Rajd Dakar jest dziś złośliwie nazywany piaskiem dla bogatych. Wpisowe dla motocyklistów sięga 15 tys. euro, dla załóg samochodowych 28 tys., a dla ciężarówek aż 40 tys. euro. Mechanicy? Za udział każdego z nich trzeba zapłacić od kilku do kilkunastu tysięcy euro. Opłaty za auta serwisowe to od 3 do 10 tys. euro, a kampery – 7 tys. euro za małego, 15 tys. za dużego. Do tego wynagrodzenia dla mechaników oraz duże koszty części, opon, paliwa (oczywiście dostarczanego dla wszystkich przez organizatora), budowy motocykla/samochodu oraz dojazdu na trasę rajdu.
Na skróty:
By realnie myśleć o walce o podium, Rafał Sonik musiał kilka lat temu liczyć się z kosztami na poziomie prawie dwóch milionów złotych. W 2021 roku Amerykanin Skyler Howes (piąty w generalce) musiał sprzedać cały swój majątek, by móc w ogóle wystartować w Dakarze. Warto też wspomnieć o niepieniężnym, acz równie istotnym koszcie: grandes cojones (z hiszpańskiego – wielkich jajach). Bez nich wszystkie pieniądze świata nie znaczyłyby nic na trasie najtrudniejszego rajdu na naszej planecie.
„Kibelkiem” na Dakar
W pierwszej edycji rajdu Paryż-Dakar to właśnie one determinowały zwycięstwo lub totalną klęskę. Przykład? Dziewiętnastoletni wówczas Grégoire Verhaeghe wystartował na Hondzie XL125S, i to nie prosto z salonu. Jego egzemplarz miał już za sobą 70 tysięcy przejechanych kilometrów. Francuz cały mandżur spakował do plecaka i na lichy bagażnik swojej 12,5-konnej, całkiem seryjnej maszyny.
Spośród 182 startujących pojazdów, na mecie w stolicy Senegalu zameldowały się tylko 74, a pośród nich właśnie Honda XL125S i Grégoire Verhaeghe. W klasyfikacji generalnej znalazł się na 65 pozycji, czyli jako ostatni motocyklista, ale wciąż szybszy od dziewięciu załóg samochodowych. Grégoire nie był jedynym takim szaleńcem. W pierwszej edycji startował też o rok młodszy Alain Quie, niestety w Hondzie 125 XLS tego osiemnastolatka wybuchł silnik, i to na dzień przed metą rajdu.
W 1980 roku na starcie w Paryżu stanęły cztery skutery Vespa P200E. Dwie z nich dotarły do mety. W 1982 Grégoire Verhaeghe stanął na najniższym stopniu podium rajdu, jadąc motocyklem Barigo 500. Czy udałoby mu się to bez wcześniejszego startu na czymś, co współcześni motocykliści nazywają „kiblem” bądź „sprzętem dla wędkarzy”? Prawdopodobnie nie. Obstawiam, że to właśnie ukończenie rajdu liczącego 10 tys. km (w tym 3168 km odcinków specjalnych) na seryjnej stodwudziestcepiątce sprawiło, że jego cojones stały się nie tylko wielkie, ale też pancerne.
Napisałbym, że kwilę codziennie w poduszkę, bo czasy tak dzikich wyczynów na Rajdzie Dakar minęły bezpowrotnie. Napisałbym, gdybym nie miał pracy do wykonania, syna do odebrania z przedszkola, posta do opublikowania na Facebooku, tekstu o sytuacji pandemicznej na świecie do przeczytania i tysiąca memów do obejrzenia w internecie. Słowem, gdybym tylko był gotów wyjść z mojej strefy komfortu i wziąć kredyt na dwa miliony, by zaryzykować życie dla ewentualnej nagrody w wysokości kilkunastu tysięcy euro i wpisu w Wikipedii. Czy to oznacza, że dla ludzi niegotowych ryzykować życiem nie ma nadziei na dobrą zabawę? Otóż nie! Mamy w Polsce Enduro Rally 24 czy chociażby Scrambler Fever, rajd dla fanów customów. W tym pierwszym ekipa z naszej redakcji wystartowała w 2020 roku na motocyklach klasy 125. Można? Można!
CT125 Dakar
Dziwną, a zarazem całkiem nieprzeciętną „przydomową” dakarówką może zostać nawet Honda CT125, czyli odmiana Super Cuba. Oczywiście po małych modyfikacjach. Tych podjął się ostatnio Qun Hung, właściciel warsztatu Onehandmade na Tajwanie. Możecie znać Hunga z projektu futurystycznego Ducati MH900e. Tak, dokładnie tego, którego powstało zaledwie 2000 sztuk, z czego pierwszy tysiąc sprzedał się w ciągu 31 minut od wypuszczenia na rynek. Qun na bazie tak wyjątkowego motocykla stworzył jego współczesne wcielenie. Wróćmy jednak do CT125/Super Cuba, sprzętów zalewających świat, i to dosłownie. Do 2017 roku sprzedało się ich ponad sto milionów sztuk. Oznacza to, że niespełna 10 koni mechanicznych to moc zupełnie wystarczająca, by zadowolić całkiem spore grono klientów.
Jednym z nich jest fotograf zaprzyjaźniony z Qunem. Przyszedł do niego jakiś czas temu z pytaniem, czy ten podejmie się przerobienia stodwudziestkipiątki. Qun stwierdził, że może z tego wyjść coś ciekawego i szybko zabrał się do pracy.
Modyfikacje nie są specjalnie spektakularne, ale w przypadku CT125 okazały się wystarczające, by powstał nietuzinkowy motocykl.
Pierwsze skrzypce grają tu offroadowe opony oraz wysoko poprowadzony wydech Monaka od Moriwaki. W tylnej części pojawił się mały bagażnik do przymocowania torby czy też siedziska dla pasażera oraz wykonana ręcznie przez Quna mała okrągła lampa, przymocowana do wysokiego błotnika. Zupełnie nowe są też tylne amortyzatory marki Gears Racing, klasyczne okrągłe kierunkowskazy i mała narzędziówka pod bagażnikiem.
Motocykl otrzymał też całkiem spore gmole chroniące silnik, wysoki błotnik z przodu, szeroką kierownicę, nowe chwyty, przełączniki i lusterka. Jest też specjalny uchwyt na smartfona Quadlock, by właściciel nie zgubił się próbując dotrzeć leśnymi ścieżkami do pracy. Największy uśmiech na twarzy wywołuje jednak podwójny reflektor w stylu starych wyścigówek z rajdów Baja. Rajdowego sznytu dodaje lakierowanie w kolorze piasku Sahary. Czego chcieć więcej? Skoro Francuzi stworzyli Rajd Dakar, to może i u nas ktoś zorganizowałby coś w podobie. Na początek może być Rajd Radom-Świebodzin. Tylko dla stodwudziestekpiątek. Tylko bezdrożami. Mam nawet hasło reklamowe: „Z Radomia do Świebodzina – czy twój szpej to wytrzyma?”. Kto jest na tak?
onda
Zdjęcia: Allen Kuo