fbpx

Tym razem pojedziemy daleko, bez zbędnego zatrzymywania się i długiego zwiedzania. Ale przepiękne krajobrazy z naddatkiem wynagrodzą nam bóle tyłka pojawiające się przy długich przelotach.

Plany są ambitne, ale tę wycieczkę przy odrobinie samozaparcia da się zrobić w weekend. No, może w lekko przedłużony weekend. Polecimy bowiem z Warszawy do samego serca Bieszczad, czyli nad zalew Soliński. Jeżeli bardzo nam się spieszy, to wystarczy wjechać na drogę ekspresową S17 do Lublina, potem na S19 do Rzeszowa, skręcić w lewo na autostradę A4 i zaraz będziemy w Przemyślu, a to już niemal Bieszczady. Całość etapu to lekko ponad 400 km, ale jedzie się fantastycznie szybką bezkolizyjną drogą, więc spokojnie zmieścimy się w czterech godzinach. Wada takiego przelotu jest tylko jedna – dramatyczna autostradowa nuda. My wolimy podziwiać zmieniające się krajobrazy i wyzwania coraz ciaśniejszych winkli. Pojedziemy więc wolniejszą, ale ambitniejszą drogą.

Z wizytą u Zamoyskich

Do Lublina można podążać wzdłuż Wisły przez Wilgę, Maciejowice i Dęblin, ale ten pierwszy etap na rozgrzewkę przejedziemy szybko ekspresówką. Obiecuję, że będzie to pierwszy i ostatni tak szybki etap, może poza powrotem do domu. Tuż przed Lublinem skręcimy w lewo na obwodnicę (S19) i podążymy dalej „siedemnastką” w kierunku Zamościa. Jednak po kilkudziesięciu kilometrach, na wysokości Fajsławic i Suchodołów, skręcimy w prawo w kierunku Zwierzyńca, gdzie zatrzymamy się na chwilę… Albo na dłużej, jeżeli podstępnie zwabią nas wdzięki lokalnego browaru. Ten odcinek nie jest wybitnie długi, z Warszawy to ok. 260 km. W miarę szybkim motocyklem pójdzie nam sprawnie, więc po odpoczynku można pognać dalej. My jednak nie mogliśmy się oprzeć urokom Roztoczańskiego Parku Narodowego, kojącej atmosferze Zwierzyńca i wspomnianego wcześniej browaru. Rozbijamy namioty na przemiłym i kompaktowym polu namiotowym „Rusałka”, położonym tuż nad zalewem Rudka utworzonym na rzece Wieprz. Pole jest schludne, wyposażone w odpowiednią infrastrukturę, towarzystwo bardzo spokojne, a ceny bezwstydnie niskie. Po „okopaniu się” na namiotowisku spacerkiem udajemy się do centrum miasta i niemal prosto z rurociągu testujemy kilka wyśmienitych gatunków piwa, bo upał jest niemożebny. Jeżeli tylko nie wykończy nas zdradzieckie połączenie złocistego płynu i lejącego się z nieba żaru, warto zwiedzić nieodległy kościółek na wyspie oraz nieco bardziej odległe, ale malownicze stawy Echo. Generalnie cały Zwierzyniec to bardzo interesująca miejscowość założona w roku 1593, pierwotnie jako coś w rodzaju ówczesnego ogrodu zoologicznego, w ordynacji Jana Zamoyskiego. Warto przespacerować się przez centrum i przynajmniej z zewnątrz zerknąć na okazałe zabytkowe zabudowania.

Nad Zalewem Solińskim znajdziemy jeszcze ustronne i zaciszne pola namiotowe.

Browar w Zwierzyńcu to obowiązkowy punkt naszej wycieczki.

Drewniane cerkwie to stały element krajobrazu Podkarpacia i Bieszczad.

Od Biłgoraja do Bachórza spodziewajcie się lokalnych, naprawdę krętych dróg. Nie będzie szybko, ale bardzo malowniczo i zaczną się już konkretniejsze pagórki.

Najpierw na Podkarpacie

Następnego dnia z samego rana ruszamy w dalszą trasę. Ale jeszcze nie bezpośrednio w Bieszczady – zahaczymy bowiem o Podkarpacie i odwiedzimy gościnny dom Erwina Gorczycy hen na końcu Odrzykonia. Zawsze, gdy jestem w okolicy, wpadam do Niego na chwilę, a i On ma zawsze chwilkę dla mnie. Kierujemy się więc drogą nr 835 do Biłgoraja, gdzie skręcimy w trasę nr 835 na Tarnogród. Dalej przez Przeworsk, Kańczugę, aż do Bachórza. Tu spodziewajcie się lokalnych, naprawdę krętych dróg, nie będzie więc szybko, ale bardzo malowniczo i zaczną się już konkretniejsze pagórki. Teraz to już będzie prosto, a trasę znam niemal na pamięć: Domaradz, Lutcza, Czarnorzeki i już jestem pod zamkiem w Odrzykoniu. To właśnie w tym miejscu hrabia Fredro umieścił akcję swojej komedii „Zemsta”. Film kręcony był jednak zupełnie gdzie indziej. Ten etap to ok. 170 km, ale ze względu na jakość i krętość dróg zajmie nam ze 3-4 godziny. Nie szkodzi – gwarantuję, że będzie pięknie! U Erwina jak zwykle podziwiamy postępy w rozwoju jego fantastycznej kolekcji zabytkowych motocykli i samochodów. Po tej inspirującej wizycie wreszcie ruszamy na Bieszczady. Wbrew pozorom to dalej, niż można by się spodziewać, będzie ze 100 km. Tu sytuacja nieco się komplikuje. Nawet nie potrafię wytłumaczyć, jakim cudem ruszając z Odrzykonia, udaje nam się ominąć Krosno. Dużych miast unikamy z definicji, a w dodatku przy rynku stoją zakazy wjazdu dla motocykli, więc nie bardzo lubimy lokalne władze. Intuicyjnie, kierując się trochę na azymut, lokalnymi ścieżkami docieramy przez Duklę do Tylawy. Dalej będzie już prosto, bo gdzie nie pojedziemy, będziemy (chyba?) w Bieszczadach. Drogą nr 897 przez Daliową i Wisłok Wielki docieramy do Komańczy. Tu już ciężko będzie się zgubić, bo jeżeli tylko nie zjedziemy z asfaltu, to i bez mapy trafimy do celu naszej wycieczki, czyli nad zalew zwany Jeziorem Solińskim. Opiekuńcza droga nr 897 doprowadzi nas do Cisnej. Może nie uwierzycie, ale podczas całej trasy nie spadła na nas nawet kropla deszczu. Dopiero w Cisnej, zgodnie ze słowami słynnego hiciora Krystyny Prońko „Deszcz w Cisnej”, trochę nas zlało. Opad ustał natychmiast po wyjechaniu z miejscowości, więc nawet nie było czasu na włożenie przeciwdeszczówek.

