fbpx

Awaria. To coś czego nie chce nikt przeżywać. Zawsze przytrafia się w najmniej odpowiednim momencie i powoduje migotanie przedsionków nawet u najbardziej spokojnego kierowcy. Generalnie problem wydaje się błahy jeżeli jesteś obok domu i ktoś może po Ciebie wyjechać z przyczepą lub po prostu jesteś w stanie dopchnąć motocykl do garażu lub mechanika. Co w przypadku, gdy problem przytrafi się tysiące kilometrów od domu, a Tobie towarzyszy kumpel, który tak jak Ty jedzie motocyklem? Jedyną opcją pozostaje hol. Ale jak to zrobić?

Przeżyłem dziesiątki, jeśli nie setki tego typu sytuacji i najczęściej przytrafiały się one w terenie, w górach i to daleko od domu. Pęknięty łańcuch, utopiony silnik, awaria ECU, połamane klamki, urwane dźwignie biegów, awaria skrzyni. Ile tego było? Ciężko to wszystko spamiętać.

Zapal sobie

Pamiętam za to nerwówkę, która towarzyszyła tym sytuacjom. Pewnie się zgodzicie: stres nie jest najlepszym towarzyszem wyrywania się z sytuacji patowych. Tutaj liczy się spokój i trzeźwe milczenie. Dlatego zanim zaczniesz reagować, uspokój się. Usiądź sobie nieopodal na kamieniu, zapal papierosa, a jeżeli nie palisz to się naucz (żart! Palenie to zło) i przemyśl swoje położenie. Weź kilka głębokich oddechów i dopiero wtedy zacznij działać.

Awaria foto: Tobiasz Kukieła

Poza tym pamiętaj! Jakkolwiek byś nie kochał swojego motocykla, to tylko maszyna (strasznie brutalnie to brzmi), którą zawsze można naprawić. Najważniejsze jest Twoje bezpieczeństwo i właśnie dlatego postanowiłem napisać kilka słów na temat ściągania motocykla do: bazy, mechanika, czy po prostu cywilizacji.

Widziałem już setki razy jak ludzie zaczynają się motać wiązać linki do kierownicy, do ręki i próbować tym sposobem gdzieś jechać. Za każdym razem biłem się w czoło, a kiedy próbowałem im tłumaczyć byli mądrzejsi – mają do tego prawo. Skoro Oni mają to i ja mam. Dlatego jeszcze przez chwilę będę się mądrować. Taka rola i możliwość redaktora.

Wykorzystaj fizykę

Zanim zaczniesz się holować i przez całkowity przypadek masz w kufrze, bądź plecaku kompresor lub pompkę, doładuj w koła dużo powietrza. Szczególnie jeżeli jeździłeś wcześniej w terenie na niskim ciśnieniu. Tym sposobem holownikowi będzie łatwiej Cię ciągnąć. Poza tym, jeżeli zastanawiasz się, gdzie przywiązać linkę, to przestań. Przywiąż ją do seta.

v

Podnóżek kierowcy jest jednym z najniżej ułożonych miejsc motocykla, dlatego przy jakiejkolwiek zmianie kierunku holownika nie odczujesz tego. Zasada jednak jest jedna: jeżeli przywiązujesz linkę do lewego seta (w motocyklu holowanym), to do holownika przewiązujesz linkę z prawej strony. Potem ty jedziesz maksymalnie po prawej stronie, a holownik po lewej, tak aby linka w zakrętach nie dotykała koła. Uwierzcie, że motocykl będzie się zachowywać praktycznie, tak jakby był napędzany swoim silnikiem. Nigdy nie wiążcie linek do kierownicy, lag czy gmoli. To słaby pomysł – chociaż jeżeli gmol jest przykręcony w miarę nisko, to jest to jeszcze akceptowalne.
Nie muszę mówić, że system ten warto poćwiczyć zanim coś naprawdę się przydarzy? Niech potwierdzeniem słuszności tego rozwiązania będzie konkurs podczas zawodów w GS Trophy, na którym właśnie w ten sposób zawodnicy pokonywali trudności trasy. Naprawdę to działa!

Kto hamuje?

I tutaj zaczyna się przygoda. Pamiętaj o zasadzie, że linka musi być cały czas napięta. Wykorzystaj zatem zasadę, która obowiązuje w przypadku holowania samochodu. Niech motocykl holowany hamuje motocykl z przodu. Dojeżdżasz do skrzyżowania i to Ty, holowany przyjacielu powinieneś zacząć spowalniać zestaw. Oczywiście holownik również powinien użyć hamulców, ale obaj powinniście zrobić to w taki sposób, aby lina pozostała napięta.

A kiedy brak liny?

Nie załamuj się. Brak liny oznacza tylko kawałek wspaniałej przygody, o której będziesz opowiadać swoim kumplom przez kolejne lata. Lina to tylko i wyłącznie ułatwienie, ale wiedz że istnieje sposób na wyciągnięcie się z tarapatów bez tego typu wspomagaczy.

Oczywiście wszystkie pomysły związane ze znalezieniem gałęzi i trzymaniem jej w trakcie jazdy możesz porzucić. To nie działa, a spowoduje tylko, że zmęczysz ręce. Co prawda i w ten sposób się holowałem, jeżdżąc wiele lat temu Komarkami i Wueskami, ale uwierzcie mi, to nie działa.  Jak to zrobić? To bardzo proste.

Podjeżdżasz do uszkodzonego motocykla z lewej strony i kładziesz prawą nogę na secie motocykla lub na stelażu od kufrów i… zaczynasz ruszać. Uwierz mi, że tym sposobem dokulałem się do domu niejeden raz.

Dla potwierdzenia mych słów opowiem Wam historię.  W zeszłym roku wybrałem się ze znajomymi do Rumunii. Tam w motocyklu kumpla (TTR) padł zapłon – nie pamiętam co dokładnie się wydarzyło, ale chyba się zalał, ale tego jeszcze nie wiedzieliśmy. Do bazy (w której leżały narzędzia) mieliśmy około 30 kilometrów. Położyłem nogę na jego stelażu i zdjąłem ją jakieś 30 kilometrów później. Oczywiście ruszanie wymaga siły w nodze. Najlepiej nie prostować kolana, tak żeby w razie awarii noga się zgięła, więc mięśnie nóg się przydadzą. Ale kiedy ruszysz, to praktycznie noga będzie luźno leżeć na stelażu. Nasze holowanie możecie obejrzeć na filmiku powyżej. Jak widzicie, jechałem lekkim motocyklem, więc sztuka powinna być jeszcze trudniejsza, w dodatku starym dwusuwem, który bardzo nieliniowo oddaje moc.

Bułka z masłem!

 

 

 

KOMENTARZE