fbpx

Anthony West, po burzliwym okresie kariery i zawieszeniu przez Międzynarodową Federację Motocyklową na ponad dwa lata, w końcu wraca do ścigania się. Były zwycięzca wyścigów klas 250 ccm, Moto2 czy World Supersport, zawodnik MotoGP i mistrzostw świata Endurance… można wymieniać długo. Australijczyk ma ogromne doświadczenie i równie duży zbiór historii do opowiedzenia. Andrzej wysłuchał kilku z nich.

Andrzej Drzymulski: Wiesz co, gdy planowałem ten wywiad, to chciałem, żeby pierwsze pytanie brzmiało: „co myślisz o FIM i Dornie?”…

Anthony West: No tak…

AD: Myślę, że rozmawiałeś o tym już tyle razy, że warto to po prostu skrócić do minimum.

AW: Tak, to coś, co chcę zupełnie wyrzucić z pamięci i po prostu o tym zapomnieć.

AD: Wiesz co, bo ja całe życie myślałem, że ta część wyścigów, która boli najbardziej, to upadki.

AW: Tak, czasami są to upadki, a czasami przegrana boli równie mocno, co upadek.

AD: Czasami są to z kolei przepisy albo rozumienie przepisów…

AW: To prawda, że czasami wyścigi nie są tak fair, jak może to wyglądać na pierwszy rzut oka. Jest wiele różnic w motocyklach, w wyposażeniu, w częściach. Jest wiele polityki, której kibice i fani po prostu nie widzą. Ale to prawdopodobnie lepiej, bo jest w paddocku kilka czarnych charakterów. Ty musisz próbować cieszyć się wyścigami tak mocno, jak to tylko możliwe. Nie możesz po prostu się poddać i to jest coś, czego nie możesz zrobić swoim mechanikom, bo jeśli przez kilka miesięcy są poza wyścigami, to zaczynają być ciągle źli. A są źli, bo nie mogą być na wyścigach. To jest jak narkotyk.

AD: Jako dziecko, pierwsze kroki na motocyklach stawiałeś w dirt tracku. Ile miałeś wtedy lat?

AW: Rozpocząłem zabawę na małych pięćdziesiątkach gdy miałem pięć lat i zeszło do momentu, gdy skończyłem jedenaście. Potem dostałem małego crossa o pojemności 80 ccm, którym jeździłem po lesie i któregoś razu odkryłem tor dirt trackowy. Akurat ktoś po nim jeździł, bo w Australii to popularny sport i zawsze ktoś akurat jest na torze. Spróbowałem więc jazdy po tym torze i wpadłem w kłopoty, bo nie powinno mnie tam być. Ktoś powiedział mi, że nie mogę tam być, jeśli się nie ścigam, więc stwierdziłem po prostu „rozpocznijmy ściganie!”. I tak to się zaczęło.

Anthony West utknął w Europie po ostatniej rundzie endurance w Moście. W drugim wyścigu ostatniej rundy Alpe Adria w Cremonie zdeklasował wszystkich w klasie Superbike jadąc motocyklem stockowym

AD: Kiedy patrzę na australijskich zawodników, wyglądacie na ludzi ulepionych z innej gliny. Z czego to wynika? To dlatego, że jesteście tam sami, razem z tymi innymi szaleńcami, i możecie robić różne dziwne rzeczy?

AW: Coś w tym może być, jesteśmy sami na naszym kontynencie-wyspie, może to jakaś wyspiarska gorączka? Na pewno jesteśmy inni, jesteśmy obciążeni „brytyjskością”, więc już na starcie byliśmy szalonym narodem, który robił szalone rzeczy. I dzisiaj nadal jesteśmy szaleni, bo ciężko pracujemy, ostro imprezujemy i jeździmy na motocyklach.

AD: Widziałem to dziś na torze. Nie wyglądasz na tak starego, na ile wskazuje metryka… ile Ty masz lat?

AW: Mam 40 lat.

AD: A na torze w ogóle tego nie widać.

AW: Myślę, że bycie w tym sporcie pozwala ci pozostać młodym…

AD: Od jak dawna uprawiasz wyścigi drogowe?

AW: Od 12 roku życia przez 4 lata jeździłem w dirt tracku, wygrałem nawet mistrzostwa Australii, a potem przeniosłem się na tory drogowe. Potem, jako siedemnastolatek, byłem już w Europie i jeździłem w klasie 250 ccm w Grand Prix. Spędziłem około roku ucząc się, na czym polegają wyścigi drogowe, a potem poleciałem do Europy.