W sercu Bieszczad

W Cisnej można wbić się na kultową Wielką Pętlę Bieszczadzką, ale my chwilowo mamy inny plan. Z drogi 897 w Dołżycy skręcamy w prawo, wzdłuż rzeczki Solinka, na Buk, Terkę i Bukowiec. Jadąc główną drogą, dotarlibyśmy do Polańczyka i Soliny, ale to dla nas chyba już zbyt komercyjne (co za czasy!) miejscowości. Skręcamy więc między Terką a Bukowcem w prawo w drogę nr 894, czyli Małą Pętlę Bieszczadzką, w poszukiwaniu zacisznego pola namiotowego. Przecież chcieliśmy zobaczyć „zielone wzgórza nad Soliną”. Dzięki wujkowi Google udaje się nam na mapie znaleźć coś ustronnego mniej więcej tam, gdzie Solinka kończy swój bieg w Zalewie. Niewielkie pole bez jakiejkolwiek infrastruktury sanitarnej, bez prądu i innych wygód – jednym słowem prawdziwe Bieszczady, a tego właśnie chcieliśmy.

Przed powrotem warto zatankować pod korek, bo na drodze S19 do samego Lublina nie spotkamy ani jednej stacji benzynowej.

Koła wodne w Zwierzyńcu już na emeryturze, ale szumią bardzo kojąco.

W gościnnym domu Zosi i Erwina w Odrzykoniu zbieramy siły przed skokiem w Bieszczady.

Bieszczady to raj dla motocyklistów lubiących nie tylko asfaltowe wstęgi dróg.

Dzień jest wyjątkowo długi, pogoda sprzyjająca, trudno nie wykorzystać takiej sytuacji. Ruszamy na Wielką Pętlę Bieszczadzką. Zawsze zastanawiałem się, jaki to dystans, i tym razem sprawdziłem – ok. 150 km. Wracamy do Dołżycy i gnamy drogą 897 przez Wetlinę, Ustrzyki Górne i Lutowiska do Ustrzyk Dolnych. A dalej przez Lesko, Baligród do Cisnej. Nie ma nic lepszego niż fantastyczne bieszczadzkie winkle, widoki i zapachy w dobrym towarzystwie. Pod jednym warunkiem – że nie robimy tego w weekend, w okresie wakacyjnym. Wtedy na Pętli jest naprawdę tłoczno i nie zawsze bezpiecznie. Kierowcy bowiem (niestety także często i motocykliści) zachowują się jak spuszczone ze smyczy harty. Po pełnym wrażeń dniu wracamy do namiotowiska i umęczeni nie mamy żadnych problemów z zaśnięciem. Trzeba dobrze wypocząć, bo następnego dnia czeka nas powrót do domu, a to jednak jest kawał drogi. Z Cisnej do Warszawy to ok. 450 km. Autostradami to żaden problem, tyle tylko… że do ekspresówki, na którą wbijemy się pod Rzeszowem, to ponad 100 km. Przy okazji – trzeba wcześniej zatankować pod korek, bo na drodze S19 do samego Lublina nie spotkamy ani jednej stacji benzynowej. Solidnie umęczeni, ale szczęśliwi późnym popołudniem docieramy do domu. Było fajnie.

Na koniec naszła mnie pewna myśl. Kręcąc się po Bieszczadach, w Lesku natknęliśmy się na wypożyczalnię motocykli (). Jeżeli więc jesteś na wakacjach i nie bardzo masz pomysł, co ze sobą robić, to po prostu przyjedź do chłopaków, wynajmij motocykl i zrób Wielką Pętlę, bez pięćsetkilometrowej dojazdówki. Też będzie ciekawie. W dodatku wystarczy zwykłe prawo jazdy samochodowe, bo park maszyn składa się jedynie ze stodwudziestekpiątek. Najpierw odbędzie się krótkie szkolenie, a potem w drogę. Zaręczam, że na bieszczadzkie zakręty 15 KM powinno wystarczyć, zwłaszcza gdy nie jesteś zbyt doświadczonym motocyklistą. A może właśnie taka traska na „pożyczaku” będzie twoim wstępem do prawdziwej motocyklowej przygody?

Zdjęcia: Michał Farbiszewski

KOMENTARZE