fbpx

Drugi bieg włączony. Biegnę kręcąc rolką gazu. Koniec chodnika i nic. Aha, trzeba wyciągnąć zapałkę z przerywacza i pobiec w drugą stronę. Najpierw nieśmiałe „bam, bam” i powoli silnik zaczyna równo pracować. Wskakuję na siodełko i rozpędzam się, ale już trzeba zwalniać. Niestety przepustnica zawiesiła się, a ja nie mogę wyłączyć sprzęgła… 

Jadę dalej. Przede mną nieciekawie. Powyciągane częściowo trylinki, wykopy, gdyż będą tutaj budować wiadukt „Saska” nad Trasą Łazienkowską. Wrzucić na luz też już nie mogę, bo bardzo podrzuca, a ja muszę trzymać mocno kierownicę. Depnąć na hamulec nawet nie przyszło mi do głowy. Na szczęście układ paliwowy zapycha się, więc staję w rozkopanej ziemi, trochę spanikowany, ale za to dumny i szczęśliwy. Jak na ucznia szóstej klasy podstawówki, wrażeń jest dość. Oglądam się do tyłu. Moi dużo starsi koledzy motocykliści wręcz tarzają się ze śmiechu. Mój sprzęt to Zündapp 200, mozolnie uzupełniany w ośki i śrubki na „ciuchach”. Z kołem przednim Royal Enfield WD/CO, kierownicą i przerobionym gaźnikiem WFM.

W dużej piwnicy, gdzie stały Victoria, Triumph oraz pierw­szy i ostatni model eshaelki, leży sobie pod ścianą Zündapp zdegradowany do funkcji transplantanta. Kierownica po­szła do Wanderera setki. Koła zdjęte. Zrobiło mi się żal pięk­nego motocykla i zdecydowa­łem się na pierwszy raz. 

Zakłady Zündapp powstałe w roku 1917, znane jeszcze ja­ko Zünd und Apparatenbau, produkowały wszystkie rodzaje motocykli. W odróżnieniu od słynnych BMW i DKW, produ­kowały zarówno dwu-, jak i czterosuwowe maszyny. Może właśnie to spowodowało, że firma tak niewielką wagę przy­kładała do rywalizacji z nie­mieckimi konkurentami na rynku samochodowym. Były motocykle tanie i drogie, turystyczne i sportowe. O smukłej sylwetce, lśniąca niklami czterocylindrówka K 800 oraz spełniający marzenia o potędze i zniszczeniu wojskowy KS 750. 

Odbudowując motocykl pa­miętajmy jednak, że jeździć trzeba zacząć już na tym, co na razie udało nam się złożyć. Pozwala to szybciej nawiązać kontakty i w rezultacie uzyskać brakujące informacje, wzory lub dokonać udanych zaku­pów. W moim przypadku wy­jazd do Kazimierza w 1988 ro­ku stworzył możliwość zakupu modelu DBK 250 od Piotra, który mieszka w Warszawie o parę kroków ode mnie! W po­łączeniu z tym, co już miałem, mogłem już walczyć o napraw­dę oryginalny motocykl, na co poświęciłem cały mój czas i za­soby finansowe. Mój wysiłek zdobył uznanie na Rotor Rally ’93 i RR ’95 – Mistrzostwach Polski w Olsztynie w postaci nagrody za najbardziej oryginalny motocykl w klasie do 1940 i 1945 r. 

Zaczynem do docelowego oryginału był mniejszy model: DBK 200. Brzydko pomalowa­ny, z tyłem przerobionym na suwaki, spełnia jednak moje na­dzieje, będąc szybkim i niezawodnym motocyklem. Jest rok 1986. Bieszczady, osie­dle robotnicze Rzepedź między Szczawnym i Komańczą. Ja i moi dwaj koledzy, Ziut i Wal­dek, podejmujemy decyzję o wy­padzie do Cisnej. Waldek werbu­je swojego kolegę, posiadacza nowiutkiej CZ 350, dając mu kartki i pieniądze na benzynę. Ruszamy, ale droga będzie pro­wadzić przez góry i lasy. Po przejechaniu dwóch kilometrów kończy się asfalt, trochę kamie­nia tłuczonego i już jedziemy po świeżej trawce na wierz­chołku niewielkiej góry. Droga istnieje tylko teoretycznie; ma­my przed sobą widok na Chryszczatą. Łagodny zjazd w kierunku następnego wzniesienia od­dzielonego malutkim potocz­kiem. Duże, betonowe, popęka­ne płyty przerzucone przez strumyk i niewiarygodnie stro­me wzniesienie zdeptane przez owce. No cóż – daję czadu. Pod­skakując na nierównościach przy wtórze ryczącego silnika wdrapujemy się na wierzchołek, budząc niepokój wśród pasącego się stadka. 

Nagle Ziut krzyczy, abym się zatrzymał. „Czemu?”. „Nie ma ich” – odpowiada. Zawra­camy na piechotę. Smętnymi zygzakami, podkręcając co rusz obroty cezetka pnie się do góry; pasażer idzie piechotą. Aby dojść do takich wyni­ków, nie należy gardzić dwusu­wami i zdać sobie sprawę, że Zündapp jest rasową maszyną w każdej postaci. 