AD: Przez ten rok jeździłeś w Australii?

AW: Tak, startowałem w mistrzostwach Australii i chciałem nauczyć się tego tak szybko, jak to możliwe. Więc najpierw miałem motocykl 125 ccm, potem produkcyjną 250-tkę, stare Suzuki RGB. W tym samym czasie ścigałem się też w Japonii na superbike’u VTR 1000. Mając 16 lat jeździłem więc na trzech zupełnie innych motocyklach. Notowałem wiele high-side’ów i upadków w ogóle, ale całkiem szybko się uczyłem, dzięki czemu w kolejnym roku jeździłem już na motocyklu 250 GP.

AD: Jak to jest w Australii? Macie jakąś ekipę młodzików i starszych, którzy mają większą wiedzę, czy wtedy też byłeś sam?

AW: Byłem raczej sam, bo mówiąc szczerze, nie znałem wielu osób. Nie jestem duszą towarzystwa, jestem raczej cichy, a w tamtych czasach prawie w ogóle nie rozmawiałem. W wywiadzie potrafiłem powiedzieć tylko „tak, wyścig był dobry”. Dodatkowo nikt z mojej rodziny nie był zaangażowany w wyścigi, nie wiedzieli o nich w zasadzie nic.

AD: Przeprowadziłeś się do Europy sam?

AW: Nie, wtedy musiałem przeprowadzić się z mamą, która szybko wkręciła się w wyścigi i teraz je kocha. Kiedy skończyłem dwadzieścia lat pomyślałem sobie, że to głupio tak jeździć z mamą. Wtedy ona powiedziała, że nie będzie już ze mną jeździła, a ja resztę mojego czasu w Europie spędziłem sam. Jestem tu od ponad 23 lat, podróżując do innych krajów i podporządkowując wszystko wyścigom.

Jeśli nie znacie pełnej historii Westa, koniecznie poszperajcie w internecie. Jego perypetie z FIM to temat na film

AD: Nie wiem, czy to co słyszałem, to prawda, ale podobno mieszkałeś w vanie i po prostu podróżowałeś z toru na tor, a zespoły w tym czasie jechały do domu?

AW: Tak, wszyscy wracali do domów, do swojego życia, a ja mieszkałem sam w kamperze i czekałem na kolejny wyścig. Moje życie było w stu procentach podporządkowane wyścigom. W tym czasie nie miałem za bardzo przyjaciół, bo trudno ich znaleźć, kiedy nie mówisz ich językiem, a nawet jeśli, to jednak są oni zupełnie inni od Australijczyków. Po prostu żyłem sobie sam w oczekiwaniu na kolejne zawody.

AD: Byłeś chyba bardziej niecierpliwy od innych?

AW: Szczerze mówiąc, najtrudniejszy był czas pomiędzy wyścigami. Jadąc na zawody byłem podekscytowany, bo miałem sporo do zrobienia. Ale pomiędzy wyścigami było trudno. Zresztą, to był czas kiedy nie było telefonów czy GPS-ów, więc podczas podróży ciągle się gubiłem, próbując jednocześnie czytać mapę i kierować kamperem. Kiedy jesteś w nowym kraju, zdany tylko na siebie, musisz szybko dorosnąć i próbować jakoś się po nim poruszać.

AD: Kiedy dołączyłeś do MotoGP, czy miałeś szansę jeździć na dwusuwowych pięćsetkach, czy to już był czas czterosuwów?

AW: Spędziłem trzy lata w 250-tkach na Hondzie, a potem miałem jeździć na fabrycznej Aprilii, niestety team po prostu „wyparował”. Pojawił się zespół z pięćsetek, który potrzebował zawodnika. Wskoczyłem więc na ten motocykl, chyba po drugiej rundzie sezonu. To była dwusuwowa V-ka, a nie ta szybka V4, z czterema cylindrami. Nadal jednak ta maszyna wiele razy wysadziła mnie z siodła. Miałem wrażenie, że częściej fruwam w powietrzu niż na niej jeżdżę. Te stare dwusuwowe 250-tki były szalone, podobnie zresztą jak pięćsetki. Na motocyklu 500 ccm zaliczyłem jeden sezon, potem wróciłem na kilka lat do 250-tek. Miałem jednak problemy, bo nigdy nie miałem fabrycznego motocykla, więc robiłem co w mojej mocy, by wyciągnąć maksimum z dostępnego pakietu. Kilka razy udało mi się wskoczyć na podium, nawet jeśli jeździłem na satelickich maszynach. Zawsze miałem problemy z zespołami i w pewnym momencie musiałem odejść. Potem pojawiła się oferta z supersportów od Yamahy, by wskoczyć na parę wyścigów. Byłem na fabrycznym motocyklu, na którym wywalczyłem trzecie miejsce, a potem dwa zwycięstwa. Pokonałem po drodze Kenana Sofuoglu, który w tamtym czasie wygrywał mistrzostwa. Znów poczułem się pewnie i pojawiła się szansa startów w MotoGP na Kawasaki, z którym spędziłem dwa lata.

