fbpx

Wysoko mierzy, twardo stąpa po ziemi, a kiedy wsiada na motocykl, to czyni cuda. Nie ważne, na czym jeździ, jeżeli tylko są dwa koła i manetka gazu, to będą działy się niezwykłe rzeczy. Jeżeli jeszcze nie znacie Maksa Pawełczaka, to koniecznie musicie go poznać, bo niedługo będziecie na niego wysyłać SMS-y w konkursie na Sportowca Roku. Zaczął od zdobywania złotych medali ścigając się na pitbike’ach w terenie i na asfalcie. Zdobywając tytuły najlepszego żużlowego juniora na naszym globie od kilku sezonów pokazuje, że jest materiałem na przyszłego Mistrza Świata SGP. W wolnym czasie ściga się w motocrossie i… Przekonajcie się zresztą sami!

Maksymilian Pawełczak rocznik 2009 – najważniejsze sukcesy:

  • Mistrz Polski Pit Bike Offroad 150cc Junior
  • Mistrz Polski Pit Bike SM 125cc
  • Indywidualny Mistrz Polski na Miniżużlu x2
  • Indywidualny Mistrz Polski na Żużlu 250cc
  • Indywidualny Mistrz Świata na Żużlu 125cc
  • Indywidualny Wicemistrz Świata na Żużlu 250cc
  • Indywidualny Mistrz Świata SGP3

Maks nie tylko zdobył tytuł Mistrza Świata SGP3, ale przy tym dosłownie rozgromił rywali.

Eliasz Dawidson: Jak zaczęła się Twoja przygoda z motocyklami?

Maks Pawełczak: To dosyć śmieszna historia, bo kiedy tata pojechał kupić samochód mojemu starszemu bratu, sprzedawca nie chciał za bardzo zejść z ceny. Mój tato, jako mistrz targowania zobaczył, że w garażu stoi jeszcze taki stary „chińczyk”, odpalany jak kosiarka, i powiedział: „No dobra, to pan dorzuci jeszcze ten motorek i weźmiemy samochód.” No i pan go dorzucił. Zaczęło się więc całkiem przypadkiem, ale od razu mnie to wciągnęło na maksa. Niedługo po tym pojechaliśmy do Głażewa, gdzie był pitbike’owy piknik. Na miejscu okazało się, że organizowane były też podwórkowe zawody i Łukasz Pawlikowski wypożyczył nam MRF-a 80 Runner dostartu. Na tyle mi się to spodobało, że następnego dnia już miałem w garażu taki sam motocykl.

Czyli można powiedzieć, że zacząłeś na grubo – od razu od wyścigów!

Dokładnie tak! I to w żużlowym stylu, bo startowaliśmy wtedy z gumy i ścigaliśmy się po owalu z usypanymi bandami.

Jak pojawił się w Twoim życiu prawdziwy żużel?

To też wyszło jakby przypadkiem. Na wspomnianym wcześniej pikniku trener Jacek Woźniak prezentował swoją szkółkę miniżużla, w której trenował m.in. Wiktor Przyjemski i Krzysztof Lewandowski. Poznaliśmy wtedy Emila Maroszka – mojego aktualnego kolegę z drużyny i wspólnie postanowiliśmy, żeby pojechać na trening i zobaczyć, o co chodzi w miniżużlu. Chwilę nam zajęło przekonanie mamy, bo nie chciała żebym się ścigał, ale w końcu udało się i dalej już było z górki. Na pierwszym treningu trener od razu zapisał nas do klubu BTŻ Polonia Bydgoszcz. Tata mi kupił, a w sumie to raczej zbudował, u świętej pamięci Marka Szuby, mój pierwszy motorek do miniżużla. No i dalej jakoś poszło.

Zawsze uśmiechnięty, zawsze wesoły – szczególnie na torze!

Pawełczak świetnie radzi sobie również na asfaltowych nawierzchniach, co udowodnił zostając Mistrzem Polski Pitbike SM.

„Dzięki zawodom pitbike oswoiłem się z wywiadami i kamerą”.

Zanim wziąłeś się za żużel na pełen etat, dużo czasu spędziłeś na zawodach pitbike’owych. W czym najbardziej pomogły Ci tamte starty?

