fbpx

Ana Carrasco i Marc Marquez zostali symbolami sezonu 2021. Oboje w roku wcześniejszym ulegli wypadkom, które zakończyły się poważnymi kontuzjami i wykluczeniem z jazdy. W tym roku, po długiej rehabilitacji, operacjach i walce z bólem, powrócili do swoich serii. Oboje wygrali wyścigi – tydzień po tygodniu.

Na skróty:

Startująca w World SuperSport 300 Ana Carrasco wygrała drugi wyścig na torze Misano, a w następną niedzielę wielokrotny mistrz świata MotoGP Marc Marquez zwyciężył na Sachsenringu. Hiszpan tuż przed tym wyścigiem gratulował Anie i mówił, że marzy o takim powrocie jak jej. Jak widać, życzenia się spełniają, ale nie bez walki.

Ana Carrasco

Był 10 września 2020 roku. Zawodniczka leżała w żwirze, ledwo przytomna i otoczona przez zmartwionych pracowników toru, a był to dopiero początek końca jej występów na motocyklu w tamtym sezonie. Uderzyła się w głowę, nie pamiętała wszystkiego z momentu wypadku. Jej pierwszym wspomnieniem był szpital na torze i ogromny ból pleców. Hiszpanka nazwała ten wypadek ,,głupią kraksą”. Prawie rok po tym wydarzeniu powiedziała w CNN: „W jednym zakręcie pojechałam o wiele szybciej niż było to możliwe i wylądowałam w żwirze”.Mistrzyni World Supersport 300 z 2018 roku doznała kontuzji kręgosłupa, a dokładniej pęknięcia kręgów D4 i D6. To uszkodzenia, które potrafią zniszczyć kariery sportowe, a czasami nawet uniemożliwić normalne funkcjonowanie. Kiedy tylko poczuła się lepiej, od razu zapowiedziała wszystkim, że „zobaczą się już niedługo”. Nie zamierzała odpuszczać. Nie miała problemów z poruszaniem nogami i rękami, nie wątpiła więc w swój powrót na maszynę.Przetransportowano ją do szpitala w Barcelonie, gdzie została poddana operacji. Konieczne było wstawienie tytanowych płytek do kręgosłupa. Jej rodzina przyjechała do stolicy Katalonii z Murcii, aby być blisko, choć ze względu na COVID-19 nie mogła wiele zrobić. Sama zawodniczka, mimo swojego stanu, ze szpitala śledziła zmagania podczas następnego weekendu wyścigowego. Kiedy Jonathan Rea, legenda WSBK, wygrał wyścig na torze w Barcelonie, założył koszulkę Any Carrasco z nadrukiem „Pink Warrior” („Różowa wojowniczka”). To wiele dla niej znaczyło.Ważną częścią drogi Any było dokumentowanie swoich poczynań na Instagramie – stąd świat motocyklowy wiedział o jej postępach. Już dzień po operacji postawiła pierwsze kroki, jednak tylko z pomocą matki, do toalety. Do domu wróciła półtora tygodnia później, skąd dalej relacjonowała swoją walkę o powrót na tor. Poprosiła nawet swojego ojca o zrobienie zdjęcia jej blizny na plecach, które także zdecydowała się pokazać. „Pokazałam to – mówiła – bo uważam, że media społecznościowe to dobry sposób, aby być blisko fanów. Zawsze pokazujemy dobre momenty (…), ale poza nimi jest nam też trudno. To ważne, aby to wiedzieli. Chciałam, żeby byli częścią mojej rehabilitacji.”Nadszedł rok 2021, a Carrasco poinformowała o kolejnej operacji, która w przeciwieństwie do tej Marqueza była pozytywnym wydarzeniem – lekarze usunęli płytki i śruby z jej kręgów. Ta ważna część jej rehabilitacji okazała się sukcesem i już w następnym miesiącu, dzięki swojemu zespołowi, usiadła na motocyklu. Jeździła już godzinę po tym jak lekarz dał jej zielone światło. Hiszpanka podkreśliła, że nigdy nie wątpiła w powrót, ale częścią tego były też inne kluczowe czynniki. Pierwszy – zespół Provec Kawasaki odnowił jej kontrakt zaledwie sześć tygodni po wypadku, dając jej do zrozumienia, że wierzy w jej możliwości. Druga rzecz – restrykcje związane z COVID-19 opóźniły start sezonu, co dało jej dodatkowy czas.