AD: Widziałem, że pracowałeś z fabrycznym zespołem MZ? Dla Polaków motocykle MZ to było coś niesamowitego, a ty byłeś ich fabrycznym zawodnikiem!

AW: I powiem ci, że od tamtych starych czasów nic się nie zmieniło, bo zamknęli fabrykę i przez chyba 20 lat nie robili nic. A potem ktoś to kupił, otworzył fabrykę i postanowił wyprodukować motocykl Moto2 z części, które były na miejscu. Znaleźli parę rzeczy na ziemi, jakieś dwudziestoletnie widelce. To było jak żart. Pojechaliśmy na pierwsze testy z tymi starymi widelcami, nie wiem, gdzie oni je znaleźli. Poprosili techników, żeby trochę je odpicowali, a ludzie z Öhlinsa zaczęli się śmiać, bo już od dawna nie mieli do tego komponentów. Trudno walczyć z czołowymi zespołami, gdy w swoim zmagasz się z tego typu problemami. Zrobiliśmy z tym pakietem, co się dało, bo zawsze daję z siebie wszystko, ale…

„Czasami musisz jeździć za darmo albo wydać swoje pieniądze, by polecieć na wyścig”

AD: Dobra, ale w takim razie wybierasz dwusuwy czy czterosuwy?

AW: Nie wiem… Te dawne motocykle Grand Prix to były prawdziwe maszyny wyścigowe. Jako zawodnik musiałeś po prostu zrozumieć motocykl. Trzeba było wiedzieć, co można z nim zrobić, zmienić pozycję silnika, widelca czy wszystkie biegi w skrzyni biegów. Potem Dunlop dawał ci po sześć różnych opon na przód i osiem różnych opcji na tył. Jako zawodnik musiałeś mieć doświadczenie i naprawdę myśleć nad tym, co robisz. Teraz te dzieciaki mogą wskoczyć na R1, odkręcić gaz na maksimum i dają radę, bo jest mnóstwo elektroniki. Zdecydowanie wybieram dwusuwy, dlatego że to były prawdziwe wyścigowe motocykle, trudne do okiełznania, którym trzeba było okazać szacunek i mieć do nich mnóstwo cierpliwości.

AD: Poruszyłeś temat elektroniki, o którą właśnie chciałem cię zapytać. Jesteśmy tutaj głównie po to, by nagrać materiał o elektronice w nowych motocyklach. Patrząc na czasy okrążeń, to czyni te motocykle szybszymi. Ale jak to wygląda z perspektywy zawodnika? Po prostu odkręcasz manetkę do końca, czy musisz o tym myśleć i jechać ostrożniej?

AW: Sam widziałeś tego dzieciaka jeżdżącego na trzysetce, który potem wskoczył na superbike’a i był całkiem szybki. To dobry zawodnik, ale 20 lat temu, gdyby wsiadł na pięćsetkę albo nawet na starego superbike’a bez elektroniki, chwilę później fruwałby w powietrzu. Po prostu kiedyś potrzeba było czasu, robienia postępów krok po kroku, by nauczyć się jak jeździć tymi motocyklami. Teraz w zasadzie każdy może na taką maszynę wskoczyć i… OK, nadal potrzebujesz umiejętności, aby być szybkim, ale to nie jest już to samo, co kiedyś. Jeśli masz dobrą elektronikę i wydasz trochę pieniędzy… Trochę to smutne, że możesz mieć przeciętnego zawodnika, któremu dasz najlepszy sprzęt, wydasz 100 tysięcy euro na motocykl i elektronikę, a on będzie naprawdę całkiem szybki. Lata temu coś takiego nigdy by się nie wydarzyło.

AD: Czy wyścigi endurance są dla Ciebie w ogóle atrakcyjne? To zupełnie inny sposób ścigania się.