Bardzo podobała mi się organizacja która była, i w zasadzie nadal jest, na bardzo wysokim poziomie. Po każdym wyścigu były przeprowadzane wywiady z zawodnikami, więc od początku oswajałem się z kamerą i fleszami. Myślę, że dzięki temu bardzo oswoiłem się ze stresem i przezwyciężyłem strach przed „telewizją”. Później, w trakcie zawodów na żużlu, mogłem się skupić jedynie na samym ściganiu, nie przejmując się kamerami. Wiem, że niektórzy młodzi zawodnicy, którzy nie mają takiego doświadczenia, potrafią mieć z tym problemy, a paraliż przed kamerą potrafi mieć również przełożenie na samopoczucie w trakcie meczu, a nawet na samą jazdę. Ja nie problemów z presją „medialną”.

Oprócz tego, że świetnie radzisz sobie z udzielaniem wywiadów, to jeszcze lepiej wychodzi ci „dawanie gazu” – i to na czymkolwiek, na czym jeździsz. Skąd ta wszechstronność?

Ciężko mi powiedzieć. Ja po prostu lubię jeździć na wszystkim, co ma dwa koła. I nie musi mieć nawet silnika, bo rowery też uwielbiam. Od zawsze próbowałem jazdy na wszystkim, na czym się tylko dało. Uwielbiam rywalizację, więc jak tylko była możliwość, żeby się ścigać, to z tego korzystałem. Od początku przygody na pitbike’ach, równolegle z sezonem offroadowym rozgrywane były również mistrzostwa na asfalcie. Dopóki czas pozwalał, to byliśmy tam stałymi bywalcami całą rodziną.

Bez taty rezygnującego ze snu na rzecz przygotowania motocykli i mamy przejmującej na siebie ciężar obowiązków, żebyście mogli skupić się na treningach, też ciężko byłoby o sukces. Może to oni karzą Ci tak szybko jeździć?

Rodzice cały czas pytają, czy nie chcę wrócić do piłki nożnej, żeby było spokojniej. Ale tak na poważnie to nigdy nie miałem od nich żadnej presji jeżeli chodzi o wyniki, przynajmniej sportowe, bo szkoła to co innego. Myślę, że to ja sam bardziej wymagam od siebie jak najlepszej jazdy. Jeżeli mama jest z nami, to zawsze nagrywa wszystkie starty i w drodze do domu analizuję, co jest do poprawy. Po gorszym występie staram się doszukiwać błędów u siebie, a nie zwalać na motocykl. W tej kwestii w sumie też byłoby ciężko, bo tata jest strasznym perfekcjonistą i spędzamy dużo czasu w garażu na jak najlepszym przygotowaniu motocykli. Myślę, że to jest również ogromna część dotychczasowych sukcesów i wiem, że bez poświęcenia rodziców oraz ogromnego wsparcia mojego brata Olka nie byłoby mnie w miejscu, w którym teraz jestem.

„Motocross jest dla mnie zabawą, ale też przygotowaniem do sezonu żużlowego”.

Czyli perfekcjonizm masz w genach. My w redakcji mamy taką teorię, że poziom jazdy rośnie wprost proporcjonalnie do ognistego odcienia włosów. W końcu najwięksi motocrossowi mistrzowie byli rudzi – Ricky Carmichael, Ryan Villopoto, Ryana Dungey’a też dałoby się podciągnąć… A jest jeszcze przecież Andrzej!

(śmiech) Nigdy o tym nie myślałem, ale może faktycznie coś w tym jest. W końcu my rudzi nie odpuszczamy!

Chyba że podczas pamiętnego wyścigu w Głażewie 2022 na błocie… (przyp. red. Eliasz ścigał się z Maksem w łączonych wyścigach klas 150 Stock i 150 Stock Junior na Pucharze Polski Pitbike i przy każdej okazji przypomina, że raz mu się nawet udało wyprzedzić Maksa).

Wiedziałem, że mi to wypomnisz. (śmiech) To był chyba jedyny raz. Nie żebym się tłumaczył, ale nie mogliśmy dojść do ładu z motocyklem, kiedy robiło się mokro. A wtedy było bardzo mokro. Wiedziałem, że jedziemy w innych kategoriach, więc jak zobaczyłem cię na ostatnim okrążeniu, to już tylko chciałem dojechać do mety i po prostu Cię puściłem.