Wzięła udział w pierwszej rundzie, w Aragonii, gdzie wyścig numer jeden ukończyła na jedenastym miejscu, za to numer dwa już na miejscu piątym. Dalej były zmagania na torze Misano we Włoszech. Zespół Carrasco miał tempo i jak sama mówiła po zdobyciu piętnastej pozycji w sobotnim wyścigu: „Musimy tylko poprawić kilka rzeczy i będziemy gotowi do wygrywania”. Miała więc rację.

Była mistrzyni World SSP300 ruszała z piątego rzędu. Miała bardzo dobry start i wskoczyła do czołowej dziesiątki. Awansowała nawet na szóste miejsce, spadając później na siódme, a nawet na dziewiąte w czasie zawziętej walki z innymi zawodnikami. Kiedy udało się jej dostać na piątą pozycję, znów spadła po kontakcie na zakręcie. Gdy zostały dwa okrążenia do końca wyścigu, zawodniczka Provec Kawasaki była ósma. Zaczynając ostatnie kółko – siódma. Na zaledwie czterech ostatnich zakrętach wyprzedziła pięciu motocyklistów. Wydawało się, że będzie druga. Wtedy Tom Booth Amos popełnił duży błąd i przewrócił się na ostatnim zakręcie. Tak oto Ana Carrasco przecięła linię mety jako pierwsza.

„Ta klasa to szaleństwo – powiedziała – wczoraj byłam piętnasta, a dziś wygrałam (…). Powrót na podium, do wygrywania, to dla mnie perfekcyjny prezent”. Ośmiokrotny mistrz świata MotoGP, Marc Marquez, pogratulował jej po tym zwycięstwie: „Bardzo się cieszyłem z jej sukcesu. Byłem szczęśliwy i świetnie było zobaczyć to po długim leczeniu kontuzji, to jak dodatkowe paliwo”. I być może właśnie to paliwo napędziło Hiszpana w następnym wyścigu motocyklowych mistrzostw świata, który odbywał się na torze Sachsenring.

Carrasco za to kontynuowała i kontynuuje walkę o dobre rezultaty, o które nie jest łatwo. Jej plecy dalej nie były do końca wyleczone. Ból często pojawiał się gdy schodziła z maszyny. Zachowała jednak pozytywne myślenie, które w końcu pozwoliło jej wrócić do rywalizacji. Zwycięstwo dało jej też mnóstwo pewności siebie w dalszej walce o wyniki, a w przyszłości – o kolejny tytuł.

Marc Marquez

Był 19 lipca 2020, a Hiszpan zaliczył potężny highside w czasie otwierającego sezon wyścigu na torze w Jerez. Został wystrzelony z motocykla, a potem tylne koło maszyny uderzyło w jego prawe ramię. Ściągając kask klął i krzywił się z bólu. Kość została złamana, a Marquez został przewieziony do Barcelony, gdzie poddano go pierwszemu zabiegowi. Już niecały tydzień później, na tym samym obiekcie, podjął próbę powrotu na tor. W środę w internecie można było zobaczyć wideo, na którym robi mnóstwo pompek, a pod nim tradycyjne komentarze dotyczące sportowca z Cervery: „kosmita”.Marc przyjechał na tor, przeszedł testy medyczne, a następnie wsiadł na motocykl, chcąc zdobyć tyle punktów, ile mógł. Ostatecznie po osiemnastu wolnych okrążeniach w sobotę wycofał się z rywalizacji, ale jego ramię mocno to odczuło. Ta przedwczesna próba powrotu prawdopodobnie najbardziej pogorszyła jego sytuację, a do tego doszedł incydent w domu. Marquez, otwierający okno tarasowe aby wypuścić psy, nagle poczuł przeraźliwy ból w ramieniu. Okazało się, że płytka w złamanej kości pękła. Wiązało się to z koniecznością przejścia jeszcze jednej operacji. Wcześniej zawodnik ćwiczył jeszcze na siłowni, chcąc ścigać się już w Brnie. W tym momencie stało się to kompletnie niemożliwe.

