250 ccm i wygląd rasowej wyścigówki. Czy ktoś się jeszcze na to nabierze? Są całe rzesze motocyklistów, w których gusta idealnie trafia taki właśnie motocykl.

Wydawało się, że motocykle klasy 250 odjechały już w zapomnienie. Tymczasem okazuje się, że na tego typu konstrukcje wciąż jest spore zapotrzebowanie.

 

Już kiedy po raz pierwszy spojrzałem na ten motocykl na targach, wzbudził on moje spore zaciekawienie. Z tym większą radością udałem się do Barcelony, aby dokładnie zapoznać się z nowym modelem ze stajni „zielonych”. Rozsądna pojemność, którą można zaproponować nawet wątpiącemu we własne umiejętności początkującemu motocykliście jest na tyle mocna, aby pozostawić w pobitym polu niemal każdą 125 i absolutnie rasowy wygląd. Kiedy spojrzeć jeszcze na cenę, wydaje się, że sukces rynkowy jest murowany. Czy ten sprzęt ma jakieś słabsze strony?

 

Z daleka wygląda na rasową wyścigówkę. Wrażenie to wcale nie maleje, kiedy podejdziemy bliżej. Dopiero kiedy zaczniemy dokładnie analizować szczegóły anatomii Ninji 250R, zorientujemy się, że mamy do czynienia z niewielkim motocyklem. Na szczęście nie jest to mały motocykl, który na siłę próbuje udawać coś innego, czym w rzeczywistości nie jest. To sprzęt dla początkujących i tych, którzy nie są uzależnieni od niewiarygodnych osiągów. Można by powiedzieć – motocykl dla Kowalskiego. Można by, ale jak wiadomo, u nas Kowalski nie mając 100 KM pod sobą, nie wyjedzie z garażu, bo to przecież wstyd przed kolegą, dziewczyną, sąsiadem. Na szczęście także i w naszym kraju istnieje już całkiem spora grupa Kowalskich o zupełnie innym podejściu do życia i motocykli.

 

Ale przyjrzyjmy się dokładniej temu kieszonkowemu Ninji. Wysoka jakość montażu owiewek i materiały, które jakością nie odstają od tego, do czego przyzwyczaiło nas Kawasaki w swoich najlepszych modelach. Tarcze hamulcowe wykończono na sportową modłę, w charakterystycznym dla topowych modeli tej marki, „zębatym” kształcie. Linia samego motocykla jest schludnie narysowana. Całość prezentuje się godnie. Nieco słabiej wypada tablica rozdzielcza. Jest surowa i dość archaiczna. Nie ma tu ani grama ciekłego kryształu. Wszystko pozostawiono we władaniu analogowym wskaźnikom. Nawet liczniki przebiegu całkowitego i dziennego to poczciwe bębenki z nadrukowanym cyframi. Cieszą za to same wartości. Prędkościomierz wyskalowano do 200 km/h, a na obrotomierzu czerwone pole zaczyna się dopiero przy 13 000 obr/min. Fani wysokich obrotów będą zachwyceni, nie mówiąc już o tym, że pod motocyklowy bar można podjechać bez kompleksów z takimi wynikami na cyferblatach. Oprócz tego kierowca ma do dyspozycji jeszcze wskaźnik temperatury cieczy chłodzącej. Nie zainstalowano wskaźnika poziomu paliwa. O niskim poziomie benzyny poinformuje nas tylko lampka rezerwy. Wydaje się, że nie będzie to częsty widok, bo jak deklaruje producent, mała 250 Kawasaki to niemal abstynent. Przy jeździe po płaskim terenie spalanie Ninij powinno oscylować w granicach 2,5 l/100 km. Przy agresywnej jeździe konsumpcja nie powinna przekroczyć 4 l/100 km. Twórcy silnika, Kozo Arai, należą się gratulacje. Czterosuwowy, chłodzony cieczą silnik z ośmiozaworową głowicą ma spalanie, jakiego pozazdrościłby niejeden czterosuwowy skuter klasy 50 ccm. A my mówimy o dwieściepięćdziesiątce, która kręci się do 14 000 obr/min!

 

Podczas prezentacji wspominano, że silnik Ninji na wysokich obrotach wydaje nieprawdopodobnie rasowy dźwięk. Jak to ładnie określono „dźwięk Ninji”. Wszystko po to, aby właściciel mógł poczuć prawdziwą więź z posiadaczami większych wojowników nie tylko z powodu naklejki na motocyklu z napisem „Ninja”, ale też właśnie dzieki gangowi silnika. O tym przyjdzie się nam jeszcze przekonać. Mała Ninja nie jest wariacją na temat poprzedniej 250 o tej samej nazwie, czyli GPZ 250, która z europejskiego rynku zniknęła w 2004 roku. To całkowicie nowa konstrukcja. Podczas konferencji wspomniano, że główną grupą docelową tego motocykla mają być młodzi ludzie, którzy nie dysponują dużą ilością gotówki, a zawsze marzyli o supersporcie. Teraz za cenę mocno sfatygowanej używki mogą dostać fabrycznie nowy pojazd o całkiem rozsądnych osiągach, w dodatku z gwarancją.

