fbpx

Autostrady to z jednej strony wspaniały wynalazek, pozwalający na szybki tranzyt, a z drugiej koszmarna nuda dla motocyklistów. Zawsze kiedy mam trochę więcej czasu na podróż, planuję ją z pominięciem tras szybkiego ruchu. Tak też było i tym razem – wybraliśmy się z synem weekendowo na Dolny Śląsk starając się, by sam dojazd z centralnego Mazowsza też był atrakcyjny.

We Wrocławiu się po prostu bywa. To piękne miasto jest nie tylko atrakcją samą w sobie, ale też bramą do dolnośląskiego motocyklowego raju z tysiącami zakrętów i wspaniałymi widokami. Mieszkańcy centralnej Polski od kilku lat mogą dojechać tam szybko i wygodnie ciągiem autostrad i dróg ekspresowych A2, A1 i S8.

Z Warszawy to jakieś cztery godziny i jest to świetna opcja, jeśli chcemy dotrzeć tam np. w piątek po pracy. Jednak jadąc motocyklem, nawet szybkim i wygodnym, za którymś razem zaczyna nas skręcać na samą myśl o nudnej trasie i tańcu z TIR-ami. Mówię za siebie, ale jestem pewien, że większość z was podziela moje zdanie. 

Tym razem było inaczej – miałem wolny cały piątek i byłem umówiony wieczorem we Wrocławiu u mojego dalekiego znajomego z dawnej pracy, którego kojarzę tylko z widzenia i muszę wozić jego zdjęcie w portfelu, żeby go rozpoznać (pozdro Rafał!).

Następnego dnia rzeczony znajomy miał mnie przeciągnąć swoimi ścieżkami przez Kotlinę Kłodzką i pobliskie pasma górskie. Nie to jednak czyniło ten wyjazd wyjątkowym, bo z Rafałem przejechaliśmy już grube tysiące km, przejechaliśmy się też wspólnie na wielu osobach… 

(Bardzo) młody plecak

Ta wycieczka była prezentem urodzinowym dla mojego syna Maćka, który skończył właśnie 7 lat. To oznacza, że może już jeździć ze mną jako pełnoprawny pasażer z normalnymi prędkościami drogowymi. Tu przypominam, że zgodnie z przepisami dziecko w wieku do 7 lat można przewozić z prędkością tylko do 40 km/h, nawet Hayabusą.

W związku z tym, że była to pierwsza dłuższa trasa w motocyklowym życiu Maćka, chciałem, żeby była maksymalnie urozmaicona. Nudny autostradowy przelot do Wrocławia nie komponował się z tym założeniem. Postanowiliśmy więc dojechać na nocleg do wujka Rafała totalnymi bokami i sprawdzić, co ciekawego uda się zobaczyć po drodze. W dniu wyjazdu Maciek wstał o 4.30 i chwilę później był już ubrany w kompletny strój motocyklowy. Normalnie ma duży problem, żeby zwlec się z łóżka o 8.00 i dotrzeć do zerówki… ot, motywacja! Ruszamy z domu z okolic Mińska Mazowieckiego i drogą krajową nr 50 kierujemy się w stronę Góry Kalwarii.

Pierwszy przystanek robimy obok zamku książąt mazowieckich w Czersku. Budowla wzniesiona na przełomie XIV i XV wieku była kiedyś jednym z najważniejszych punktów na mapie tej części naszego kraju. Dziś to w zasadzie same niekompletne mury zewnętrzne z trzema wieżami i trawiasty plac wewnątrz.

Miejsce jest dobre w sam raz na krótki postój, a jeśli wy i wasze dzieci łakniecie większych atrakcji, sprawdzajcie terminy odbywających się tu cyklicznie imprez w rycerskim klimacie.