W przeciwieństwie do Any Carrasco, Marquez nie pokazywał tak wiele w mediach społecznościowych. Szczegóły na temat jego powrotu do zdrowia świat MotoGP odkrywał powoli, nawet rok po feralnym wyścigu w Jerez. Zawodnik wstawiał czasem zdjęcia z rehabilitacji czy ze specjalną metalową osłoną na ramię. Chwalił się pierwszym po operacji biegiem i jazdą na rowerze. Podczas wyścigu w Barcelonie odwiedził swój zespół. Wśród fanów furorę zrobiło nagranie, na którym razem z rodziną kibicował bratu, Alexowi, który stanął na podium w Aragonii. W tamtym momencie został on typowym kibicem MotoGP – krzyczącym i ekscytującym się całym sercem.

Patrząc na to, wszystko zmierzało w dobrym kierunku. Poważniejsze problemy miały jednak dopiero nadejść. Jego uszkodzona kość nie zagoiła się poprawnie. Doprowadziło to do trzeciej operacji, która pomimo zakończenia się sukcesem, nie była dla niego łatwa. Przez zakażenie spędził w szpitalu dziesięć dni, przyjmując antybiotyki. Po powrocie do domu rozpoczęła się walka z czasem, aby wziąć udział w testach w Katarze – co się ostatecznie nie udało.

„Moim celem była obecność na testach, ale nie będzie mnie tam” – powiedział mediom. „Mam jednak spotkanie z lekarzem i jeśli będzie to możliwe, wystartuję w pierwszym wyścigu w Katarze. Jeśli nie, to spróbuję w drugiej rundzie. A jeśli znowu się nie powiedzie, to będę w Portimao”. Zespół medyczny, pomimo faktu, że zawodnik Hondy wrócił już na motocykl, zalecił mu odpuszczenie dwóch pierwszych rund – Hiszpan zaakceptował to, nie próbując już wymusić jak najszybszego powrotu do rywalizacji.

Marc Marquez dostał od lekarzy zielone światło na start w Portugalii. Od jego ostatniego Grand Prix minęło dokładnie 265 dni. Santi Hernandez już w czwartek mówił, że po tym jak zawodnik z uśmiechem wszedł do garażu, aby powitać ekipę, poczuł atmosferę jak wcześniej. Fizjoterapeuta Hiszpana podkreśla fakt, że Marc udowodnił, jak silny jest mentalnie. „Takie długie wakacje!” – śmiał się za to się Pol Espargaro, widząc zespołowego partnera na torze. W piątek, podczas pierwszego treningu, wejście do garażu Repsol Hondy było wręcz zastawione kamerami i aparatami. Hiszpan wyjechał na tor, robiąc okrążenie za okrążeniem i nie mógł ukryć szerokiego uśmiechu.

W sobotę, jako że nie zmieścił się w najlepszej dziesiątce po treningach, musiał przejść przez Q1. Powiodło mu się i już w pierwszym weekendzie po powrocie walczył o najwyższe pozycje kwalifikacyjne. Do niedzielnego wyścigu miał wystartować z drugiego rzędu. Po południu śmiał się: „Czuję się, jakby po moim ciele przejechała ciężarówka”.

Nadeszła niedziela. Hiszpan wystartował z szóstego pola, awansując na pozycję czwartą już na pierwszym zakręcie. Później dotknął jednak tylnego koła Joana Mira i pojechał szeroko, ratując się przed upadkiem. Linię mety ostatecznie przeciął jako siódmy, tuż przed swoim bratem, Alexem. W garażu przywitały go oklaski na stojąco od całego zespołu, które mocno go wzruszyły. Marc Marquez usiadł na krześle, a łzy ciekły mu po policzkach, bo w końcu powrócił. W czasie wywiadu z hiszpańską telewizją Dazn powiedział: „To było ciężkie. Próbowałem to zachować dla siebie, ale było to niemożliwe. To były czyste emocje”. Dodał też: „Będę miał czas, aby jeździć jak wcześniej, ale zrobię to krok po kroku”.

