fbpx

Dawno już nie zaczynałem felietonu od słów „a za moich czasów”, więc chyba najwyższa pora do nich wrócić. Tak, wiem, czasy są teraz inne, ale jak wykazuje moja życiowa praktyka, czasy są zawsze „inne”.

Zdarzyło się niedawno, że dostałem do testów kask motocyklowy jednego ze znamienitszych światowych producentów. Żeby w pełni skorzystać z jego możliwości, po raz pierwszy w życiu musiałem zajrzeć do załączonej instrukcji obsługi. Dźwigienki i przyciski do podnoszenia i blokowania szczęki, daszka, blendy i nawiewów powietrza oraz kilka innych gadżecików po prostu przerosły moje możliwości.

Oczywiście po jakimś czasie opanowałem te zagadnienia, mało tego, wszystkie te dodatki okazały się w praktyce przydatne. Jednak to smutne, że nawet tak wydawałoby się proste urządzenie jak kask motocyklowy wymaga skorzystania z instrukcji. Nie wspominam już nawet o zainstalowanym dodatkowo systemie komunikacji. Gdy czytając grubawą książeczkę doszedłem do rozdziału dotyczącego ustawień priorytetów głośności między telefonem, radiem i rozmowami z innymi „sparowanymi” motocyklistami, po prostu ją zamknąłem i straciłem zainteresowanie dalszym poznawaniem bogatego menu tego urządzenia. Trudno, będę żył w niewiedzy, chociaż uczciwie przyznam, że bez większego żalu. 

Kask typu Jet mieści się w schowku „na styk”

Wspomniany kask jest oczywiście najnowszej generacji, wykonany w kosmicznych technologiach, zgodny z ostatnimi europejskimi normami, a przez to jeszcze bardziej bezpieczny. No i wszystko byłoby w porządku, gdyby nie jeden mankament. Ze względu na ilość zamontowanych dodatków i podniesiony poziom bezpieczeństwa, kask waży o dobrych kilkaset gramów więcej od poprzednika.

Pomyślałem sobie, że takie procesy unowocześniania dotyczą całości otaczającego nas świata. Z jednej strony w motocyklach stosowane są coraz lżejsze i bardziej wytrzymałe materiały, a z drugiej upychane jest do nich coraz więcej nowoczesnych technologii, które z kolei podnoszą masę pojazdu. A najgorsze jest to, że przywykliśmy już do tej „kwadratury koła” i specjalnie nas ona nie razi. Pamiętam, jak ze 30 lat temu w motocyklach po raz pierwszy montowano system ABS. Ileż to było utyskiwań na zbytni wzrost masy pojazdu! Od tamtej pory system ABS przeszedł bardzo mocną kurację odchudzającą, ale za to dołączyły do niego inne ustrojstwa podnoszące komfort i bezpieczeństwo jazdy, lecz przy okazji także masę maszyny. Zanim pojawiły się magistrale CAN, w najbardziej wypasionych motocyklach sama klasyczna instalacja elektryczna sterująca tymi wszystkimi gadżetami potrafiła ważyć kilka ładnych kilogramów…  

Z jednej strony cieszy, że człowiek ma możliwość korzystania z tych wszystkich udogodnień, a z drugiej jednak nieco martwi, że gdy pęknie ci szyba w kasku, to musisz jechać do wyspecjalizowanego serwisu, który ją wymieni i odpowiednio wyreguluje. Samodzielnie coraz trudniej sprostać takiemu zadaniu. W takich sytuacjach zaczynam jednak tęsknić za rodzimą „wuechą”. Żeby poradzić sobie w trasie, człowiek musiał jedynie umieć w warunkach przydrożnego rowu rozebrać i przeczyścić gaźnik, ustawić styki przerywacza czy wymienić świece. No dobrze – niekiedy także przeszlifować papierem ściernym zatarty w cylindrze tłok. To proste czynności, chociaż gdy usłyszałem ostatnio od znajomego, że na smarowanie czy regulację łańcucha jeździ do serwisu, to może wcale nie są tak proste, jak by mi się zdawało?

No cóż, czasy się zmieniają, a wraz z nimi ludzkie umiejętności. Gdy kiedyś podczas czyszczenia gaźnika zgubiłem w trawie dyszę wolnych obrotów, po bezskutecznym dwugodzinnym jej poszukiwaniu wystrugałem sobie nową z kawałka patyka, który przewierciłem rozgrzaną igłą. Działała potem z powodzeniem jeszcze przez pół roku. A z drugiej strony nie umiem poradzić sobie z okiełznaniem dwóch guzików systemu komunikacji doczepionego do kasku. Jednak na szczęście jedna rzecz jest w tym wszystkim niezmienna – radocha z jazdy. I nie ma znaczenia, czy na starym i prostym, czy najbardziej skomplikowanym nowoczesnym motocyklu. Byleby na koło dawał!

KOMENTARZE