AW: Istnieje dużo nienawiści do wyścigów długodystansowych (śmiech). Mówiłem to już kilku osobom, że po takim wyścigu towarzyszą ci absolutnie wszystkie emocje, które prawdopodobnie może odczuwać człowiek. Od bycia totalnie wyczerpanym, po bycie szczęśliwym, smutnym, wściekłym… To wygląda tak, że w endurance dzieje się wszystko i za to nie da się lubić tych wyścigów. Z kolei jeśli chodzi o zespół, to tutaj, w EWC, jest to drużyna z prawdziwego zdarzenia. W każdej serii wyścigów motocyklowych potrzebujesz dobrego zespołu, ale tu naprawdę chodzi o team. Możesz wygrać albo przegrać cały wyścig podczas jednego pit-stopu, bo potem nadrobienie pół sekundy czy sekundy na torze jest niesamowicie trudne. Mechanicy mogą ci jednak odrobić tę stratę podczas twojej wizyty w boksie. Wszyscy muszą pracować razem i to jest naprawdę fajne doświadczenie. Podczas wyścigu najbardziej chcesz zobaczyć, jak silnik eksploduje, więc nie musisz już dłużej jechać (śmiech). Po prostu psychicznie jesteś zmęczony samym tym napięciem. Czasami zapominasz, że nawinąłeś już 100 okrążeń na tym torze. Twój mózg po prostu się wyłącza, a ty nie masz pojęcia, na którym biegu wjechać w kolejny zakręt. To jednak zupełnie nowe doświadczenie i chociaż lubię klasyczne wyścigi, to endurance też dostarcza frajdy.

AD: To ile już lat startujesz w endurance?

AW: Kilka lat temu zrobiłem jeden 24-godzinny wyścig w superstockach. Zaliczyłem też kilka wyścigów 8-godzinnych. Trzy razy startowałem też w Suzuka 8 Hours, ale nigdy nie dojechałem do mety, bo za każdym razem, gdy byliśmy na dobrej pozycji, mój team-partner się przewracał. W 2021 roku zaliczyłem dwie rundy EWC z Maco Racing, 24 godziny ścigania podczas Bol d’Or i 6-godzinny finał w Moście. To było fajne doświadczenie. To dobry zespół, który wie, co robi w wyścigach długodystansowych, ich pit-stopy zawsze są perfekcyjne. Niestety w pewnym momencie rozwaliliśmy motocykl, ale oni szybko go odbudowali. Czasami chcesz chwilę posiedzieć i odpocząć, a tu okazuje się, że maszyna jest znów gotowa do użytku. Przed chwilą jeszcze ten motocykl stał w płomieniach, a teraz można się nim znowu ścigać (śmiech)!

Anthony zdeklasował wszystkich w ostatniej rundzie Alpe Adria w Cremonie

AD: Ten motocykl, na którym tutaj jeździłeś, to maszyna z częściami endurance, które nie powinny sobie dobrze radzić podczas krótkich wyścigów?

AW: Nie. Faktycznie, ten motocykl jest bardzo zbliżony do tego z endurance. Zmieniliśmy tylko zbiornik paliwa i łańcuch. Z przodu jest znacznie szerszy od normalnego motocykla.

AD: I dziś wygrałeś na nim.

AW: Tak. Dzisiejsze wyścigi endurance są trochę jak normalne, krótkie wyścigi. Poziom jest niezwykle wysoki, każdy jedzie na sto procent. Znam ludzi, którzy myślą, że wyścigi długodystansowe to taka sobie, spokojna jazda po torach, ale tak wcale nie jest. Teraz musisz cisnąć na sto procent przez 24 godziny.

AD: Na ostatnie dwa miesiące znowu utknąłeś w Europie. Czy to nie tak, że w sumie większą część życia spędziłeś w Europie, a nie w Australii?

AW: Myślę, że na pewno tak jest. Odkąd skończyłem 17 lat, do domu latałem tylko na dwa miesiące na Boże Narodzenie i czasami na miesiąc latem, podczas przerwy. Czyli w sumie trzy miesiące każdego roku przez ostatnie 24 lata. Zdecydowanie więcej czasu spędziłem więc w Europie.

AD: Czy masz gdzieś w Europie – albo w domu – własne motocykle treningowe?

AW: W przeszłości miałem trochę motocykli. Gdy przez pewien czas byłem w Hiszpanii, to miałem motocykl szosowy i crossa, i jeździłem nimi cały czas. W Australii z kolei dużo czasu poświęcam na dirt track. Teraz mam Yamahę 450 przystosowaną do dirt tracku, bo mam mały tor jakieś 10 minut od mojego domu. To fajny trening, a jeśli chcesz wyuczyć się kontroli przepustnicy, to dirt track jest do tego najlepszy. To właśnie to było potrzebne w dawnych czasach dwusuwów.