Lecimy dalej, na południe, najpierw drogą nr 79 na Sandomierz, z której na pierwszym rondzie odbijamy w DW 731 w kierunku Warki. Ruch jest coraz mniejszy, a krajobrazy coraz bardziej sielskie. Wjeżdżamy do największego w Europie „zagłębia jabłkowego”, którego centrum jest Grójec, a sady owocowe ciągną się po horyzont. Trafiliśmy na porę kwitnienia jabłoni, widok jest więc wspaniały. Po szybkim zdjęciu pod ustawionym jako pomnik samolotem Lim-2 ruszamy dalej i trafiamy na objazd z powodu remont mostu na drodze nr 731. Jego trasa wiedzie nas na północ, a następnie przez niewielkie wioski z powrotem w stronę rzeki Pilicy, wzdłuż której mamy zamiar jechać dalej. Normalnie bym się wkurzył, ale tym razem złożyło się bardzo szczęśliwie. Kwitnące sady na północ od Warki są po prostu przepiękne!Docieramy w końcu do obranej drogi, którą mieliśmy zamiar pojechać do Nowego Miasta nad Pilicą. Kiedy po drodze pojawia się drogowskaz na Białobrzegi, przypominam sobie o czymś. Wracałem kilka razy przez tę miejscowość z różnych wypadów na południe Polski i za każdym razem w samym centrum mijałem lodziarnię, do której ciągnęły się obrzydliwie długie kolejki.

No cóż, decyzja zapadła, jedziemy na lody! Nie będę reklamował nazwy lokalu, założonego podobno jeszcze w latach 30., z pewnością z łatwością go znajdziecie. Napiszę tylko tyle, że zatopiony w tych lodach śmietankowych mógłbym spędzić starość…

Zielonym motocyklem przez zielone lasy

Z Białobrzegów nie wracamy już na północny brzeg Pilicy, jedziemy na zachód drogą krajową nr 48. To bardzo fajna, wijąca się wśród lasów trasa, gdzie można delektować się samą jazdą. Ze względu na obecność syna na miejscu pasażera i szczątkowych ilości zdrowego rozsądku pod czaszką nie rozwijam dużych prędkości przelotowych, delektujemy się za to wspólnie wspaniałym prowadzeniem Versysa 1000 w zakrętach i jego atomowym przyspieszeniem na wyjściu z łuków.Jako stacjonarni fani lotnictwa, w Klwowie robimy zdjęcie pod kolejnym pomnikiem-samolotem, tym razem uziemioną Iskrą w biało-czerwonych barwach. Naszym kolejnym celem jest Inowłódz, okolice którego pamiętam z wakacyjnych wypoczynków wiele lat temu.

Miasteczko jest tak samo przyjemne jak kiedyś – warto zobaczyć tu ruiny zamku Kazimierza Wielkiego, malowniczo położony na sporym wzniesieniu romański kościółek św. Idziego (bardzo stary, podobno z XI wieku), a zakupy zrobimy w spożywczaku mieszczącym się w budynku zabytkowej synagogi. Jeśli dysponujecie większą ilością czasu i możecie zatrzymać się tu na pół dnia, bardzo polecam miejscowe spływy kajakowe Pilicą.Zjeżdżamy z DK48 i lokalnymi drogami kierujemy się w stronę Tomaszowa Mazowieckiego. Nie wjeżdżamy do samego miasta, zatrzymujemy się przy Niebieskich Źródłach. Jest to ładnie zagospodarowany kompleks z licznymi źródłami krasowymi o charakterystycznej barwie, która nadała nazwę temu miejscu.

Nie można tu wjechać motocyklem, ale to nawet lepiej. W czasie krótkiego spaceru rozprostowujemy kości po kilkugodzinnej już podróży. Następny krótki przystanek robimy na zaporze nad Jeziorem Sulejowskim, rozległym sztucznym zbiornikiem na Pilicy.

Krajobrazy pisane węglem

Mijamy średnio atrakcyjne rejony Piotrkowa Trybunalskiego i kierujemy się na obiekt, który wielokrotnie widziałem podróżując dawną Gierkówką, ale nigdy nie było okazji, by przyjrzeć mu się z bliska. Mowa o Górze Kamieńskiej, czyli charakterystycznym sztucznym wzniesieniu z kompleksem wiatraków na szczycie.

