fbpx

Miał być chłód, deszcz i cierpienie. Było ciepło, słońce i niekończący się zachwyt. Nie na taką podróż na Nordkapp byliśmy przygotowani, ale lepszej nie mogliśmy sobie wymarzyć. Norwegio, już tęsknimy.

Nordkapp Norwegia

Trasa: Oslo -> Fosnavag -> Trondheim -> Bronnoysund -> Glomfjord -> Lofoten -> Malangen -> Alta -> Nordkapp.
Odległość: 2995 km w jedną stronę
Różnica poziomów trasy: łącznie 68377 metrów.
Najdłuższy tunel: tunel Laerdal o długości 24,5 km.
Pogoda: Każda. Miało być zimno mokro, śnieżnie i wietrznie. Było ciepło, słonecznie i przyjemnie. Średnia temperatura wynosiła ok. 15 stopni Celsjusza i dochodziła do 23 kresek na termometrze. Pierwszego dnia zaliczyliśmy deszcz ze śniegiem, a blisko Nordkapp mocno wiało. Najwyższą temperaturę zaobserwowaliśmy dwa dni drogi od koła podbiegunowego. Taka sytuacja to totalny przypadek, lepiej przygotować się na wersję bardziej dramatyczną.
Liczba uczestników: 40 motocykli.
liczba wysp: około 50 000 wysp i wysepek ciągnie się wzdłuż wybrzeża Norwegii.
Ciekawostka: nazwa państwa wzięła się od słowa Nororvergr
Przydatny zwrot: „Hvor kan jeg kjope en vikinghjelm?” To znaczy: „Gdzie mogę kupić hełm wikinga?”
Cel: Nordkapp, czyli punkt uznany za północny kraniec Europy. W rzeczywistości obok znajduje się cypel Knivskjellodden wysunięty jeszcze bardziej na północ. Nie prowadzi tam jednak droga. Nordkapp to symboliczny cel wart każdego kilometra. Na miejscu znajduje się muzeum.

 

Impreza jakiej jeszcze nie było!

Maszyny turystyczne typu adventure to aktualnie najsilniejszy segment wśród motocykli o pojemności większej niż 125 ccm. Teraz rozumiem, dlaczego większość fanów jednośladów marzy o niezapomnianej podróży w najodleglejsze zakątki Europy i świata. Gdy stać nas na nową maszynę, prawdopodobnie moglibyśmy sobie pozwolić na taką wyprawę, jednak posiadanie wymarzonego motocykla często okupione jest ciężką pracą, a co za tym idzie – brakiem czasu. A to właśnie on jest najbardziej potrzebny do przygotowania swojej wymarzonej wyprawy.
Producenci motocykli dostrzegli ten problem. Ludzie kupują jednoślady, ale nie mają czasu na nich jeździć. Dlatego marki wychodzą na przeciw swoim klientom i organizują dla nich wycieczki usiane przygodami. Zaliczyłem już BMW GS Trophy i moja opinia uraziła majestat co niektórych użytkowników GS. Impreza była rewelacyjna i emocjonująca. Niestety element rywalizacji na części etapów całkowicie psuł zabawę. Ludziom brakowało dystansu, pojawiało się zupełnie zbędne ciśnienie, a nawet konflikty. Przecież wyprawy motocyklowe mają łączyć, a nie dzielić!
Honda podeszła do tematu zupełnie inaczej. Priorytetem było zdobycie wrażeń jedynie pozytywnych. Zacznijmy od tego, że impreza przez nikogo nie została okrzyknięta ambitną wyprawą, tylko wspólną podróżą motocyklistów. Celem był Nordkapp, czyli teoretycznie najbardziej wysunięty na północ przyczółek Europy.
To pierwsza impreza tego typu organizowana przez Hondę, dlatego zaproszeni zostali dziennikarze, filmowcy, fotografowie i inne ciekawe postacie, np. basista szwajcarskiego zespołu Eluveite i grecki aktor Yorgos Pirpassopoulos, przechrzczony na Evana McGriego (z hiszp. Griego – Grek). Naszym celem było przygotowanie materiałów zachęcających użytkowników Hond do podróży oraz wydanie opinii i sugestii na temat imprezy. Wszystko po to, żeby w przyszłości była ona zorganizowana w najlepszy możliwy sposób nie tylko dla użytkowników maszyn noszących dumne miano Africa Twin, ale wszystkich motocykli Hondy z serii adventure. Ja jako jedyny zdecydowałem się pojechać z małżonką. Ludzie pytali się, czy na pewno da radę, a ja byłem przekonany, że tak. W końcu jak przygoda, to razem!