Jeśli jedziesz pociągiem i spoglądasz na wijącą się obok dróżkę, widzisz tam siebie, jak omijasz wyboje i przejeżdżasz przez wąskie mostki, to już pierwszy krok został zrobiony. Zaś aby efekt końcowy nie był totalnym nieporozumieniem, zacznijmy od skrzyni biegów. Jest to bardzo prosty, trzystop­niowy mechanizm, który trze­ba dokładnie zdystansować, tak aby sprzęgła kłowe do koń­ca się zazębiały. W rodzinie DB 200, DB 250, DBK 200, DBK 250 jest to rzecz po­wszechnie lekceważona, co prowadzi do wycinania zębów i w efekcie wyskakiwania każ­dego z trzech biegów. Sprzęgło tarczowe wystę­puje w wielu odmianach. Od­miana stalowo-aluminiowa na 9 lub 11 tarcz ściskanych na 6 zwykłych sprężynach jest naj­lepsza dla początkujących. Przy zatarciu tłoka sprzęgło „puszcza” i motocykl z kierow­cą uchodzą cało. Łańcuszek sprzęgłowy, dwurzędowy dla modeli 250, jest bardzo dobrej jakości i wcale nie trzeba go wymieniać. Przy kole zama­chowym ważne jest, by sie­działo pewnie na stożku, gdyż mogą nastąpić przemieszcze­nia materiału na skutek „prze­mielenia” klina lub luzów na nim. Wał korbowy jest niedzie­lony. Za to stopa korbowa dzie­lona razem z koszyczkami do rolek. Wbrew wszelkim regu­łom oraz narzekaniom na wał Zündappa, jest to nie pierwsza, lecz ostatnia rzecz, jaka zuży­wa się w rodzinie dwusetek. 

Prądnica głównie Noris 30 lub 50 W, typ SDZ lub MLZ, gdzie do każdej z nich inna bę­dzie obudowa silnika i stożek pod wirnik na wale korbo­wym. Tłok nie dający się za­adaptować od czegokolwiek in­nego, należy dorabiać lub mo­że lepiej zostawić, bo szlif robi się tylko w ostateczności. Może na początku wystarczy zrege­nerować główkę korbowodu i zrobić nowy sworzeń i pier­ścienie, których optymalna grubość wynosi 2,5 mm, nie może być mniej jak 2,3 mm. System przepłukiwania Zündapp, dwa rodzaje, daje lepsze niż w innych napełnianie i opróżnianie cylindra, a dla koneserów inną, oryginalną pracę silnika. 

Przy zapłonie bateryjnym, niezawodnej cewce Noris plus nieprzestawialnym wale korbowym, silnik ten musi „palić”, chyba że nie ma prądu lub benzyny. W modelach tych ważne jest, aby nie bawić się w zmniejsza­nie zużycia paliwa. Optymalna mieszanka 1:25 powinna być dawana w takiej ilości, aby tyl­ko nie trzeba było wymieniać świec. Z rur musi się wyraźnie dymić, inaczej przy dłuższej trasie i dużej prędkości może nastąpić „przycierka” nawet na dotartym silniku. 

Jeśli chodzi o sylwetkę, to z przedwojennych reklamówek dowiadujemy się, że jest to: „Maszyna luksusowa, o rzuca­jącej się w oczy elegancji i szczególnie dobrym wyposa­żeniu, w kształcie i liniach dorównująca nieosiągalnie pięk­nym naszym kardan-mode­lom… Szczególnie piękna w konstrukcji dzięki zastoso­waniu lekkiej niezniszczalnej ramy z prasowanej stali i wide­łek przednich z tego samego tworzywa”. 

W motocyklu moim zdecy­dowałem nie montować tylnego siedzenia, ponieważ chciałem zachować niską, sportową syl­wetkę. Siodło jest zresztą wy­posażeniem dodatkowym; zo­stawiłem tylko podnóżki pasa­żera. Poza tym na oryginalnych przedwojennych oponach wo­żąc kogoś z tyłu nie pojeździł­bym długo. 

Zamontowane na kierowni­cy zegar ośmiodniowy Jaeger i szperacz Boscha są już tylko dodatkowymi prezentami dla wiernej maszyny. Później do­dawałem nową dźwigienkę ssania, oryginalną końcówkę do świecy, a to ładniutkie świa­tełko odblaskowe, a to gumę na kopniak, bo taka już dalej musi być kolej rzeczy. W przyszłości będą skórzane sakwy do ba­gażnika i osłony na nogi. Lam­pa tylna niedokładnie ta, co po­winna być, zostanie już niedłu­go wymieniona. 

Trzeba będzie dokończyć retuszu (oryginalnych) paneli na zbiorniku paliwa, gdyż w swoim czasie nie mogłem do­brze dobrać właściwego koloru tła do napisów, tam gdzie zo­stały uszkodzone. Maszyna jest w każdej chwili gotowa do drogi. Wy­starczy tylko zamontować akumulator, przelać gaźnik, wcisnąć kluczyk; z wygodnej pozycji, nie podnosząc się z siodełka, lewą nogą w przód kopnąć rozrusznik i pojechać na rajd, choćby na sam koniec świata. 

Tekst: Miłosz Sobolewski
Zdjęcia: Krzysztof Wydrzycki

 

KOMENTARZE