fbpx

Ile razy można jechać do Czarnogóry? Ja mogę tam wrócić choćby zaraz.

Co ten kraj ma w sobie takiego, że człowiek jeździ po całej Europie i innych kontynentach, a jednak chce się tam wracać? Ma czar. Mnie on dopadł wiele lat temu i nie puszcza. Letnie słońce zachęcało do jazdy, a Mechaniczna Pomarańcza na wieść o tym, że tym razem wybieramy się tam, gdzie ciepło i nie w deszczu, dostała jakiejś dodatkowej, tajemnej mocy.

Kryzysowy szlak

Droga do Czarnogóry obfituje w różnorodne wrażenia. W końcu z Polski (zależnie od punktu startu) to około 1500 km. I tak np. opuszczenie Fotoradarolandu nie gwarantuje dalszej, spokojnej drogi. Czesi, idąc naszym śladem, również ratują budżet mandatami, więc lepiej się wlec, bo łapanek sporo. Przez Austrię piękna autostrada łagodnymi łukami przez Alpy wyprowadza nas do Słowenii.

Tam okazuje się, że również Słoweńcy mają kryzys, więc wymyślili, że skoro w Austrii za 10-dniową winietkę trzeba zapłacić 4,6 euro, to będą lepsi i za tygodniową zażyczą sobie 7,9 euro. Wszystko tylko po to, aby przejechać tranzytem… 30 km autostradą do Mariboru. Podziękowaliśmy za tę propozycję i przejechaliśmy Słowenię równoległą do autostrady, darmową szosą.

Chorwacja, oprócz słońca, plaż, cen jak z Saint Tropez oferuje również rewelacyjną autostradę wiodącą (łącznie za ok. 150 zł) aż pod Dubrownik… którą absolutnie nie należy jechać! Choć należy być jej wdzięcznym, bo dzięki niej Magistrala Adriatycka, czyli najpiękniejsza moim zdaniem droga świata, stała się pustą drogą, po której śmigają motocykliści z wszelakich krajów, na motocyklach wszelkich. Niestety, nawet przed sezonem dłuższy pobyt w Chorwacji może być rujnujący dla kieszeni. Z Dubrownika już tylko mały skok na lewo i przez Bośnię wjechaliśmy do Czarnogóry.

Na 60. piętrze

Gdy przypominam sobie te boczne, wąskie na 2 metry drogi, wiodące przez górskie wioski Durmitoru, z domami krytymi deską albo strzechą, widoki łąk i pasących się krów, owiec czy innych potencjalnych obiadów i kolacji przestaje mi się chcieć pisać, a zaczyna chcieć porzucić komputer i pojechać tam raz jeszcze.

Po nocy spędzonej na kempingu tuż przed Tarą (za dwie osoby i namiot – 5 euro) w towarzystwie austriackich motocyklistów wracających z Grecji dowlekliśmy się dnia następnego do mostu na Tarze.

To absolutny szok. Kanion Tary jest trzecim co do wielkości kanionem świata. Ma 78 km długości i do 1300 m wysokości.

Sam most na Tarze jest oszałamiający. Betonowa konstrukcja z 1940 roku (wtedy był to największy most w Europie) ma od przęseł do rzeki 172 metry (obrazowo – blisko 60 pięter) i 365 m długości. Chodziliśmy po nim od końca do końca i jeździliśmy w tę i z powrotem ciesząc się jak małe dzieci widokami, jakie oferuje. Kto ma fundusze, może skorzystać z usług licznych firm oferujących rafting na rzece (ok. 30 euro za osobę), a dla fanatyków motocykli jest niezwykła, boczna droga, która przez kilkadziesiąt kilometrów wije się wzdłuż kanionu w kierunku Mojkovaca. Oczywiście pojechaliśmy. A potem dalej na Podgoricę i Cetinje, ponieważ być w Czarnogórze i nie być w masywie Lovcen, to jak być w Paryżu i nie być na wiadomej wieży.

Widok na Czarnogórę

Wjazd do Parku Narodowego Lovcen obecnie jest płatny. Wąska droga wije się wysoko, po czym są dwa warianty: jazda szutrami na skróty do Kotoru albo wjazd na Jezerski Wierch, na szczycie którego są trzy rzeczy: zepsuty, niemiecki autokar, który absolutnie bezsensownie tam się pchał, bo na ostatnich ośmiu kilometrach nie ma jak zawrócić; mauzoleum odpowiednika naszego Mickiewicza, czyli poety (i władcy) Piotra Njegosa oraz oszałamiający widok na całą Czarnogórę.

My przećwiczyliśmy obie drogi ze względu na błąd w nawigowaniu. A na końcu tej bajki jest zjazd do Kotoru nie przez Cetinje, tylko na skróty przez park takimi serpentynami, że DL-a trudno zmieścić na nawrotach, a na dachy aut jadących poniżej można po prostu napluć.

O pięknie Kotoru, który przyćmiewa swoim klimatem Dubrownik, napisano już wszystko, o Boce Kotorskiej również, dlatego nie będę się rozwodził. Powiem tylko, że i tu Rosjanie wykupują nieruchomości.

Im prostszy, tym lepszy

Budva z racji pobliskiego lotniska i pięknego starego miasta stała się miejscem tłumnie odwiedzanym przez wycieczki, ale niestety kierunek jest komercyjny. Czyli drogo, szybko i jak najwięcej. Dlatego uciekliśmy do miejsca, gdzie w ogóle nie ma ludzi, a do którego wiedzie uliczka z małymi, sennymi knajpkami – czyli do ruin twierdzy w Starym Barze, kiedyś potężnego miasta o znaczeniu handlowym i militarnym, które nawet dzisiaj zadziwia rozmachem. Te ogromne ruiny są bardzo rzadko odwiedzane przez turystów, co naprawdę dziwi, bo drugiego takiego miejsca na Bałkanach nie ma.

Na kempingu u mojego przyjaciela Bato w Stolivie, gdzie od lat się zatrzymuję, pewnego dnia zawitało dwóch koreańskich rowerzystów. Jechali od roku, przez Chiny, Kazachstan, Tadżykistan, Turcję, Bałkany. Ich celem był Londyn, a potem… Afryka. Nie mieli limitu czasu. A rowery wcale nie jakieś „wypasione”. Podobne pewnie można by kupić w wiejskim sklepie. Mocne, bez bajerów, amortyzatorów i tego, co może się zepsuć czy rozregulować. Okazuje się że z rowerami jak z motocyklami: im prostszy, tym lepszy do podróży. Niesamowici ludzie.

W końcu przyszedł czas powrotu. A czar Czarnogóry? Trwa, choć wybrzeże zaczyna być bardzo komercyjne. Duch Montenegro okopał się w górach.

Tekst i zdjęcia Jarosław Spychała

Publikacja Świat Motocykli 1/2013.

KOMENTARZE