 

Przygotowanie

Powyżej: atrakcje urozmaicały jazdę na motocyklach. Tutaj łodzią kierujemy się w stronę lodowca Svartisen. Poniżej: kolacja na polu namiotowym Hov Camping. Możemy wynająć sobie tipi, rozpalić w środku ogień i karmić się widokami.


Fot. Agencja Ride and Drive


Fot. Agencja Ride and Drive

Od samego początku byliśmy zastraszani norweską pogodą. Zadzwoniłem więc po ratunek do Modeki, która przysłała nam bojowe komplety Tacoma, dodatkowe zestawy przeciwdeszczowe i zimowe rękawice Dane. Mimo to kupiliśmy chemiczne ogrzewacze stóp i dłoni, bo przecież wybieramy się daleko poza koło podbiegunowe! Ostatecznie ja przejechałem całą trasę z wpiętą jedynie membraną wiatro- i wodoszczelną, bez użycia podpinki ocieplającej, a kurtki przeciwdeszczowe przydały się dosłownie raz. Jak widać pogoda w Norwegii może być łaskawa.
Wróćmy jednak do początku imprezy. Każdy z nas dosiadał Hondy Africa Twin. Nam przypadła wersja z DCT, która spisała się rewelacyjnie. Miałem wolną jedną rękę i zaoszczędziłem kilka tysięcy ruchów lewej stopy i dłoni. Każdy motocykl został wyposażony w urządzenie o nazwie Tripy II. Nie jest to typowa nawigacja, a roadbook, korzystający z sygnału GPS. Sygnalizuje nam, w którym miejscu mamy zmienić kierunek jazdy oraz pokazuje wyrysowaną ścieżkę, której musimy się trzymać. Z takiego samego urządzenia korzystają wszystkie ekipy obsługujące rajd Dakar. W motocyklach zamontowano też system Spot, który służy do wzywania pomocy i lokalizacji uczestnika w razie kłopotów. Na szczęście nikt nie musiał z niego korzystać. Dostaliśmy również papierowego roadbooka z informacją o noclegach i promach. Dzięki temu jechaliśmy zupełnie swobodnie. Oczywiście byli z nami przewodnicy, którzy dbali o nasze bezpieczeństwo, ale każdy miał poniekąd wolną rękę.

 

Motocyklowy raj pełną piersią

Powyżej: Droga krajowa E6 ciągnie się wzdłuż fiordów. Co chwilę spotykamy wodospady, które niekiedy omal wlewają się na drogę. Poniżej: Promy… Były jedyną zmorą wycieczki, bo trzeba było na nie zdążyć. W wielu miejscach chcielibyśmy zostać dłużej.