 

Gwarancji bezpieczeństwa niestety nie daje jeszcze żadna firma motoryzacyjna na świecie, ale ja wierzę, że każdy, kto najpierw dosiądzie takiej maszyny, ma większe szanse na przetrwanie pierwszych miesięcy w siodle. Jednak ważniejszy jest zupełnie inny aspekt. Każdy, kto nauczy się wykorzystywać choć 80 proc. możliwości małej Ninji, dużo szybciej odnajdzie się na wymarzonym, dużym sportowym motocyklu niż ktoś, kto postanowi skoczyć od razu na głęboką wodę i wybierze supersporta na pierwszy motocykl.

 

Nareszcie przyszła pora na jazdę. Mały silnik odpala bez zająknięcia, a jego praca na razie nie powala na kolana. Pracuje, jak każdy dwucylindrowy czterosuw, z tym, że gang od razu zdradza, że mamy do czynienia raczej z niewielką pojemnością. Pozycja za kierownicą jest przede wszystkim wygodna. Kierownicę umieszczono dość wysoko. Nie zaznamy tu niewygód, jakie potrafią zaserwować nam motocykle klasy sport. Przy moim wzroście (186 cm) całkiem dobrze czułem się na tej maszynie. Jedynym mankamentem były zbyt długie piszczele, które uniemożliwiały w pełni schowanie się kolanom w wycięciach zbiornika paliwa. Każdy niższy ode mnie kierowca nie powinien mieć jednak z tym problemu.

 

Jedynka miękko wchodzi i po puszczeniu klamki sprzęgła motocykl sprawnie rusza. Niestety, żadna z klamek nie ma regulacji. Szkoda, choć przy tej cenie nie powinniśmy narzekać. Silnik nadal brzęczy i nic nie przypomina obiecywanego „głosu Ninji”. Nie wiem, czy w tym przypadku można mówić o dużej elastyczności silnika. Faktem jest, że jadąc na szóstym biegu, możemy zejść do prędkości 25 km/h. I choć przy tej prędkości łańcuch nie szarpie, a po odkręcenia gazu 250 zaczyna przyspieszać, to o jakiejkolwiek dynamice nie ma mowy. Kierowca wówczas nie do końca wie, czy to motocykl przyspieszył, czy też ziemia zaczęła się szybciej obracać. Aby sprawnie przyspieszyć, należy zrzucić kilka przełożeń. A najlepiej zredukować do jedynki. Teraz zaczyna się prawdziwa zabawa i mały Ninja wychodzi z mroku, w którym się do tej pory skrywał. Obrotomierz nieco ospale pnie się w górę, ale tylko przez chwilę. Po przekroczeniu 3500 obr/min wskazówka nabiera prawdziwego przyspieszenia. Przy ok. 5000 obr/min naszych uszu dobiega odgłos… Hmmm… To rzeczywiście brzmi jak Ninja, jaką znamy. Silnik bez najmniejszych protestów wychodzi w wysokie rejestry. Nawet kiedy na obrotomierzu dawno eksploatowane jest czerwone pole, Kawasaki nie błaga o zmianę biegu. Ona została stworzona do jazdy niemal na odcince zapłonu. O tak. 250R ma sportową duszę.

 

Na „dźwięk Ninji” nabrałem się kilkukrotnie, kiedy z tyłu nadjeżdżał jeden z testujących dziennikarzy, wykręcając silnik Kawasaki na wysokie obroty. Odruchowo zjeżdżałem na prawo, aby ustąpić szybkiej, jak sądziłem, i dużo mocniejszej maszynie. Odgłos wydawany przez mocno wykręconą Ninję naprawdę może przypaść do gustu fanom sportowych maszyn. W mieście uwagę zwraca niezła poręczność. 250R ma niewielki promień zawracania. To w połączeniu z niską masą i nisko umieszczoną kanapą sprawia, że każdy początkujący kierowca szybko nabierze sympatii do tego motocykla. Także potrzebujący sprawnego, ekonomicznego pojazdu do miasta nie będą zawiedzeni. Dodatkowym atutem są niewielkie gabaryty i dość wąsko rozstawione lusterka, w których (o dziwo) bez trudu da się zobaczyć to, co dzieje się za naszymi plecami. To może stać się nieocenione, bo mimo niezłej sprawności 250 trzeba uznać fakt, że na drodze możemy natknąć się szybciej poruszające się od nas pojazdy. Ninja nie jest słabeuszem. Mnie udało się rozpędzić ją do licznikowych 170 km/h. Wskazania nawigacji satelitarnej mówiły wówczas, że poruszam się z prędkością 154 km/h. To i tak bardzo dobry wynik, jak na 1/4 litra.