Potem MotoGP powróciło na Jerez, gdzie mistrz świata doznał tej kontuzji. Upadł tam ponownie w czasie trzeciego treningu, przerażając wszystkich na torze, komentatorów także. Motocykl został poszatkowany po uderzeniu w barierę – zatrzymał się na niej też sam Marc. Następny upadek miał miejsce podczas niedzielnej rozgrzewki. Linię mety w wyścigu przekroczył jednak na dziewiątym miejscu. Trzech następnych za to nie ukończył. W Le Mans przewrócił się będąc liderem wyścigu, we Włoszech odpadł po kontakcie z zawodnikiem KTM-a, a na domowym torze w Katalonii upadł po raz kolejny.

Między tym okresem a Grand Prix Niemiec Ana Carrasco zwyciężyła na Misano, z czego Marquez bardzo się cieszył. Nie wiedział, że to samo przyjdzie do niego zaledwie tydzień później. Ludzie za to podsycali emocje – to w końcu Sachsenring, a Marc był tu nazywany „King of the Ring”. Hiszpan wygrał tam dziesięć razy z rzędu. Dodatkowo, tor ma tylko trzy prawe zakręty, które mogłyby zmęczyć jego ramię. On sam mówił tylko: „To dobry tor, ale przyjeżdżam tu po trzech kraksach z rzędu”. Wiedział jednak, że to jest „ten dzień”. Tam pojawiła się szansa na powrót na podium, nawet na jego najwyższy stopień.

Zawodnik Hondy wystartował z piątego pola. Ruszył świetnie, przebijając się na drugie miejsce, tuż za Aleixa Espargaro, który objął prowadzenie – nie na długo. Na drugim okrążeniu, po ataku na ostatnim zakręcie, to już właśnie Hiszpan przewodził stawce. Jego rodak odebrał jeszcze swoją wcześniejszą pozycję, lecz Marquez go skontrował. Później zagrożeniem dla jego pierwszego zwycięstwa po kontuzji stał się bardzo szybki Miguel Oliveira na KTM-ie, który z każdym okrążeniem niwelował stratę. Zaczęło jednak lekko padać, co dla Hiszpana było idealnym scenariuszem. Portugalczyk, w późniejszej rozmowie za kulisami z Fabio Quartararo przyznał, że kiedy zostały trzy okrążenia, a jego rywal zaczął mocniej naciskać, on już nie miał opon.

Marquez przypieczętował swój wspaniały powrót na szczyt. Zwyciężył po raz kolejny, po 581 dniach – bo tyle właśnie minęło od wyścigu w Walencji w 2019 roku. Po  raz kolejny pokazał pełną gamę emocji, bo było to dla niego niezwykle ważne. Wirażowi, jakby przeczuwając co się wydarzy, mieli ze sobą fajerwerki, które zawodnik odpalił. Za szybę motocykla włożyli mu kartkę z numerem „11”. Chłopak z Cervery po raz jedenasty z rzędu został królem toru Sachsenringu. Podczas wywiadów śmiał się, mówiąc: „Nie będę płakać, nie będę płakać, nie będę płakać”. Wieczorem przyznał: „To coś więcej niż zwycięstwo”. Wcześniej świętował ten sukces ze swoim zespołem, a także z rodziną. Chciał zapewnić ekipę Repsol Honda, że muszą kontynuować swoją ciężką pracę i wierzyć, że będzie jeszcze lepiej.

Jak sam mówi, w tamtym okresie próbował się odciąć, nie spędzać wiele czasu w internecie. Po tym zwycięstwie ujawnił też szczegóły rozmowy telefonicznej, jaką przeprowadził z Mickiem Doohanem, który przeżył coś podobnego.

„Kiedy jesteś w trudnej sytuacji, próbujesz szukać pomocy. Wtedy bardzo pomogli mi Alberto Puig, moja rodzina, zespół, menadżer… ale osobą, która była w podobnej sytuacji, był Mick Doohan.” Australijczyk dominował w klasie 500 ccm w 1992 roku, aż do wypadku w kwalifikacjach w Assen, gdzie złamał prawą piszczel. Był operowany jeszcze tego samego dnia, jednak komplikacje prawie doprowadziły do amputacji nogi. Na tor powrócił w końcówce sezonu, tracąc tytuł, do którego zmierzał. W następnym sezonie był czwarty, ale od 1995 roku wrócił na zwycięską ścieżkę i zgarnął pięć tytułów mistrza.