Fot. Agencja Ride and Drive


Fot. Agencja Ride and Drive

W ten sposób łączyliśmy się w małe grupki, spotykaliśmy na postojach i budowaliśmy fajne relacje z poszczególnymi uczestnikami. Zyskaliśmy też czeskiego brata, którego poznacie w relacjach wideo. Każdy zatrzymywał się co chwilę, żeby zrobić zdjęcie lub nakręcić film. Mieliśmy ten komfort, że nie musieliśmy przejmować się szukaniem noclegów, pilnowaniem promów czy poszukiwaniem niedrogiej jadłodajni. Wszytko zostało przygotowane za nas, więc mogliśmy w stu procentach oddać się podziwianiu zjawiskowej krainy, jaką jest Norwegia.
Śniadania jedliśmy w hotelach, a na obiad albo przygotowywaliśmy sobie kanapki, albo urządzano nam najlepsze pikniki świata. Podążał za nami kamper z przyczepą, w którym dwóch kucharzy pichciło lokalne i międzynarodowe przysmaki. Istny luksus.
Jedynym powodem do stresu było wszechobecne ograniczenie prędkości. Im dalej na północ, tym mniej się do niego stosowaliśmy, gdyż drogi w tym kraju są wręcz stworzone do jazdy na motocyklu. Bardzo przyczepny asfalt i niekończące się serpentyny sprawiały, że nie dało się nudzić. Na policję trzeba uważać przede wszystkim w terenach zabudowanych. Poza nimi nie uświadczyliśmy radiowozu. Nie ma jednak co przesadzać, bo największym zagrożeniem są dzikie zwierzęta.
Obydwoje zazdrościliśmy sobie nawzajem. Monika chciałaby pojeździć po tych drogach, a ja chciałbym móc bardziej się rozglądać. Pasażer w Norwegii jest na uprzywilejowanej pozycji, ponieważ może całkowicie oddać się podziwianiu natury.
Choć nasza podróż była ułatwiona, to nie oznacza, że była lekka. Długie godziny na motocyklu i mało snu dają w kość. Cieszę się, że rzutem na taśmę zorganizowałem dla nas interkom Cardo. Mam złe doświadczenia z takimi urządzeniami, ale ten działał bez większych przygód. Nie dość, że mogliśmy ze sobą swobodnie rozmawiać, to jeszcze wspólnie słuchaliśmy muzyki, co ewoluowało w taniec z wykorzystaniem ruchów motocykla i ciała.

 

Chcemy więcej

Powyżej i poniżej: dojechali! Bez awarii, bez problemów, z samymi pozytywnymi przygodami! P.S.: nie można tam wjeżdżać motocyklem (sorki).


Fot. Agencja Ride and Drive


Fot. Agencja Ride and Drive

To było nasze drugie doświadczenie turystyczne i tym razem rozumiemy, o co chodzi. W samochodzie nie uzyskamy takich wrażeń. Nie poczujemy bryzy oceanu czy wodospadu, zapachu lasu lub typowego dla Norwegii deszczu. Na motocyklu odbieramy przestrzeń całym ciałem i wszystkimi zmysłami.
Co sądzimy o turystyce zorganizowanej w ten sposób? Dla nas – rewelacja. Jesteśmy turystycznymi laikami i nie ma możliwości, żebyśmy tak dobrze przygotowali wyjazd, a tak mogliśmy oddać się w pełni podróży. Nie przejmowaliśmy się niczym, poza zbieraniem i utrwalaniem wrażeń. Tutaj jest za mało miejsca, żeby je opisać, ale na naszej stronie internetowej zobaczcie filmy z każdego dnia, które przygotowywałem na bieżąco. Zaufajcie mi, opłaca się je obejrzeć. Możecie je również wyszukiwać na Youtube.
Co do samego wydarzenia, to organizacja stała na najwyższym poziomie. Mieliśmy wszystko, czego trzeba i czuliśmy się bezpieczni. Wierzymy, że w przyszłym roku ta impreza będzie jeszcze lepsza. Przede wszystkim dlatego, że skorzystać z niej będą mogli użytkownicy motocykli Hondy z całego świata. Mam świadomość, że taka „ułatwiona” turystyka kłuje w oczy ortodoksyjnych podróżników. Ciągle jednak powtarzam, że nie ma złej formy jazdy na motocyklu. Jeżeli ktoś nie umie, nie ma odwagi lub najzwyczajniej na świecie brakuje mu czasu, żeby zorganizować własną wyprawę, to dlaczego miałby nie skorzystać z takiej formy i się z niej cieszyć? Oddanie się w ręce profesjonalistów to sama przyjemność i mamy nadzieję, że będziecie mieli okazję takiej turystyki zaznać.

