fbpx

Można zdać się na intuicję i samemu wymyślać trasy wycieczek motocyklowych po całej Polsce. Można też, zamiast improwizacji, oprzeć się doświadczeniach lokalnych kolegów. Wtedy prawdopodobieństwo sukcesu jest znaczne większe. Oni po prostu lepiej znają teren.

Tak też jest w przypadku tej weekendowej, a w zasadzie jednodniowej wyprawy. Korzystając z uczestnictwa w zlocie klasycznych Triumphów, miałem możliwość pokręcenia się po malowniczych rejonach południowej Małopolski. Przyznam, że mam niezbyt pochlebną opinię na temat tego fragmentu Polski, oczywiście tylko w zakresie wycieczek motocyklowych. Owszem, drogi są piękne, górzyste i kręte, ale niestety bardzo gęsto upstrzone większymi i mniejszymi miejscowościami. Ruch, szczególnie w okresie turystycznym, jest dramatycznie duży, a zmagające się ze stromymi podjazdami peletony niedzielnych kolarzy potrafią bardzo skutecznie zepsuć radość z wycieczki. Chyba że ktoś jest entuzjastą konkursów wolnej jazdy. W porównaniu z Bieszczadami czy Podlasiem natrafimy tu na jeden wielki korek. Dlatego też warto za przewodnika obrać sobie lokalesa, który poprowadzi Cię mniej uczęszczanymi, a jednocześnie bardzo atrakcyjnymi szlakami.

W tym wypadku ruszamy z posadowionego na obrzeżach Krakowa hotelu City SM, przez chwilę walczymy z miejskimi korkami, aby wydostać się na autostradę A4 i niemal natychmiast z niej zjechać w kierunku Wieliczki na drogę wojewódzką nr 94. Dystans jest bardzo krótki, ale jeśli ktoś ma ochotę, może na chwilę zatrzymać się przy najsłynniejszej w Polsce kopalni soli. Tym razem jej nie zwiedzamy, bo wizyta zajęłaby cały dzień. Kto jeszcze ze szkolną wycieczką tu nie był, zaliczy zwiedzanie następnym razem. Z Wieliczki, bardziej lokalną drogą nr 966, podążamy w kierunku Lipnicy Murowanej leżącej ok. 40 km od startu. Zaparkujemy na malowniczym rynku i już pieszo udamy się zwiedzać drewniany kościółek św. Leonarda. Zbudowano go pod koniec XV wieku na miejscu wcześniejszego, z początków chrześcijaństwa na tych terenach. Ten z kolei powstał na miejscu pogańskiej gontyny. Jest niewielki, ale bardzo interesujący, głównie ze względu na dobrze zachowane oryginalne polichromie na ścianach i stropach. Tuż obok w dole płynie niepozorna rzeczka Uszwica. Aż trudno uwierzyć, że ten spokojny potok wylał w roku 1997 aż tak, że nieomal zmiótł kościół. No cóż – w końcu jesteśmy na terenach górskich, a tu żartów z wodą nie ma. Lipnica znana jest także z innej atrakcji – to tu konstruowane są najwyższe w Polsce palmy wielkanocne. W tym roku zwycięska palma mierzyła niemal 28 m. Szkoda, że podczas wycieczki nie załapaliśmy się na to święto.

Weekendową wycieczkę zaczynam w Krakowie na zlocie klasycznych Triumphów

Najwyższe palmy wielkanocne w Polsce są budowane w Lipnicy Murowanej

Niestety jedyna lodziarnia w LIpnicy Murowanej miała akurat awarię

Z Lipnicy w dalszym ciągu jedziemy drogą nr 966 do Tymowej (ok. 8 km). Tam skręcimy w prawo w lokalną szosę wiodącą przez Iwkową i Kąty, którą dotrzemy do lotniska w Łososinie Dolnej. Po drodze przewodnik wyprowadził nas na jeszcze bardziej lokalną wąziutką dróżkę, wijącą się serpentynami po okolicznych wzniesieniach. Widoki są przepiękne – jesteśmy przecież między Beskidem Sądeckim a Wyspowym.

W Łososinie Dolnej zatrzymamy się na chwilę na niewielkim, ale bardzo fajnym lokalnym lotnisku Aeroklubu Podhalańskiego. Tu możemy zobaczyć (jeżeli akurat nie są w powietrzu) bezsilnikowego Bociana, Puchacza, Pirata, Juniora, Cobrę, Jantara i Krokusa, a z maszyn silnikowych: Cessnę 152, Zlina 142, Jaka 12M, 3XTrim 450 ULTRA 11 oraz „Antka” – AN-2. Myślę, że dla każdego fana motocykli samoloty to także wielka atrakcja, zwłaszcza że obsługa lotniska jest bardzo miła i chętnie rozmawia na tematy techniczne. A jak ktoś ma ochotę i kasę, to może z pilotem udać się na krajoznawczy lot po okolicy…

