fbpx

Motocykle, tak jak i samochody napędzane silnikami elektrycznymi stają się coraz bardzie popularne. Co prawda ciężko powiedzieć, że staje się tak za sprawą ogromnego popytu, ale raczej przez fakt, że ciśnienie na EKO jest spore.

W tym tekście nie napiszę słowa o historii elektryków i prawdziwych pobudkach budowania pojazdów elektrycznych. Praktycznie każdy z nas ma podstawową wiedzę na ten temat. Tym razem chciałbym się zastanowić jaki ma sens posiadanie motocykla elektrycznego.

Enduro na własną rękę

Czas ładowania czy dystans, który może przejechać taki pojazd na jednej baterii, to temat rzeka. Z tego względu, w przypadku turystyków ciężko mówić o tym, że motocykle elektryczne kiedykolwiek odniosą sukces porównywalny do ich spalinowych braci. Ale przecież są dziedziny motocyklizmu, w których elektryki sprawdzą się doskonale.

Pokazują to chociażby elektryczne jednoślady miejskie: skutery, motocykle, hulajnogi i najróżniejsze wynalazki, które mają spowodować, że jazda będzie szybsza, łatwiejsza i tańsza. Czy to zatem jedyne sensowne środowisko dla tej niszy?

Prawdziwy, nieprawdziwy, ważne że można pojeździć!

W mojej opinii nie. Mam wrażenie, że za kilka lat elektryki osiągną spory sukces w sprzętach terenowych i jest ku temu kilka powodów. Po pierwsze: cisza. Jestem właścicielem sporego kawałka ziemi, na którym buduję dom, a po przeprowadzce chciałbym urządzić tam mini tor – taki żebym mógł się w spokoju powściekać, mając pół godziny wolnego. Wyjazd do klasycznej offroadowej miejscówki to wyprawa, na którą często nie mogę sobie pozwolić – obowiązków domowych jest sporo, a chęć do jazdy na motocyklu jest jeszcze większa. Posiadając w garażu elektryka mógłbym do oporu jeździć, nie powodują przy tym większego hałasu i nie denerwując sąsiadów, z którymi wolałbym żyć w zgodzie.

Hałas jest dla mnie obecnie największym problemem. Ok. Wiem, że dla wielu osób klang silnika spalinowego jest uosobieniem prawdziwego motocykla i klimatu motocyklowego. Sam go uwielbiam, ale w tym przypadku wychodzę z założenia, że lepiej jeździć „cichaczem” niż w ogóle. Podejrzewam również, że i moi sąsiedzi będą przychylniej patrzeć na „krosy”, a może po jakimś czasie sami kupią taki pojazd i dołączą do mnie? Czasami mam wrażenie, że ogromny hałas generowany przez silnik spalinowy jest największym problemem i najczęściej powoduje zgrzyty na linii jeździec – osoba postronna.

KTM Freeride - motocykl elektryczny

Drugą kwestią jest możliwość wyjazdu poza swój teren. Ok. Wiem, że nie powinniśmy, ale swoimi słowami i tak nie zatrzymam tysięcy osób plądrujących lasy, góry czy łąki, chociaż bardzo chciałbym. Chciałbym żebyśmy nie byli postrzegani jako bandyci, a w tym mogą pomóc motocykle elektryczne. Podejrzewam, że bardzo często nie widzimy osób spacerujących po lesie, ale one… słyszą nas i to doskonale. Właśnie dlatego cichy elektryk w mojej opinii jest rewelacyjnym rozwiązaniem. Podkreślam jednak, że nie pochwalam jazdy po lasach.

Marzę o dobrym świecie

Jednakże jest mi bardzo przykro, że chwilowo mnie nie stać na taki sprzęt. Mam nadzieje, że producenci coś wymyślą i ceny wkrótce polecą w dół, a baterie w tego typu pojazdach pozwolą na chociaż dwugodzinny łomot w terenie. Takie coś chyba miałoby sens! Dodatkowo mam wrażenie, że jazda takim jednośladem zwyczajnie byłaby tańsza – koniec z remontami, wymianami olejów, mieszaniem oleju z benzyną i innymi cudami. Wiem, że to brzmi trochę utopijnie, ale bardzo chciałbym żeby się ziściło…

To również nie jest tekst sponsorowany przez jakiegokolwiek elektrycznego gracza, to tylko moje chwilowe przemyślenia, do których skłoniła obecnie mości nam panująca kwarantanna. A moje CR 250…? No cóż, drze się wniebogłosy i chyba jeszcze przez czas jakiś na niej nie pojeżdżę.

KOMENTARZE