Mimo imponujących rozmiarów (wysokość względna prawie 200 metrów) , jest ona tworem całkowicie ludzkim, powstałym przez 20 lat usypywania materiału z pobliskiej gigantycznej Kopalni Węgla Brunatnego Bełchatów. Widząc na mapie, że na szczycie góry znajduje się punkt widokowy, decydujemy się wjechać. Droga jest fajna, stroma i kręta, jednak na płaskim szczycie góry jesteśmy mocno zawiedzeni. Jest on gęsto porośnięty lasem, przez co widok z tarasu jest ograniczony do wąskiej przecinki. Zjeżdżając w kierunku kopalni trafiamy na budowę drogi i dosyć karkołomne objazdy fatalnymi drogami technicznymi z betonowych płyt. Docieramy w końcu do podnóża góry, gdzie naszym oczom ukazuje się… nie, nie las. Nowiutka i długa droga donikąd, zakończona rondem bez zjazdów, tylko z możliwością zawrócenia. Kierujemy się do najbogatszej gminy w Polsce – Kleszczowa, z zamiarem wejścia na punkt widokowy nad odkrywką, w której odbywają się m.in. zawody Red Bull Megawatt. Widok wciąż imponuje, choć część kopalni najbliżej tarasu jest już praktycznie zasypana. Pamiętam, że jeszcze kilka lat temu wyglądało to zupełnie inaczej. Ruszając w dalszą drogę trafiamy na jedno ze słynniejszych miejsc z zakazem ruchu motocykli – szeroką ulicę Milenijną, stanowiącą obwodnicę Kleszczowa i Żłobnicy. Ze względu na jakość asfaltu i kilka fajnych zakrętów miejscowi motocykliści uczynili sobie z niej miejsce spotkań i treningów.

Po serii śmiertelnych wypadków miejscowe władze zastosowały odpowiedzialność zbiorową i teraz nawet zwykli turyści, tacy jak my, muszą szukać objazdów, jeśli nie chcą łamać prawa. Nie chcąc walczyć z nawigacją i trochę z kronikarskiego obowiązku przejechałem fragment zakazanego odcinka i… nic. Droga jak droga, tyle że z bezsensownym zakazem. Tutaj następuje pewne przyspieszenie w rozkładzie jazdy, ponieważ kolejny punkt programu znajduje się w odległości prawie 100 km, które łykamy na raz bocznymi drogami. Wracamy do motywów lotniczych i odwiedzamy ośrodek wypoczynkowy Anpol w Starym Olesnie. Jego główną atrakcją jest jeziorko, na którym znajduje się wysepka, a na tej wysepce ustawiono stary samolot pasażerski AN-24.

Kiedyś zachwyciliśmy się z Maćkiem serią zdjęć z tego miejsca i dlatego postanowiliśmy je odwiedzić. Z bliska niestety nie jest już tak efektownie – samolot jest zdewastowany i pokryty prymitywnym graffiti. Sam ośrodek jest za to dobrym miejscem na postój w trasie, by posiedzieć na piasku i pomoczyć nogi.  Czas goni, za nami kilkaset kilometrów, a młody – choć bardzo dzielny i z wyraźną zajawką – zdradza już pewne objawy znużenia. Lecimy więc lokalnymi trasami w stronę Wrocławia. Mieliśmy w planach zahaczyć jeszcze o imponujący zamek w Niemodlinie i wielkie kamieniołomy granitu w Strzelinie, ale odłożyliśmy to na kolejną podróż.

We Wrocławiu meldujemy się ok. ósmej wieczorem, po przejechaniu ponad 500 kilometrów. Po wspaniałej kolacji, tradycyjnej dla gościny u Rafała, zalegamy w łóżkach, wypoczywając przed kolejnym dniem, pełnym motocyklowych wspaniałości Dolnego Śląska. Ale o tym już w kolejnym odcinku… Podziękowania dla Kawasaki Polska za udostępnienie kapitalnego Versysa 1000 SE, dzięki któremu motocyklowo-turystyczny debiut mojego syna był czystą przyjemnością. Dziękujemy również firmom Modeka i Origine za pomoc w niełatwym zadaniu dobrania wygodnego i przede wszystkim bezpiecznego stroju i kasku motocyklowego dla młodego zawodnika. 

KOMENTARZE