Z lotu ptaka doskonale widać zaporę i odbudowany zamek w Dobczycach

Jeżeli czas pozwoli, zwiedzamy w Laskowej skansen na Jędrzejówce

Z Łososiny już tylko rzut beretem (drogą nr 75) nad Zalew Rożnowski, nie wiedzieć czemu zwany jeziorem, a przecież to sztuczny twór powstały w latach 1935-41 poprzez spiętrzenie Dunajca. Pokręcimy się tu trochę lokalnymi drogami, robiąc pętelkę przez Podgórze, Rąbkową i Znamirowice. Kończymy ją w Tęgoborzu i udajemy się do Świdnika w poszukiwaniu śladów

dawnej fabryki motocykli WSK. Okazuje się jednak, że to mała wioseczka o tej samej nazwie co słynne miasto. Lekko zawiedzeni jedziemy dalej szosą wijącą się wśród wiosek: Wronowice, Ujanowice i Laskowa. Tu możemy zatrzymać się i zwiedzić prywatny Skansen Na Jędrzejkówce dokumentujący dziedzictwo kulturowe Beskidu Wyspowego. Jadąc dalej, wbijemy się na wysokości Młynnego w nieco szerszą drogę nr 965 w kierunku Żegociny. Po ok. 2 km skręcimy w prawo, znowu w wąską drogę na Ujazd i Zbydniów. Przez Grabie i Lubomierz dotrzemy do Zagórzan, gdzie proponuję zatrzymać się na posiłek w całkiem miłej „Chacie Gieda”. Mimo nazwy nie jest to chata, tylko raczej potężny drewniany dwór. Obsługa jest sprawna i szybka, ceny umiarkowane i spokojnie pomieści się tu zarówno mała, jak i duża grupa wycieczkowiczów.

Zalew zwany też jeziorem Rożnowskim to fantastyczne miejsce do weekendowych rekreacji. Niby góry, a jednak jeziora

Po przerwie obiadowej ruszamy w dalsza trasę i wbijamy się w drogę 966 (już wcześniej nią jechaliśmy) w kierunku autostrady A4 i Krakowa. Na wysokości Gdowa skręcimy w lewo w drogę nr 967 i dojedziemy do jeziora Dobczyckiego. Tu przy zaporze na Rabie, spiętrzającej wody zalewu, znajdują się ruiny średniowiecznego zamku królewskiego. Są one tak stare, że nikt nie wie, kiedy budowla powstała, ale podobno jeszcze przed XII wiekiem. W czasie potopu szwedzkiego zamek został splądrowany i zrujnowany, ale zamieszkiwany był jeszcze w XIX wieku. Niestety uległ niemal całkowitej rozbiórce przez miejscową ludność, która w murach poszukiwała ukrytych tu podobno skarbów. O ile jednak wiadomo, nikt w okolicy w tamtym czasie gwałtownie się nie wzbogacił. W zrekonstruowanej niedawno części zamku mieści się dzisiaj Muzeum Regionalne. Jeżeli mamy czas – warto je zwiedzić.

Po wizycie w Dobczycach podążamy dalej drogą 967 w kierunku zachodnim, aż dotrzemy do słynnej „siódemki” na wysokości Myślenic. Jeśli skręcimy w lewo, dojedziemy do Zakopanego, jeżeli w prawo – do Krakowa. Do „Zakopca” przez Nowy Targ to nieco ponad 70 km – niby niedaleko, ale w weekendy droga przeważnie jest makabrycznie zakorkowana, więc sobie odpuszczamy. Do Krakowa mamy zaledwie 35 km, ale nie łudźmy się – tutaj też natrafimy na korki. Proponuję więc wybrać drogę bardziej lokalną. Szybciej nie będzie, ale przynajmniej w mniejszym natężeniu ruchu.

Czasami warto zsiąść z motocykla i zwiedzać pieszo. Niewielki potok Uszwica ćwierć wieku temu niemal zmył ten zabytkowy kościół

Wycieczkę kończymy na rynku krakowskiego Kazimierza

Dla rodowitych Krakusów to może mała atrakcja, ale ja (to dziwne) nigdy wcześniej nie miałem okazji zwiedzić krakowskiego Kazimierza, więc wykorzystując okazję parady DRG (Distinguished Gentlemen’s Ride), pokręcę się chwilę po okolicznych zaułkach. Kazimierz to dzisiaj część dzielnicy Stare Miasto, ale nie zawsze tak było. Pierwotnie była to mocno podmokła wyspa na Wiśle, na której w średniowieczu leżało kilka osad. W roku 1335 król Kazimierz Wielki nadał osadzie prawa miejskie i od niego właśnie wzięła się nazwa. Pod koniec XV wieku z powodów politycznych i ekonomicznych Jan Olbracht nakazał przesiedlenie ludności żydowskiej z nieodległego Krakowa do Kazimierza. Później miasto zostało wchłonięte przez rozrastającą się dawną stolicę Polski i nie mówimy już „jadę do Kazimierza”, tylko „na Kazimierz”. Jeżeli oczywiście nie mamy na myśli imienin stryjka o tym właśnie imieniu, tylko dzielnicę Krakowa. Koniecznie trzeba tu trochę pobyć, bo właśnie dzięki wielowiekowemu zamieszkiwaniu tu ludności żydowskiej i od pewnego czasu odbudowywaniu ich tradycji Kazimierz ma niesamowitą atmosferę. Zauroczy nas magia przytulnych kafejek, galerii, antykwariatów i rozlicznych zabytków. Jest po prosu cudownie i chciałoby się zostać na dłużej.

Niestety do dyspozycji mam tylko weekend. Pobyt na Kazimierzu przedłużam, ile mogę. Na szczęście wspomniana wcześniej trasa szybkiego ruchu biegnie z Krakowa nie tylko w stronę Zakopanego, ale także do Warszawy i dalej aż do Gdańska. Nie jest jeszcze, co prawda, gotowa w całości i przez kilkadziesiąt kilometrów trzeba bujać się jednopasmówką, ale nawet klasyczny Triumph Bonneville T100 radzi sobie z nią w czasie poniżej 3 godzin. A czerwcowe wieczory są bardzo długie i przeważnie przyjemnie ciepłe, więc dopiero nocą wracam do Warszawy. Nie licząc tej długawej „dojazdówki”, to całość wycieczkowej pętli wyniesie niewiele ponad 200 km.

Zdjęcia: autor, archiwum redakcji

KOMENTARZE