 

Monika Harwas-Drzymulska

Szykowałam się na mróz, cierpienie fizyczne i niewygodę. „Musisz być twarda” – mówiłam do siebie, pakując kolejny polar. Honda Adventure Roads w moich myślach jawiła się jako wyczerpująca, kilkunastogodzinna jazda w ścianie deszczu, w przemoczonych ciuchach i z bolącym kręgosłupem w miejscu, gdzie plecy tracą swą szlachetna nazwę. Jak wspaniale się myliłam!

Przede wszystkim, zostaliśmy pobłogosławieni przepiękną pogodą – ani razu porządnie nie zmokliśmy. Częściej zdejmowaliśmy kolejne warstwy ubrań, niż je dokładaliśmy, a słońce okazało się wiernym towarzyszem naszej podróży. Śmiejemy się, że mamy teraz przekłamany obraz Norwegii – ale to przynajmniej kolejny powód, żeby tam wrócić i zmierzyć się z prawdziwą, skandynawską ulewą. Trasa okazała się nadzwyczaj przyjemna. Te trzy tysiące kilometrów minęły mi zdecydowanie zbyt szybko. Spędzaliśmy na motocyklu od dziesięciu do trzynastu godzin dziennie, z przerwami na lunch i zachwyty nad urodą Norwegii, ale w żaden sposób nie postrzegałam tego jako cierpienia. Myślę, że połączenie wygody, z jaką podróżuje się na Hondzie Africa Twin i niewyobrażalnego piękna kraju, w którym się znaleźliśmy, zadecydowało o tym, że każdy etap naszej wycieczki był dla mnie po prostu przyjemnością.

 

Moc atrakcji turystycznych

Podróżowałam sobie wygodnie, „żółwiem” oparta o top case’a, ręce miałam wolne, więc zajęta byłam tylko namiętnym dokumentowaniem każdego przebytego kilometra. Bycie „plecakiem” ma swoje niekwestionowane zalety: siedzisz nieco wyżej niż kierowca, wobec czego widoki masz panoramiczne. Głowa kręciła mi się na wszystkie strony i przysięgam, że gdybym mogła okręcać ją o 360 stopni, to wirowałaby mi szybciej, niż u tej dziewczynki ze słynnego horroru.
Trasa naszej podróży obfitowała w atrakcje turystyczne. Trudno wyliczyć wszystkie te wspaniałości. Zdecydowanie największe wrażenie zrobił na mnie Geirangerfjord – jeden z najsłynniejszych (i największych) norweskich fiordów. Jego głębokość sięga nawet 700 metrów, zewsząd otoczony jest górskimi łańcuchami, a z jego stromych zboczy spadają naprawdę imponujące wodospady (najbardziej znane to „Siedem sióstr”, „Zalotnik” i „Ślubny welon”). Kolejnym punktem na naszej mapie była Droga Atlantycka, czyli jedna z najpiękniejszych dróg świata, uznana nawet przez Norwegów za „budowlę stulecia”. Jest stworzona dla motocykli – bryza znad Oceanu Atlantyckiego uderza w nozdrza, wiatr wieje, dookoła fale Morza Norweskiego. Coś fantastycznego.

 

Mieliśmy też niezwykłą okazję zobaczenia lodowca Svartisen – tym cenniejszą, że lodowiec powoli znika, a naukowcy przewidują, że zostało mu jakieś 20 lat. Lód ma tu nawet 450 metrów grubości! Zresztą zostaliśmy pod lodowcem trochę dłużej, niż planowaliśmy. Ale to pewnie widzieliście już w naszych relacjach filmowych na Facebooku Świata Motocykli (jeśli nie, to szybko nadróbcie zaległości, warto!). I kiedy myśleliśmy, że już nic piękniejszego nas w tej krainie nie spotka. Dotarliśmy na Lofoty.
Turkusowa woda, ośnieżone szczyty górskie i kamping na szerokiej, piaszczystej plaży. A do tego słońce, które tu nie zachodzi wcale. Można oszaleć z nadmiaru piękna. Na deser została nam droga na Nordkapp. Ja, raczej mieszczuch niż miłośnik przestrzeni, nie spodziewałam się po sobie takiego zachwytu dzikimi bezdrożami, wiodącymi na Przylądek Północny. Jedynymi towarzyszami podróży były dla nas renifery, w słuchawkach grała wzniosła muzyka, a my pędziliśmy (całe 90 na godzinę) w stronę najbardziej oddalonego na północ lądowego kawałka Europy.
Ta podróż zmieniła moje podejście do turystyki motocyklowej. Może być i fajnie i wygodnie. Honda zapewniła nam bardzo komfortowe warunki podróży, dbając o nas na każdym kroku, więc nie miałam nawet możliwości zmierzenia się ze swoimi obawami sprzed wyjazdu. Pozostał przyjemny niedosyt, cały album zdjęć i czar wspomnień. Aż chciałoby się spakować kufry i jechać dalej.