AD: Kiedy patrzysz na dirt track, to wygląda on trochę jak jakiś cudowny sport. Wielu zawodników wywodzi się z dirt tracku, wielu nadal go trenuje. Kiedy pierwszy raz go spróbowałem, od razu zrozumiałem, że jeżeli nie jesteś zbyt precyzyjny, nie masz tu czego szukać.

AW: Myślę, że to może dlatego w Australii nie ma zbyt wielu zawodników, ale co są, są szybcy. Dirt track to u nas całkiem popularny sport, a do tego pomaga w przeniesieniu się do wyścigów drogowych. W dirt tracku uczysz się jak operować gazem, by utrzymać motocykl w uślizgu, jak tracić i łapać przyczepność. Wtedy naprawdę zaczynasz rozumieć, jak motocykl reaguje w sytuacji, gdy tracisz przyczepność. Myślę, że to ważne w wyścigach drogowych, gdzie wydaje się, że się nie ślizgasz, ale wykonujesz te same ruchy, co w dirt tracku.

AD: Spędziłeś całe życie w wyścigach. Żałujesz czegoś?

AW: Tak… (śmiech)

AD: (śmiech) Wiesz co, czasami myślę o młodych ludziach. Oglądamy filmy, historie Marqueza, Rossiego, Stonera… ale jaka jest historia dzieciaków, które nigdy nie dostały się do mistrzostw świata? Próbowały, straciły wszystkie pieniądze, ale nie trafiły tutaj… Ile razy, z finansowego punktu widzenia, straciłeś wszystko?

AW: Mam 40 lat i w zasadzie zero na koncie… bo tutaj często albo nie płacą, albo obiecują wypłatę, a tego nie robią… Czasami musisz jeździć za darmo albo wydać swoje pieniądze, by polecieć na wyścig. Wszystko, co zarobiłem, włożyłem w wyścigi. Jedyne, co mam, to ten motocykl do dirt tracku w Australii.

AD: I psa.

AW: Tak, i psa. Jesteśmy tylko ja, motocykl i pies. To jak zły narkotyk, a ty nie jesteś w stanie z nim skończyć. Poświęcasz wszystko, by to robić. Ale to nie dotyczy tylko mnie. Jest wielu właścicieli zespołów, którzy poświęcają całe oszczędności, żeby kupić np. nowe części. To coś, czego nikt nie jest w stanie przestać robić. Jeśli jesteś mądry – nie zaczniesz się ścigać! Najpierw załóż biznes, zarób pieniądze, a dopiero potem zacznij się ścigać dla frajdy.

AD: Na klasykach? Gdy zobaczyłem gości na takich motocyklach, to pomyślałem, że nie są może super fit, ale za to świetnie się bawią.

AW: Tak! Nie ma znaczenia, co robisz, bo jeśli jeździsz na dwóch kółkach, to na pewno dobrze się bawisz.

AD: Myślę, że ty jeszcze nie skończysz ze ściganiem się.

AW: Nie wiem. Chciałem skończyć rok temu. Zacząłem pracować jako kierowca ciężarówki i dostawać cotygodniową pensję. Było to dla mnie nowe doświadczenie, że ktoś mi płaci i naprawdę mam pieniądze. To fajne. Kupiłem psa. Jest dobrze. A nagle ktoś ci mówi, że ma dla ciebie miejsce w zespole. Ty odpowiadasz, że nie, że nie chcesz. Ale on dalej namawia, więc przyjeżdżasz na tor i… tego już nie da się zatrzymać! I co, wróciłem i znowu się ścigam. Dwa lata temu brałem udział w wyścigu w Brazylii. Alex Barros ciągle się ścigał, miał wtedy 48 lat i nadal był bardzo szybki. Nadal mam więc osiem lat przed sobą, by być tak szybkim jak on, więc pewnie pokręcę się tu jeszcze trochę…

AD: W kolejnym sezonie widzimy cię w Endurance World Championship?

Tak, na pewno wrócę i wraz z Maca Racing będę się ścigał w wyścigach długodystansowych. Mam nadzieję, że w międzyczasie zaliczę też jakieś krótkie wyścigi. Ale zobaczymy, co się wydarzy.

AD: Dzięki!

AW: Dziękuję.


Zdjęcia: Mariusz „Smoku” Rakowski

KOMENTARZE