To mam nadzieję, że to był pierwszy i ostatni raz! Nie chcę, żeby za dużo osób mogło sobie wpisać w CV, że z tobą wygrali. Z pitbike’ów jednak już „wyrosłeś”, ale za to regularnie startujesz w motocrossie…

Motocross jest dla mnie zabawą, ale też przygotowaniem do sezonu żużlowego. Zimą to w zasadzie mój główny trening. Pozwala mi na zachowanie obycia z motocyklem, zbudowanie wytrzymałość i poprawę siły. To niezwykle wymagający fizycznie sport, bo podczas jednej dobrej 30-minutowej sesji, można spalić nawet 1000 kcal. Jazda w terenie to świetny sposób, żeby pracować nad formą i nie wypaść z rytmu jeżeli chodzi o jazdę. No i przede wszystkim sprawia mi to ogromną frajdę. W Polsce żużla nie da się trenować zimą, więc jedyną opcją byłyby wyjazdy do Australii. Motocross wpisuje się więc idealnie, bo jeździć da się w każdych warunkach, a do tego mamy krytą halę w Lipnie. Jeździmy też na obozy na Sardynię. Poza tym uwielbiam atmosferę panującą na zawodach motocrossowych, więc w przyszłym sezonie będę startował tyle, ile pozwoli na to harmonogram startów żużlowych i oczywiście szkoła, bo to póki co największy priorytet!

Po wygraniu praktycznie wszystkiego w klasach 125cc i 250cc, od tego sezonu Maks będzie ścigał się na 500-tkach.

Odebranie medalu Mistrza Świata na gali FIM to wielka chwila dla każdego sportowca.

Gdybyś mógł wybrać dowolną dyscyplinę, z której mógłbyś spokojnie „wyżyć w przyszłości”, co by to było?

Ze wszystkich odmian motocyklizmu żużel w Polsce jest najbardziej popularny. Prawie w każdym mieście są stadiony żużlowe, mamy ogromną liczbę kibiców, sport jest bardzo rozpoznawalny. Jesteśmy w światowej czołówce „czarnego sportu”, a polska liga jest jedną z najmocniejszych, więc na ten moment zostałbym przy żużlu. Z kolei motorcross w Polsce jest niszową dyscypliną, ale uwielbiam skoki i ten rodzaj rywalizacji, gdzie oprócz umiejętności i odwagi liczy się również wytrzymałość i kondycja podczas długich wyścigów. Gdyby motocross u nas miał większe wsparcie medialne, przyciągał więcej kibiców (a co za tym idzie także sponsorów) i był na wyższym poziomie, to może wtedy bym się nad tym zastanowił.

Myślałeś kiedykolwiek o MotoGP? W końcu na asfalcie też świetnie sobie radziłeś, a twoi koledzy z mistrzostw na kartodromach pokazują, że z pitbike’ów też da się trafić do wysokich lig.

Ze wszystkich dyscyplin, w których się ścigałem, asfalt jarał mnie najmniej. Pewnie gdybym spędził więcej czasu na treningach i spróbował jazdy poważnymi motocyklami na dużych torach i poczuł prawdziwą prędkość, to bardziej bym się wciągnął i może mógłbym dojść do jakiegoś poziomu. Ale ściganie po płaskim nie pochłonęło mnie tak, jak żużel czy motocross, więc nigdy o tym nawet nie myślałem.

Co jest Twoim największym motocyklowym marzeniem?

Na pewno zdobycie Indywidualnego Mistrzostwa Świata! Najpierw Juniorów U-21 SGP2, a później oczywiście najważniejszego tytułu w SGP. Jednak już samo zakwalifikowanie się do Grand Prix i ściganie się z najlepszymi byłoby dla mnie spełnieniem marzeń, bo to jest wyznacznik przynależności do najwyższej ligi.

Czy Maks Pawełczak pójdzie w ślady Bartosza Zmarzlika?

A wymarzony motocykl?

Honda CR500 albo chociaż CR250 z lat 80./90. Uwielbiam stare motocykle. Kiedyś będę miał takiego odrestaurowanego dwusuwa, powieszę go na ścianie i będę tylko na niego patrzył. To jest piękno samo w sobie.

To w takim razie życzę ci dużo zdrowia, bo resztę sobie sam wypracujesz!

Dzięki i pozdrowienia dla wszystkich czytelników ‚Świata Motocykli”.

Zdjęcia: Pawełczak Racing, archiwum prywatne, Maciej Wierzbicki

Tekst po raz pierwszy ukazał się w drukowanym wydaniu magazynu „Świat Motocykli” [02/2025]
KOMENTARZE