kolumny w gazecie, by opisać wszystkie.
Potencjał naszych maszyn objawił się natychmiast – zarówno na technicznych, kamienistych podjazdach, jak i podczas długich przelotów po greckich parkach narodowych, na asfaltowych, nużąco- nudnych autostradowych dojazdach kończąc. Co do przygód z maszynami w rolach głównych, było ich zaskakująco niewiele. Jedna z lag KTM-a nie wytrzymała presji na górzystych i kamienistych odcinkach w górach Pindos i delikatnie się spociła, zalewając przy tym jedyną tarczę i klocki hamulcowe w pomarańczy.
„Huśka” nie pozostawała dłużna, gdy jej lewy boczek prawie spalił się wraz z bagażem, bo ignorując zalecenia forumowych guru, nie wymieniłem oryginalnego wydechu na akcesoryjny, który dzięki normie Euro5 rozgrzewa się tak mocno, jak wysoko wydajny piec hutniczy na Wydziale Walcowni II w hucie w Ostrowcu Świętokrzyskim.
Tylko dzięki naszej kreatywności, życzliwości napotkanych ludzi i… karcie EKUZ uporaliśmy się z niezależnymi od siebie awariami i obie maszyny dowiozły nas na kołach do domu. Bez lawety, bez dramatów. Z pełnym szacunkiem dla wytrzymałości inżynierii z Austrii.

Grecki TET zapewnia jazdę po terenie niemalże każdego rodzaju.
Uznaj wyższość natury
Północny TET w Grecji nie bierze jeńców. Startujemy w Werii, gdzie zaczynamy wspinaczkę we mgle ograniczającej widzialność na odległości zdrowego rozsądku. Kontynuujemy jazdę po parku narodowym Pindos, gdzie zachwycam się zespołem warstwowo ułożonych skał osadowych, na przemian zbudowanych z piaskowców i mułowców zwanych fliszem. W Polsce podobne formacje spotykamy np. na Spiszu lub w Beskidach.
Po kilku godzinach kręcenia się w kółko w „zaczarowanym lesie”, przestajemy ufać trackowi narysowanemu przez linesmana greckiego TET, a zaczynamy opierać się na poziomicach i nitkach wymalowanych w DMD2. Gdy i to zawodzi, wyciągamy tajną broń: wklepujemy po prostu waypoint w Google Maps, by przejechać najbardziej offroadową i malowniczą trasą, jaką ten serwis
kiedykolwiek wytyczył.
Czasem trzeba jednak zawrócić i z pokorą oddać szacunek naturze. Tak było przy motocyklowym ataku szczytowym na Tzoumerkę (bez użycia butli tlenowych!), gdzie w wyższych partiach na trawersach zatrzymał nas regularny śnieg.

Wolność, przestrzeń i bliskość natury. To najkrótszy i najlepszy opis naszej przygody.

Greckie Meteory to cud natury. Nie sposób się napatrzeć na te widoki.

