fbpx

Podobno przynajmniej raz w życiu powinno się zmienić zawód, tak dla przełamania rutyny i zachowania zdrowych zmysłów. Ania i Paweł Słomińscy, prowadzący położony w Bieszczadach Gęsi Zakręt, usłyszeli chyba nieco inną wersję tej ludowej mądrości i zmienili znacznie więcej niż tylko pracę.

– Jeździliśmy wtedy na Kawasaki 454 LTD, jarało mnie jego przyspieszenie i pokrewieństwo z GPZ. W latach 90. dla młodego gościa, który lubił czasem ścigać się z kumplami, ten motocykl był cudowny. – Słuchając tego, oczami wyobraźni widzę Pawła jak przeniesionego z komiksu „Joe Bar Team”, wściekle zasuwającego na swoim soft chopperze, ubranego w czarne skóry. Przez splot różnych wydarzeń, Paweł i Ania nie zabawili zbyt długo w klimacie barowych Grand Prix. LTD zamienili na Suzuki DR 650 i zaczęli jeździć turystycznie.Zwiedzili sporo pięknych miejsc na odludziu, które można określić jako raj na ziemi, ale mimo wszystko wracali do Warszawy bez żalu. Po prostu lubili to miasto i życie, które w nim prowadzili. Przez wiele lat nawet nie wyobrażali sobie, że mogliby mieszkać gdzie indziej niż w dużym mieście. Ale w pewnym momencie w Pawle coś pękło, dopadła go zmora, którą zna wielu – życie w rutynie. Ta sama robota, to samo otoczenie, taki sam schemat dnia i tak do samego końca? Chyba dla każdego, kto lubi korzystać z życia i jest przyzwyczajony do odbierania nowych bodźców to mało optymistyczna perspektywa.Szukając rozwiązania tego problemu, na myśl przychodzi oczywisty kierunek – Bieszczady. Miejsce kojarzone jako schronienie przed tym co złe i wysysające energię z człowieka, stąd wybitnie wyeksploatowany frazes o rzucaniu wszystkiego i rozpoczęciu tu nowego życia. Jednak tylko niewielu ma odwagę i fantazję, by rzeczywiście dać się pochłonąć naszemu „dzikiemu wschodowi”. Paweł akurat miał. Chęć poważnej zmiany życia była tak silna, że zaczął myśleć o tym na poważnie. Ania natomiast początkowo niekoniecznie odczuwała taką potrzebę.Praca w szpitalnym laboratorium sprawiała jej więcej przyjemności niż branża tekstyliów reklamowych Pawłowi. W końcu jednak i ona złapała bakcyla na mieszkanie w Bieszczadach. Zaczęli więc szukać działki – padło na Zadwórze w okolicach Ustrzyk Dolnych. Tego samego dnia, w którym mieli poinformować swoich przełożonych o przeprowadzce i odejściu z pracy, Ania dostała awans. Decyzja została już jednak podjęta i państwo Słomińscy nie zamierzali jej zmieniać.

To nie była ucieczka

Tak poważna zmiana w życiu ma niewątpliwie cechy romantyczne, ale wspomniane hasło „rzucić wszystko… ” w tym przypadku nie ma odzwierciedlenia i zdaniem naszych bohaterów jest mocno przereklamowane. Przecież w Bieszczadach też masz obowiązki, zmartwienia i trzeba za coś żyć, a więc trzeba mieć pracę, której jest mniej niż w dużym mieście. Dla naszych bohaterów naturalne było otwarcie pensjonatu, co paradoksalnie nigdy nie kojarzyło im się jako praca marzeń. Poza tym czekała ich adaptacja do mieszkania w domu na wsi, wybudowanym na dużej działce.Po pierwsze, Paweł jako blokers nigdy nie zajmował się majsterkowaniem, budowlanką i tematami ogrodowymi, więc musiał się tego wszystkiego nauczyć sam. Po drugie, Ani nigdy nie fascynowało siedzenie w kuchni i gotowanie, a przecież gości trzeba wyżywić. Nie było to jednak nic traumatycznego, przecież nie są to umiejętności, których nie da się przyswoić. Zdecydowanie trudniejsze było rozkręcenie interesu w mało uczęszczanej lokalizacji, co początkowo szło dosyć ciężko. Jednak dzięki poczcie pantoflowej i zwiększeniu ruchu turystycznego w okolicy, w Gęsim Zakręcie pustek nie ma. Należy wspomnieć, że duża w tym zasługa samego sposobu prowadzenia pensjonatu. Paweł i Pani Ania, jak zwykło się ją nazywać, są ludźmi wybitnie gościnnymi i z wieloma zajawkami, głównie na życie.Będąc u nich po raz pierwszy czułem się jak u dalszych znajomych, a nie u obcych ludzi, od których po prostu wynajmuję pokój. Gospodarze siedzą często razem z gośćmi, a ich dzieci, Amelia i Bruno, krzątają się nieskrępowane po wspólnej sali. Jest to niby błahe, bo w końcu są u siebie, ale przez to panuje tu swojska atmosfera. I nie jest to tylko moja opinia – z kim bym nie rozmawiał, każdy ma takie odczucia. Wszyscy są także jednogłośni w innych kwestiach. Na przykład w tym, że dom i ogród są piękne i zadbane, a Pani Ania jest mistrzynią zup i ciast. Czyli jak widać, gospodarze odnaleźli się w nowych rolach.

