fbpx

Ostatnio przewinął mi się przed oczami blog znanej celebrytki. Pierwszy artykuł traktował o dwunastu męskich zachowaniach, których żadna kobieta nie jest w stanie zrozumieć. Oprócz skarpetek pozostawianych na środku pokoju, testamentu spisywanego przy okazji przeziębienia i chodzenia w brudnych ciuchach, pani celebrytka poświęciła długi akapit temu, że mężczyźni siedzą w toalecie nieznośnie długo i bezwiednie przeglądają internet. Zgadnijcie, gdzie wtedy byłem? No właśnie!

Na skróty:

Drugi tekst był jeszcze lepszy. Mówił o stu rzeczach do zrobienia przed śmiercią. Lista zaczynała się dość nudnawo, bo od gry na fortepianie, zrobienia prawa jazdy, uczenia się języka migowego i przeżycia miesiąca „na surowo”, czyli jedząc same warzywa i owoce z własnego ogrodu. Szczytem ekstrawagancji były zmiana pracy, wyjazd do obcego miasta z wyłączonym telefonem, założenie stanika zamiast bluzki czy pójście na randkę w ciemno. Teraz powinny wybrzmieć werble, oto na końcu listy pojawiło się pływanie nago. Już miałem zmiażdżyć ten jałowy pomysł, jednak w ostatniej chwili wpisałem w Google frazę „rzeczy do zrobienia w życiu”. Wyszukiwarka wyświetliła mi ponad 43 miliony wyników. Oznacza to, że dla sporej grupy osób spisywanie takich list ma jakiś sens.

Wziąłem więc kartkę i postanowiłem zrobić własną, tyle że motocyklową. Obok długiej listy z kategorii „Mieć” (Brough Superior SS100, Ducati Desmosedici RR i MH900E Evoluzione, Honda Motocompo, Norton Manx, Honda VFR 750, Britten V1000, Kawasaki ZX-7R), zapisałem listę pod tytułem „Być”. Tu pojawiły się wyścigi na jeziorze Bonneville, Isle of Man i gdzieś na końcu Bike Shed London – najlepsza wystawa motocykli customowych w Europie.

Toż to czysta zachęta do wygłupów. Nic nierobiąca sobie z tego, że „w serii” ma zaledwie 47 koni mechanicznych

Sprawdziłem szybko, która impreza odbywa się w tym roku, zweryfikowałem stan konta i tego samego wieczoru miałem bilety i dogadany nocleg u kumpla w brytyjskiej stolicy. Jaki z tego morał? Po pierwsze taki, że siedząc długo na tronie, można dostać nie tylko hemoroidów, ale i znaleźć pokrętną drogę do realizacji marzeń. Po drugie, nawet w przypadku płytkich wpisów celebrytów działa prawo mówiące, że jeśli coś jest głupie, ale działa, to nie jest głupie.

Kilka tygodni później byłem już w Tobacco Dock, gigantycznym magazynie we wschodnim Londynie, zbudowanym na początku XIX wieku na potrzeby przechowywania tytoniu, burbonów i innych towarów importowych. Aktualnie jest to bardzo modne miejsce wystaw i eventów, w którym od 2013 roku organizowana jest impreza pod nazwą Bike Shed London Show.

Ekipa Bike Shed zaczynała w 2011 roku od prowadzenia bloga. Dziś robią najlepszą imprezę customową w tej części świata, mają w Londynie własną przestrzeń podzieloną na knajpę i sklep, do których dosłownie można wjechać motocyklem, niedawno otworzyli też oddział w Los Angeles. Słowem, znaleźli przepis na połączenie pasji do motocykli z dobrze prosperującym biznesem. Każdemu, kto leci do Londynu, polecam zapamiętać adres 384 Old St, London EC1V 9LT.

Na wesoło

Przechadzając się po gigantycznej przestrzeni wypełnionej setkami customów różnej maści i zbierając co chwilę szczękę z podłogi, spotkałem najweselszego człowieka w branży. Mowa o Pepo Rosselu, założycielu warsztatu XTR Pepo. Możecie kojarzyć go z wcześniejszej działalności pod nazwą Radical Ducati. Z Pepo poznałem się internetowo jakieś 7-8 lat temu. W 2018 spotkaliśmy się na żywo podczas Glemseck 101. Pepo sprzedawał wtedy jeden ze swoich projektów. Robił to w przerwie pomiędzy piciem sangrii i jedzeniem szynki serrano.