„Na Mugello chwilę z nim porozmawiałem, ale po wyścigu napisałem do niego, że muszę porozmawiać z nim przez telefon. Rozmawialiśmy więc, przez 30 minut on mówił, a ja słuchałem. Spytałem o jego uczucia i problemy w latach 1992-1993, wyjaśnił więc wszystko i miałem wrażenie, że mówi dokładnie to, co ja czuję teraz”. Trudność w zrozumieniu motocykla, „głupie” błędy i wywrotki – o tym opowiadał Doohan, a Marquez stwierdził: „To dokładnie to, co robię teraz”. Australijczyk powiedział mu, że w niektórych wyścigach będzie szybki, w niektórych wolny. Hiszpan był bardzo wdzięczny za tą rozmowę, która, jak stwierdził, dała mu dodatkową pewność siebie i siłę do pracy.

Jego rodaczka, Ana Carrasco, także pogratulowała mu zwycięstwa – jak on jej wcześniej. Sam Marc zaczął coraz bardziej otwierać się i mówić o swoich problemach, jak i motywacji. Wiadomo było już, że potrzebował czasem leków przeciwbólowych, jak na przykład później w Austrii, gdzie po przejechaniu genialnego wyścigu przewrócił się i zmarnował szansę na podium – jednak, według niego, był to jego najlepszy występ w sezonie, bo czuł się prawie jak kiedyś.

Udzielił też wywiadu dla The Guardian, który przyciągał uwagę już samym tytułem – „Myślałem, że już nigdy nie będę miał ‘normalnego’ ramienia”. Opowiedział w nim więcej o swoich odczuciach z czasów rehabilitacji, bo naprawdę obawiał się o swoją przyszłość.

„Był taki moment na przełomie października i listopada, kiedy nie mogłem nawet unieść butelki wody, miałem kłopoty z jedzeniem, nie mogłem normalnie poruszyć tym ramieniem. Naprawdę się bałem”. Przyznał też, że najłatwiej byłoby po prostu przestać na rok czy dwa i wrócić w pełnej gotowości – lecz to nie w jego stylu. Jak sam powiedział, jego styl to cierpienie w drodze do poprawy i powrotu, a także do cieszenia się motocyklem: „Na razie się nie cieszę, tylko po prostu cierpię”.

Wracając do Austrii – Marc Marquez rozmawiał tam z fanami na małym spotkaniu dla grupki osób. Jedna z osób spytała o to, co by powiedział osobie, która też cierpi z powodu kontuzji, a bardzo chce wrócić do sportu.  Hiszpan spojrzał prosto w obiektyw kamery i zaczął: „To ciężkie, kiedy jesteś z dala od swojej pasji na rok, ale do wszystkich, którzy walczą z kontuzjami, w tych trudnych momentach: po prostu wierz. Wierz i żyj pasją. To prawda, że musisz dużo pracować. To prawda, że musisz wierzyć i iść do przodu (…). Czasem będziesz mieć w życiu trudne momenty, ale idź dalej, naciskaj i na pewno będzie lepiej”.

Ta dwójka hiszpańskich zawodników stworzyła sportowe historie, które podniosą wielu na duchu, może zmotywują ich do działania. Pokazują też, jak duża jest ich miłość do tego sportu oraz jak ważna jest pasja – to dzięki niej wrócili na tor.


Od redakcji: artykuł ukazał się w numerze listopadowym „Świata Motocykli”. Chwilę później Marc Marquez uległ kolejnej groźnej kontuzji, ponownie uszkodził nerw wzrokowy – ten sam, który kilka lat wcześniej niemal pogrzebał jego karierę. Mamy nadzieję, że Hiszpan znów zawalczy i na wiosnę wróci do rywalizacji w MotoGP. 

 

KOMENTARZE