Bieszczady przyjazne marzeniom

To, co na pewno nie zmieniło się po przeprowadzce, to zajawka na motocykle, w szczególności japońskie. We własnym domu, położonym tuż przy Wielkiej Pętli Bieszczadzkiej, realizuje się ją jeszcze przyjemniej. Dlatego też w garażu zaczęły się pojawiać kolejne maszyny, przede wszystkim japońskie starowinki, jak m.in. Hondy XBR 500 i CB 550 Supersport. Japońskie klasyki od zawsze są „konikiem” Pawła, fascynuje go pomysłowość ówczesnych konstruktorów oraz ekscentryczna i bezkompromisowa pogoń za osiągami, która w połączeniu z beznadziejnymi ramami i hamulcami daje niecodzienne wrażenia z jazdy.Sztandarowym przykładem takiej filozofii jest dla niego Suzuki GT 750 – ogromny motocykl, ni to sportowy, ni turystyczny, napędzany przez trzycylindrowego, chłodzonego cieczą dwusuwa 750 ccm. Przez lata był on motocyklową miłością Pawła, niestety niespełnioną, ale do pewnego czasu. W końcu pojawiły się możliwości i okazja, by taki motocykl kupić, ale tylko w komplecie z Suzuki GT 380, więc temat był ciężki do udźwignięcia. Na szczęście znalazł się kompan do transakcji. Po długiej odbudowie od podstaw, GT 750, tzw. Water Buffalo, stanął w Gęsim garażu.Pięknie odrestaurowany, robi niesamowite wrażenie, o czym możecie się przekonać czytając artykuł na naszej stronie lub w archiwalnych wydaniach ŚM z 2018 r. – opisywaliśmy właśnie ten egzemplarz. Paweł może o nim opowiadać godzinami z niesłabnącą ekscytacją, zwłaszcza że z tym sprzętem wiąże się trochę ciekawych dykteryjek. Na przykład taka, jak to w trakcie pierwszych jazd inni kierowcy wpadali w panikę, bo myśleli, że silnik wybuchł albo motocykl się zapalił. A to po prostu dwusuw odetchnął pełną piersią…