Szkoda, że nie wiadomo, o ile wzrosła po zmianach moc silnika

Akumulator wystający z zadupka. Klasyka w motocyklach XTR Pepo

Mam wrażenie, że jego pozytywne podejście do życia z wiekiem tylko się potęguje. Nawet opowiadając o kryzysie w branży, spowodowanym koronawirusem, Pepo zaśmiewał się co chwilę, przytaczając anegdotki z warsztatowej codzienności. Nie spotkałem drugiego takiego człowieka na świecie. Jego podejście do życia przekłada się na projektowane motocykle. Każdy jest wyjątkowy, jaskrawy i dosłownie krzyczy „Weź mnie i kręć manetką do oporu!”.

Długodystansowiec

Spójrzcie tylko na tego Royala. Toż to czysta zachęta do wygłupów, nic nierobiąca sobie z tego, że w serii ma zaledwie 47 koni mechanicznych mocy. Z ponad pięćdziesięciu zbudowanych przez Pepo motocykli znakomita większość nawiązuje do wyścigów. Nie inaczej jest w przypadku „Czarnej Furii”. Ten motocykl dosłownie pachnie wyścigami endurance. By nie był to zapach ulotny, Pepo przebudował najważniejsze elementy konstrukcji, zaczynając od kołyskowej ramy.

Ascetyczny kokpit i wyścigowy wlew paliwa. Tak niewiele, by stworzyć wyjątkowy styl

Oryginał, zaprojektowany przez Harris Performance, uznawany jest przez wielu za jedną z lepszych ram kołyskowych, jakie kiedykolwiek powstały. Jeździłem fabrycznym GT-kiem i gdyby tylko miał lepsze zawieszenie, mógłby spokojnie stawać w szranki z japońskimi sprzętami. Pepo postanowił wzmocnić ramę, przy okazji zrzucając z niej kilka kilogramów masy. Wszystko od środkowych słupków do tyłu zostało wycięte. Okolice mocowania wahacza zostały dodatkowo wzmocnione. Budowniczy wyspawał nową ramę pomocniczą, dorobił mocowania amortyzatorów i dopasował Öhlinsy do wahacza, który pochodzi z leciwego Ducati Pantah. Wielu zapewne zdziwi wykorzystanie tak starego wahacza, jednak tu trzeba zaufać doświadczeniu Rosella. Zbudował on chyba najwięcej customów z modelu Pantah na świecie.

Przednie zawieszenie to również produkcja szwedzkiego Öhlinsa. Zastosowanie takiego widelca wymagało oczywiście stworzenia nowych półek. Ważnym elementem są zaciski Brembo, pod które Pepo musiał metodą CNC wykonać nowe mocowania. Miły akcent, bo fabryczne hamulce Royala są skuteczne przy bulwarowej jeździe, przy próbach sportowych spuchłyby dość szybko. Zaciski współpracują z przewodami Red FREN TUBO Kevlar i radialną pompą z Ducati 1098.

Nie jestem fanem wydechów pod zadupkiem, ale ten wygląda całkiem znośnie

Motocykle od Pepo Rosella rozpoznałbym z zamkniętymi oczami. Są przepięknie proste!

Przy okazji hamulców, warto wspomnieć o felgach. Szprychowane oryginały są piękne, jednak w sprzęcie nawiązującym do wyścigów Pepo postanowił wykorzystać aluminiowe felgi z Triumpha Daytona 675. Są nie tylko lżejsze, ale też ich rozmiar pozwala naciągnąć na nie sportowe opony Continental ContiSportAttack. Wyścigowy charakter widać również w bardziej prozaicznych elementach, takich jak łańcuch Regina Gold Chain 520, regulowane sety, clip-ony i klamki, „szybki” wlew paliwa, czytelny obrotomierz Motogadget czy wydech Wolfman. W wyścigowym zadupku największe show robi wystający akumulator Fulbat. Karbonowa półowiewka z ordynarnymi reflektorami, jak i pozostałe elementy zostały pomalowane przez Artenruta Painting. Wszechobecne logotypy marek od lat związanych z wyścigami to swego rodzaju wisienka na endurance’owym torcie.

Serce Royala również nie pozostało seryjne. W środku pracują wałki S&S oraz tłoki o zwiększonym stopniu sprężania. Silnik współpracuje ze sportowymi filtrami DNA oraz modułem Power Commander. Nie mam pojęcia, o ile udało się podnieść moc tego Continentala GT. To bez znaczenia. Ten motocykl na postoju wygląda, jakby pędził 300 km/h, i to jest chyba magia projektów XTR Pepo.

PS. Na mojej liście nieśmiało dopisałem „Zbudować motocykl z Pepo Rosellem”.

Zdjęcia: Sergio Cardeña

KOMENTARZE