 

Autostrada zdecydowanie nie jest żywiołem tego motocykla, chociaż oczywiście Ninja nie jest tu zawalidrogą. Na szóstym biegu przy 100 km/h wskazówka obrotomierza jest dokładnie na połowie skali, czyli 7000 obr/min. Nie zmienia to faktu, że na autostradzie Kawasaki nie odkryje przed nami wszystkich swoich zalet. Część z nich zaprezentowała mi już podczas jazdy zatłoczonymi ulicami Barcelony. Teraz przyszedł czas na najprzyjemniejszą, jak się okazało, część testu. Jazda w górach. Niska masa motocykla i doskonała poręczność to niezwykle smaczny koktajl. Żwawo wkręcający się na obroty silnik podsycał jedynie atmosferę. Przyjemności z jazdy nie psuł nawet padający z przerwami deszcz. Silnik odcina zapłon dopiero przy 14 000 obr/min. Wówczas należy zapiąć kolejny bieg. Każde zmniejszenie prędkości wymusza redukcję o bieg, dwa, a czasem nawet trzy przełożenia, aby utrzymać satysfakcjonującą dynamikę.

 

Deszcz siąpi coraz bardziej. Na szczęście opony tajlandzkiej marki IRC trzymają dość dobrze i właściwie tylko moje brutalne traktowanie hamulców lub przesadzenie z redukcją potrafi wytrącić je z równowagi. Nie pamiętam, ile razy dotknąłem podczas jazdy Kawasaki dźwigni zmiany biegów, ale na pewno wynik szedłby w setki. Na szczęście praca skrzyni jest przyjemna. Jeżdżąc Ninją, trzeba polubić „biegowanie”. W tym przypadku o to nie jest trudno. Hamulce nie sprawiają najmniejszych problemów, zapewniają godziwe opóźnienia i są precyzyjnie dozowalne. W dodatku jak wspaniale wyglądają! Zawieszenie Ninji poza napięciem wstępnym sprężyny przy tylnym amortyzatorze nie ma żadnej regulacji. Ale to nie problem.

 

Charakterystykę podwozia ustawiono tak, że stanowi całkiem niezły kompromis pomiędzy odpowiednim komfortem a dobrym prowadzeniem. Szybko mknąc po górskich serpentynach, nie miałem ani razu zastrzeżeń do podwozia. Niewątpliwie niska masa pojazdu miała również na to niebagatelny wpływ. Na dole górskiej drogi, kiedy przystanąłem na chwilę po serii ciasnych zakrętów doznałem tego znanego niektórym uczucia satysfakcji i tryumfu. Po dłuższej chwili minął mnie teoretycznie dużo szybszy motocykl o wiele wyższej klasy. To był dokładnie ten sam motocyklista, którego udało mi się wyprzedzić kilkadziesiąt zakrętów wcześniej. Mała Ninja to zadziwiający motocykl. Zadziwiający i w dodatku – całkiem szybki.

Dane techniczne

Dane techniczne Kawasaki Ninja 250R

 

Silnik: czterosuwowy, chłodzony cieczą
Układ: dwucylindrowy, rzędowy
Rozrząd: DOHC, cztery zawory na cylinder
Pojemność skokowa: 249 ccm
Średnica x skok tłoka: 62 x 41,2mm
Stopień sprężania: 11.6:1,
Moc maksymalna: 33 KM (24 kW) przy 11 000 obr/min
Moment obrotowy: 22 Nm przy 8200 obr/min
Zasilanie: wtrysk Keihin 28 mm
Smarowanie: z mokrą miską olejową
Rozruch: elektryczny
Akumulator: 12V
Zapłon: z mikroprocesorem
Przeniesienie napędu: koła zębate, 3,087
Sprzęgło: wielotarczowe, mokre
Skrzynia biegów: sześciostopniowa
Przełożenia: 1:2,6; 2:1.789; 3:1,409; 4:1,16; 5:1,0; 6:0,893
Napęd tylnego koła: łańcuch, 3,071
Rama: zamknięta, dwururowa, stalowa
Zawieszenie przednie: teleskopowe, 37 mm, skok 120 mm
Zawieszenie tylne: wahacz stalowy systemu Uni-Trak, skok 130 mm regulacja napięcia wstępnego sprężyny
Hamulec przedni: pojedynczy tarczowy, 290 mm
Hamulec tylny: pojedynczy tarczowy, 220 mm
Opony przód/ tył: 110/70-17 / 130/70-17 IRC Road Winner RX-01R
Wysokość siedzenia: 775 mm
Rozstaw osi: 1400 mm
Minimalny prześwit: 135 mm
Kąt pochylenia główki ramy: 26°
Masa pojazdu w stanie suchym: 154 kg
Zbiornik paliwa: 17 l
Prędkość maksymalna: ponad 150 km/h
Zużycie paliwa: 2,5-3,7 l/100 km
Cena: 14 900 zł
KOMENTARZE