Gęsi Trial

Ostatnio „gietek” ma coraz mniej okazji do efektownego łapania oddechów, bo większość czasu stoi pod kocem i na bieszczadzkie szosy trafia tylko od święta. Od kilku lat Pawła częściej niż na szosie można bowiem spotkać za domem. I to nie z kosiarką czy grabiami (choć to też oczywiście się zdarza), a na motocyklu i to współczesnym. Dokładniej trialowym, który aktualnie jest jego największą motocyklową fascynacją, choć wcześniej nic na to nie wskazywało. Co prawda mieszkając jeszcze na warszawskim Żoliborzu oglądał czasem na Eurosporcie przejazdy Tadka Błażusiaka, ale bez poważniejszych uczuć.Dopiero w domu w Bieszczadach, błądząc wieczorem po internecie, trafił na Classic Trial i chwyciło. Zafascynowało go to, jak te stare trialówki wyglądają, jak brzmią i z jaką gracją zawodnicy na nich jeżdżą. Mając świadomość, że w końcu nie mieszka w betonowym lesie, tylko w górach, a za domem ma od groma wolnej przestrzeni, trial wydał mu się atrakcyjniejszy niż dawniej. Od razu wkręcił się w tę dyscyplinę, szukał informacji o motocyklach, aż w końcu zaczął rozglądać się za maszyną dla siebie.Znalazł fajnego SWM z końca lat 70., przyprowadził go do domu, wykosił nieużywaną, pagórkowatą część działki za rzeką i zaczął jeździć. Na początku bez wiedzy, ale z zapałem. Z czasem przytargał sobie na działkę kilka przeszkód i na nich maltretował żółtego klasyka. Przeszkód przybywało, entuzjazm nie słabł i tak, po jakimś czasie, za Gęsim Zakrętem zaczął się tworzyć całkiem solidny tor trialowy. To podsunęło Pawłowi myśl, że może warto zrobić z tego jedną z atrakcji pensjonatu. Pomysł był taki, by dokupić kilka motocykli dla dorosłych i dzieciaków, rozbudować tor i zrobić „trialowe ranczo” z wypożyczalnią, wokół którego mogłaby się tworzyć społeczność Classic Trialu.Ruszyła nawet zbiórka na ten cel na portalu Polak Potrafi, ale ostatecznie została zamknięta. Nie pokrzyżowało to jednak planów wprowadzenia klasycznego trialu na Podkarpacie. W trakcie poszukiwania sposobu, jak by tu w końcu nauczyć się jeździć, Paweł trafił na Gabrysia Marcinowa – ośmiokrotnego Mistrza Polski i świetnego instruktora. Panowie umówili się na trening w Nowym Targu, a że to jednostki o podobnym nastawieniu do życia i ludzi, szybko złapali nić porozumienia i Gabryś wpadł w gościnę do Gęsiego Zakrętu – oczywiście z motocyklem.Z tej znajomości musiało powstać coś fajnego, co z dzisiejszej perspektywy wydaje się oczywiste. Jeden miał świetne zaplecze, a drugi wiedzę i doświadczenie w trialu. To musiało zagrać – i zagrało. W 2017 roku panowie zorganizowali pierwszą edycję warsztatów trialowych, na których zresztą poznałem się z Pawłem i Anią oraz masą amatorów tej dyscypliny. Świetnie przygotowany tor, doświadczony instruktor, fajna baza noclegowa i atmosfera zrobiły na każdym bardzo dobre pierwsze wrażenie, więc impreza odbywa się teraz cyklicznie dwa razy w roku, a na terenie pensjonatu znajdują się już dwa duże tory. Można powiedzieć, że dla wielu amatorów trialu z całej Polski wyjazd do Zadwórza to nowa świecka tradycja. Nierzadko zjeżdżają się tutaj całe rodziny, nawet jeśli tylko jeden jej członek jeździ. Taki był zresztą zamysł Pawła co do trialu w Gęsim. Chciał, żeby trialowcy mogli połączyć przyjemne z pożytecznym – trochę jazdy i trochę wypoczynku z rodziną. Przez tych kilka lat zajawka Pawła na trial nie ostygła, zmieniły się za to motocykle. Zamiast na klasycznym, jeździ teraz na współczesnym sprzęcie, choć do tych starych nadal ma ogromny sentyment, a przede wszystkim szacunek do ich kierowców, bo wie, jak ciężko się je prowadzi. Trialem, ale w wydaniu rowerowym, zaraził się także jego syn, dziewięcioletni Bruno, który z pewnością odziedziczył determinację po ojcu, bo postępy robi ogromne. 

Miejscówka nie tylko motocyklowa

Z mojej perspektywy Gęsi Zakręt jednoznacznie kojarzy się z motocyklami. Główny wpływ mają na to oczywiście warsztaty trialowe, które niesamowicie pomogły w popularyzacji tej dyscypliny, przede wszystkim na Podkarpaciu, ale też w całej Polsce. Paweł z Anią jednak wcale nie próbują wykreować Gęsiego jako miejscówki stricte motocyklowej.Przede wszystkim jest ona dla każdego, kto ma jakiekolwiek zainteresowania i spędza czas w inny sposób niż leżenie na kanapie i oglądanie telewizji. Z tego względu przyjeżdżają tu grupy trenujące jogę, biegi górskie, kolarstwo i inne sporty, ale też po prostu zwykli spacerowicze. Nie da się jednak ukryć, że to miejsce przyjazne motocyklistom i często z nimi kojarzone, co jest naturalne, skoro w życiu gospodarzy jednoślady przewijają się od zawsze. Po prostu ciągnie swój do swego.

To jeszcze nie koniec 

Podczas rozmowy zapytałem Pawła, czy choć przez chwilę żałowali swojej decyzji o przeprowadzce. Odpowiedział mi wprost, że nie, choć były cięższe momenty i nadal oboje darzą Warszawę szczególnym uczuciem. Po 14 latach nie widzą jednak opcji ani chęci, żeby wrócić do dużego miasta. Po prostu życie na wsi daje im znacznie więcej radości, spokoju i możliwości realizowania swoich zajawek. Nieco wstydliwie, ale przyznał także, że jest dumny z tego, do jakiego stopnia rozwinął się trial w Gęsim Zakręcie – i słusznie.Przecząco odpowiedział natomiast na pytanie, czy etap trialowy, jak i sam pensjonat, są w finalnej formie, takiej jak sobie wymarzyli. I nie jest to marudzenie, a po prostu chęć dalszego rozwoju. Plany bowiem są, choć zdradzać ich nie zamierza, by nie zapeszyć. Na pewno jednak są tu z Anią szczęśliwi i każde zgodnie przyznaje, że warto było się tu osadzić. Zresztą, jeśli wpadniecie kiedyś do Gęsiego, najlepiej na motocyklu lub na warsztaty, to zapewne sami to zrozumiecie.

KOMENTARZE