 

Dookoła przez Norwegię

Po ostatniej wizycie w Norwegii czułem z bratem niedosyt. Dlatego powzięliśmy plan: pojedziemy tam jeszcze raz, ale tym razem zrobimy koło.
Start z Krakowa na nowych motocyklach – Honda Africa Twin CRF 1000L. Trasa – przez Litwę, Łotwę, Estonię, Finlandię, Norwegię i Szwecję, a następnie z Ystad promem do Świnoujścia. Całość zajmuje nam 14 dni, w czasie których zrobiliśmy około 8 tys. km.
Zasady były proste. Swoje jedzenie, namioty, dobry humor i determinacja w dążeniu do celu. Wszystko po drodze idzie zgodnie z planem z wyjątkiem paskudnej pogody, która towarzyszy nam niemal od samego Krakowa aż po Nordkapp. Ciekawie zaczyna się robić dopiero za Rovaniemi. Wszechobecna dzika natura, jeziora, szutry, tundra i miliony komarów. W końcu zaczyna się Norwegia i długo oczekiwany, magiczny Finnmark z finałem na Nordkapp pełen reniferów.

 


Fot. Andrzej 'Simpson’ Drzymulski


Fot. Andrzej 'Simpson’ Drzymulski

Pod „globusem” spotykamy oczywiście tłum turystów, ale zaplanowana fotka zostaje zrobiona. Po drodze poznajemy sympatycznego motocyklistę z Polski – „Konia”, który dołącza do nas, by już wspólnie z nami kontynuować podróż. Następnie, jak wszyscy, ruszamy drogą E6 w kierunku Narviku. Tam oddajemy hołd Polskim żołnierzom i marynarzom poległym w walce o wolność Norwegii w latach drugiej wojny światowej.
Następnym celem są Lofoty i miejscowość, która znajduje się na samym ich końcu. Towarzyszy nam wymarzona, słoneczna pogoda. W drodze powrotnej, czekając na prom w miejscowości Moskenes, spotykamy 40-osobową grupę motocyklistów na Hondach Africa Twin, biorących udział w imprezie Adventure Roads, którzy właśnie przypłynęli promem. Widok wyjeżdżających z promu 40 „Afryk” robi niesamowite wrażenie. Tam poznajemy się z naszym rodakiem – Andrzejem ze Świata Motocykli. Dzięki jego uprzejmości otrzymujemy okolicznościowe naklejki (przyp. red. – mam ich teraz całe mnóstwo i chętnie się podzielę!). Po krótkiej pogawędce każdy rusza w dalszą drogę, tj. oni na Nordkapp, a my w kierunku promu. Lecimy na południe zgodnie z ustalonymi standardami, począwszy od górskich, zapierających dech w piersiach dróg, jak Trollstogen, Ornevegen, Dalsniba, Gamle Strynefell przez „drogę śnieżną” Preikestolen – Stravanger i wiele innych, kończąc wreszcie nudnym przelotem przez Szwecję do Ystad.
Nasze motocykle sprawdziły się idealnie. Nie mieliśmy żadnych problemów czy awarii, a jedynie czystą przyjemność z jazdy. Średnie spalanie na całej trasie wyniosło około 5,5 l/100 km. Jeśli ktoś planuje zakup nowego, turystycznego enduro, to całym sercem polecam nową „Afrykę”! Nasze będą nawijały kolejne kilometry!
Trojan

 

KOMENTARZE