Punkt widokowy na Meteory to tylko jedna z zapierających dech w piersi miejscówka.
Chłód nocy i ciepło ognia
Choć Grecja kojarzy się z upałami, góry zawsze rządzą się swoimi prawami. Nocujemy głównie na dziko, na wysokości powyżej 1000m n.p.m., gdzie doświadczamy brutalnie zimnych nocy. Mam wreszcie okazję zweryfikować mokry sen copywritera zachwalającego puchowy śpiwór, który nabyłem lata temu. Test nie wypadł źle, ale szczerze powiedziawszy, nie tak wyobrażałem sobie Grecję. Nieprawidłowo zbudowałem bazę odzieżową na wyjazd i musiałem ratować się ubiorem „na cebulkę”, bo przenikliwy, zimny górski wiatr penetrował każdy gorzej osłonięty kawałek mojego ciała. Ogień, ogrzewacze chemiczne do rąk i kubek gorącej kawy o poranku prosto z aeropressa, były jedynymi sprzymierzeńcami w tych warunkach. W końcu moje sztandarowe „smacznej kawusi” nie bierze się znikąd…
Pit stop, zwiedzanie i regeneracja
W połowie wyjazdu robimy bypass na Meteory – zespół 24 monastyrów zbudowanych na wysokich skałach z piaskowca i zlepieńca. Wchodzimy do klasztoru Wielkiego Meteora, widok z monastyru, budynek i historia w nim opowiedziana robią spore wrażenie, ale komercjalizacja i przemiał turystów w tym rejonie, zwyczajnie wzbudził w nas niesmak.
Po objeździe czas na serwis. Wymieniamy filtry powietrza, dokręcamy śruby, sprawdzamy wszystko, co w następnych dniach potencjalnie może zrodzić niepotrzebne problemy. Pod wieczór wyskakujemy polatać dronem w tej wyjątkowo fotogenicznej okolicy. Potem sprawdzamy lokalną ofertę gastronomiczną i w anturażu bursztynowego nektaru prosto z Olimpu, oddajemy się zasłużonej regeneracji.
Grecka dusza i serce na dłoni
Spotkania z ludźmi na trasie były bezcenne. Przy ataku na Tzoumerke, trzech piechurów pomagało nam wyciągać KTM’a ze śnieżnej zaspy. Później jeden pracownik serwisu kosiarek do trawy w kilka minut pomógł uporać mi się z plastikami topiącymi się od rozgrzanego wydechu. Popatrzył na sprzęt, podrapał się po głowie i zbudował dystans ze śruby i kilku podkładek, które jak czarodziej wyciągnął na poczekaniu z kieszeni swojego służbowego drelichu. Po zakończeniu całej operacji rzucił z uśmiechem: „jak przyjadę do Polski to też mi pomożesz, gdy mój Vstrom zawiedzie!”. Jeżeli to czytasz kolego, to pamiętaj, że zaproszenie do Grodu Kraka jest zawsze aktualne!
Grecja, mimo że turystyczna i totalnie komercyjna, w głębi lądu pozostaje autentyczna, dzika i pełna otwartości, która chwyta za serce.

Jaki kontynent, taka zwierzyna. To co widzicie nie jest lwem. To krowa.

Musisz być gotowy na niespodzianki na szlaku.

To jeden z wielu monastyrów ulokowanych w niewiarygodnych miejscach.
Powrót z tarczą, ale i niedosytem
Zjechaliśmy z gór i w okolicy Larisy odbiliśmy nad morze. Tu rozbiliśmy dziki obóz na plaży, a nad ranem Kewin strzelił kilka popisów dynamicznymi przejazdami po piasku.
Po analizie stanu energii, portfeli i pozostałego nam czasu, postanowiliśmy obrać azymut na dom. Po drodze, z perspektywy autostrady, mijaliśmy ośnieżony Olimp i spoglądaliśmy tam obaj z nostalgią, wiedząc, że trzeba znów zaplanować parę tygodni wolnego, żeby dalej eksplorować pasjonujący i wymagający grecki TET. Wróciliśmy zmęczeni, z pewną dozą niedosytu, ale szczęśliwi, że pokonaliśmy trudne sekcje na nie w pełni poznanych motocyklach. To było ich rozpoznanie bojem i przyznaję, że sprzęty spisały się bardzo dobrze. Zupełnie tak jak i my. Żadna laweta nie była potrzebna. Wystarczył multitool z bitami, karta EKUZ (Europejska Karta Ubezpieczenia Zdrowotnego), parę trytytek, trochę determinacji i kreatywności. Wracamy jako zwycięzcy – w głowach wciąż mamy niezapomniane obrazy: hotel pod milionem gwiazd na pastwisku pośrodku niczego, hektary mijanych gajów oliwnych, opuszczone wioski, gdzie wiatr samotnie hulał między kamiennymi uliczkami.
Polecam doznać tego na własnej skórze, zwłaszcza przed wysokim sezonem, bo nic tak nie sprawia radości, jak kontemplacja natury z dala od cywilizacji, w siodle ulubionego sprzętu, w towarzystwie zgranego kompana. Do następnego!
Warto wiedzieć:
- W górach Pindos i Rodopach żyje łącznie ok. 450 niedźwiedzi brunatnych. Rozbijaj biwaki z głową.
- W oliwnych gajach spotyka się sporo jadowitych żmij. Przed wycieczką poczytaj o faunie, która może wpłynąć na bezpieczeństwo podróży.
- W naszej filozofii podróżowania, minimalizujemy negatywny wpływ na środowisko. Dajemy szansę na korzystanie z dobrodziejstw natury przyszłym pokoleniom, z duchem hasła „leave no trace”.
- Kalambaka oprócz Meteorów słynie z pysznych miodów – to szansa na jakościową lokalną pamiątkę.
Tekst po raz pierwszy ukazał się w drukowanym wydaniu magazynu „Świat Motocykli” [03/2025]








