fbpx

Każdy z nas czasem podejmuje złe decyzje. Jedną z najgorszych według mnie jest zawsze moment, w którym wyląduję na przystanku autobusowym, a kolejny autobus przyjedzie dopiero za 20 minut albo kiedy wpakuję się w korek jadąc samochodem. Pytanie, które zawsze nasuwa mi się w takich chwilach, to „czy dało się to zrobić lepiej?”.

Jak gdyby czytając mi w myślach, na początku września Lech zaproponował udział w – organizowanym przez firmę Arval pod patronatem Miasta Warszawy – Wielkim Teście Mobilności. Jego druga edycja miała sprawdzić, jaki sposób przemieszczania się jest najszybszy w godzinach porannego szczytu w mieście. Grzechem byłoby nie spróbować swoich sił w takim wydarzeniu i być może udowodnić przydatność jednośladów ludziom nieprzekonanym. Do testów mieliśmy dwa skutery, dla mnie spalinowy (dla dociekliwych – Honda PCX po ostatnim liftingu) oraz udostępniony przez organizatora elektryczny model chińskiej produkcji dla Lecha. Nie od dziś wiadomo jednak, że w porannych korkach marka, model, kraj pochodzenia czy nawet moc silnika w skuterze niewiele znaczą. To, co znajduje się pod nami, jest tylko narzędziem mającym jak najszybciej przewieźć nasze cztery litery z punktu A do punktu B.

Test miał rozpocząć się na Bemowie na parkingu jednego z hipermarketów, ale już droga z przedmieść Warszawy, z mojego domu, na miejsce startu napełniła mnie pozytywnymi odczuciami. Zamiast stać w korku na remontowanych wówczas Alejach Jerozolimskich, elegancko ominąłem stojące samochody przy lewej krawędzi jezdni, skracając sugerowany czas przejazdu z 45 do 25 minut. Pomimo chłodnej jesiennej aury, ortalionowa kurtka i jeansy motocyklowe skutecznie ochroniły od chłodu, a poranne słońce miło pomogło zamaskować „radość” z konieczności wstania o 6 rano. Na początku wydarzenia spotkaliśmy naszych konkurentów, ruszających ze startu innymi środkami transportu, to jest: samochodem, samochodem elektrycznym, rowerami (klasycznym i wspomaganym elektrycznie), komunikacją miejską oraz hulajnogami na wynajem. Po wymianie uprzejmości wyruszyliśmy wszyscy punktualnie o godzinie 7:30. Cała trasa miała około 6 km długości i przebiegała przez typowe, dwupasmowe arterie miejskie jakich wiele w Warszawie. Fragmentami znajdowały się także na niej buspasy, z których skwapliwie skorzystaliśmy, omijając korek. No właśnie, korek. Samochody utknęły, a my przejeżdżaliśmy między nimi, ruszając zawsze pierwsi ze świateł. Tutaj ujawniła się pewna niedogodność, mianowicie skuter Lecha należał do kategorii AM, a więc mocno ograniczonej w kwestii prędkości maksymalnej. Przez to niejednokrotnie byliśmy przeganiani lub… nazwijmy to kulturalnie „blisko wyprzedzani” przez mniej uprzejmych użytkowników aut, których i tak potem wyprzedzaliśmy na kolejnym postoju.

Jadąc przez miasto miałem chwilę, aby zastanowić się nad wygodą nowoczesnych skuterów i tym, jak daleko odeszliśmy od pierwowzoru „motocyklisty-mechanika”. Patrząc na model, który miałem pod sobą: system Start-Stop, automatyczna skrzynia biegów, duży i wodoszczelny bagażnik, bezkluczykowy dostęp, gniazdo do ładowania telefonów oraz szyba i owiewka osłaniające ciało podczas jazdy – „tu jest jakby luksusowo”, pomyślałem. A to wszystko prosto z salonu, w cenie dobrego roweru elektrycznego i z kilkuletnią gwarancją. Nic dziwnego, że po PCX-a ustawiają się kolejki. Oczywiście te same cechy można przypisać większości markowych skuterów, ale mogą one być czymś nowym dla osób, które nie śledzą rynku.

Niecałe 15 minut później skręcamy w kierunku miejsca docelowego i parkujemy praktycznie pod restauracją, będącą punktem zbiórki dla uczestników testu. Byłem prawie pewien, że dotarliśmy pierwsi, ale nie… samochód elektryczny wyprzedził nas o włos. Lech prawie od razu skomentował to, patrząc na zielony bolid, który dosiadał tego dnia: „Bo mogli się rozpędzić!”… No i miał rację. Hola, hola! Jednak nie wszystko stracone. Może i „elektryk” dojechał pierwszy… ale nie mógł znaleźć miejsca do parkowania, a my zdjęliśmy kaski prosto pod metą. Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni… „Brutto” (z czasem parkowania i dojścia na miejsce) wygraliśmy więc cały test. I piszę te słowa z niemałą satysfakcją.
Po zejściu ze skutera zastanowiłem się nad aspektem ekonomicznym poruszania się po mieście jednośladem i praktycznie nie dostrzegłem wad. Spalanie jest śmiesznie małe, koszty serwisu również niewysokie, a nowoczesna odzież ochronna potrafi naprawdę nieźle uchronić nawet od poważniejszych przygód na drodze. Dodajmy do tego niezależność od rozkładów jazdy i prostotę parkowania… Cóż, nie jestem obiektywnym sędzią, jako ktoś jeżdżący motocyklem po mieście na co dzień, ale trudno wydać mi inny werdykt niż „pełen sukces” dla Świata Motocykli w II Warszawskim Teście Mobilności.

Kultura na drogach też pozytywnie mnie zaskoczyła. Z mojego doświadczenia jazdy w stolicy mogę dodać, że sytuacje, które realnie jeżą włos na głowie, zdarzają się bardzo rzadko – może jest to jakoś powiązane z popularyzacją skuterów wśród dostawców jedzenia? Wszakże czemu kierowca samochodu miałby narażać kogoś, kto potencjalnie wiezie mu lunch? Na koniec jeszcez jedna myśl. W naszym kraju jednak wciąż to samochody są najprostszym sposobem, by publicznie pokazać swoją zamożność i pozycję społeczną, ale może powinniśmy przestać myśleć o tym, jak pokazać stan naszego konta i zacząć oszczędzać to, czego nigdy nie da się odkupić – czas?

A oto wyniki testu, oficjalnie ogłoszone przez organizatora:

  • Mikromobilność wygrywa: Rower konwencjonalny zdobył najwięcej punktów w klasyfikacji generalnej, jako najtańszy i najbardziej ekologiczny pojazd, który osiąga też bardzo dobrą prędkość.
  • Najszybsze: Skutery elektryczne, ze średnią prędkością 24 km/h okazały się najszybszym środkiem transportu w Warszawie. Na drugim miejscu – ze średnią prędkością 18 km/h – uplasowały się rowery elektryczne i auta elektryczne.
  • Elektryki bardziej ekonomiczne: Średni koszt przejazdu trasy elektrykiem w teście wyniósł 2,2 zł wobec 4,6 zł autem spalinowym. Na wszystkich trasach ładowanie elektryka kosztowało mniej niż najtańszy bilet miejski.

KOMENTARZE