Sezon już rozpoczęty, a za chwilę rozpocznie się cykl moto bazarów i giełd, na których zawsze trafi się jakąś kolejną okazję życia. To jednak zupełnie coś innego niż typowy zlot motocyklowy. Lech podzielił się z nami kilkoma doświadczeniami na temat tego, jak skutecznie przetrwać tego typu imprezę.
Na skróty:
Krajowe moto bazary, jak ten w Łodzi a tym bardziej zagraniczne, jak np Veterama, rządzą się swoimi prawami. Nie bardzo da się zaliczyć je w jeden dzień, trzeba więc gdzieś przenocować. Oczywiście może to być hotel czy motel, ale przy większych imprezach (giełda w Mannheim) jeżeli nie zrobimy rezerwacji kilka miesięcy wcześniej, nie znajdziemy niczego w odległości możliwej do pieszego spaceru. Można też motocyklem taszczyć sprzęt biwakowy, który oczywiście jest OK, ale co będzie, gdy trafimy na wspomnianą wcześniej okazję życia w postaci ramy, wózka bocznego, czy innego “gabarytu”, którego nijak jednośladem nie przewieziemy? W dodatku jest jeszcze jeden aspekt logistyczny. Takie imprezy przeważnie rozłożone są na ogromnych przestrzeniach i trochę szkoda nóg do łażenia między stoiskami. Przydałby się rower albo elektryczna hulajnoga…
Pozostaje samochód. Miałem okazję jeździć po kilku europejskich giełdach różnymi autami i już mniej więcej wiem, jakie nadają się bardziej, a jakie mniej, do tego typu eskapad.
Wersja 1.
Dawno temu, rzuciliśmy się na Classic Motor Show do Birmingham we trzech, Fiatem Cinquecento. Wyprawa się udała, bo w końcu wróciliśmy do domu, ale był to dramat i nie pomogło nawet, że była to wersja Sporting. Ciasno, niewygodnie, powoli, a w dodatku nie bardzo było gdzie upychać zakupione graty, bo taszczyliśmy jeszcze sprzęt biwakowy. Zdecydowanie nie polecam aut o tego typu gabarytach i osiągach na dalsze wyprawy w kilkuosobowym składzie.
Wersja 2.
Aby pojechać do Mannheim dwa lata temu, pożyczyłem od siostrzeńca wypasionego pełnowymiarowego kampera. Było tak jakby luksusowo – łazienka, klima, sypialnie, kuchnia, telewizor. Bez problemu zmieściliśmy się we trzech ( spokojnie weszłyby jeszcze dwie osoby), a dodatkowo upchnęliśmy pewien zapas blach karoseryjnych do trójkołowego Messerschmitta. Pod względem przestrzeni super, ale… Przekroczenie w trasie 120 km/h było niemożliwe, a i konsumpcja paliwa na poziomie mało zadowalającym nawet, gdy koszty podzieliliśmy na trzech. No i zacumowanie na miejscu tego transatlantyku nie było łatwe. Pod względem survivalu, taki pojazd jest na kilka dni całkowicie autonomiczny – ma własne akumulatory, panele słoneczne, zbiorniki na gaz, czystą i brudną wodę. To też jest istotne, bo na tego typu imprezach nie ma raczej rejonów campingowych z odpowiednią przyłączeniową infrastrukturą, tylko zwykłe parkingi, na chwile tylko przekształcane w obozowiska. To samo dotyczy zresztą Wetaranbazaru w Łodzi, tylko tu przynajmniej organizator potrafi zapewnić odpowiednią ilość sanitariatów. Wielki kamper ma więc zalety – fajnie się w nim mieszka, ale też i wady – daleki dojazd trwa całą wieczność i słono kosztuje. Zapewne lepiej sprawdzi się w tygodniowej wakacyjnej wyprawie, niż weekendowym wypadzie w dalszą trasę.
Wersja 3.
Tu przypomniały mi się młode lata i VW bus, zwany Ogórkiem, w którym jak się człowiek postarał to dało się upchnąć nawet trzy zabytkowe motocykle (no powiedzmy dwa i motorower) a potem nawet w nim koczować. Postanowiłem sprawdzić, czy przez ostatnie 30 lat coś zmieniło się w zakresie tych stosunkowo niewielkich dostawczaków. Dzięki uprzejmości Toyota Motor Poland na kolejny wyskok do Mannheim , do dyspozycji miałem Toyotę Proace Long w zabudowie Tanuki. To okazało się strzałem w dziesiątkę. Samochód w trasie wygląda jak zwykły bus i z czterema osobami na pokładzie jedzie jak zwykły bus, czyli całkiem szybko, z bardzo przyzwoitą konsumpcją paliwa. Jednak dopiero na miejscu – czyli ogromnym parkingu pod centrum targowo-wystawienniczym Veteramy okazało się jaka to fajna fura. Podniesienie dachu tworzy sypialnię dla 2, dla kolejnych dwu jest miejsce do spania po złożeniu kanapy. Boczna markiza i wysuwana z tyłu bardzo sprytna platforma z kuchenką i lodówką dopełniają całości. Ze średnio małego busa zrobił się nagle całkiem przyzwoity dom, w którym pomieszkiwaliśmy dwa dni, a nawet zorganizowaliśmy niewielki bankiet dla kilku znajomych Tak wiem, taki samochód w salonie kosztuje walizkę pieniędzy, ale przecież nie od razu trzeba sobie go kupować (raczej mnie chwilowo nie stać), ale przecież można go wypożyczyć na kilka dni. Jednak, gdy ktoś prowadzi aktywne rodzinno-sportowe życie, to powinien bliżej przyjrzeć się tej ofercie. Na szybkie weekendowe wypady to samochód doskonały. Niestety taka Toyota Proace ma też pewne wady. Paliwo owszem nie kosztowało wiele, ale mandaty za permanentne przekraczanie dozwolonych prędkości niestety już tak. Na autostradzie bez problemu radzi sobie z prędkością rzędu 160 km/h, co pozwoliło na pokonanie trasy Veterama Mannheim w czasie poniżej 12 godzin, a to przecież niemal 1200 km.
Konkluzja jest taka, że coś w rodzaju busa przekształconego w kampera, to w mojej opinii wersja optymalna na taki wypad zwłaszcza, jeśli jedzie się w kilka osób. Nie dość, że szybko, to jeszcze da się całkiem przyzwoicie mieszkać i jeszcze upchnąć do środka sporo gratów. No chyba, że dysponujesz Volvem 780 kombi z lat 70, bo chyba większej osobowej fury w Europie nie było…