Odwiedzając redakcje polskich mediów motocyklowych spotkasz różnych szefów, różnych redaktorów, różnych ludzi od reklamy, różnych grafików i panie z księgowości. Natomiast bardzo prawdopodobne, że gdzie byś nie poszedł, tam natkniesz się na Parzycha, zwanego również Tomazim. To nie tylko bardzo kompetentny i szybko pracujący fotograf, ale też człowiek, którego nie sposób nie lubić. Jak to mówią – wymarzony zięć!
Konrad Bartnik: Podobno wywiad należy zacząć luźnym pytaniem, żeby wprowadzić luźną atmosferę… Złapałem się na tym, że nie wiem, jaką nosisz fryzurę, bo spotykamy się najczęściej na zewnątrz i widzę cię albo w charakterystycznym „turbanie” z kasku podciągniętego na czubek głowy, albo w czapce z daszkiem. Ile tych czapek zużyłeś w życiu?
Tomek Parzychowski: (śmiech) Jeśli chodzi o zużywanie, to mam podejście „zero waste”, więc żadna z moich czapek nie wylądowała w koszu. Raczej przekazywałem je dalej, często wymieniając się z ludźmi w różnych egzotycznych krajach na ciekawe przedmioty. Ale faktycznie, wyeksploatowałem ich sporo. Nakrycia głowy noszę z uwagi na to, że lubię mieć dłuższe włosy, a te w plenerze lubią opadać na wizjer aparatu, co jest bardzo uciążliwe.
K.B.: Jak właściwie się do ciebie zwracać? Parzych, Tomazi czy może tak bardziej nietypowo – Tomek?
T.P.: Parzych jest najbardziej oczywisty, związany z moim nazwiskiem. Tomazi to pierwsza ksywka, skonstruowana trochę przeze mnie, trochę przez mojego znajomego, który nawiązał do mojej fryzury, kiedy to miałem bardzo bujne włosy. Skojarzyła mu się z włoskim piłkarzem o podobnie rozrośniętej czuprynie, który był mi wtedy totalnie obcy – nazywał się Damiano Tommasi.
K.B.: Kiedy zająłeś się motocyklami? Pojawiły się w twoim życiu przed fotografią?
T.P.: Motoryzacja zawitała w moim życiu wcześniej niż fotografia. Zaczęło się od samochodów. Miałem kilka lat, gdy na spacerach z mamą po warszawskim Mokotowie patrzyłem na każde auto i pytałem o markę. Następnie, póki co w sferze marzeń, pojawiły się motocykle. Gdy w końcu miałem okazję wsiąść na taki sprzęt, to okazało się, że przynosi więcej przyjemności z jazdy niż podróże samochodem.
K.B.: Jako dziecko jeździłeś czysto rekreacyjnie, czy brałeś też udział w zawodach?
T.P.: Zdarzało mi się startować w zawodach przy okazji różnych zlotów. Pierwsze były na zlocie quadów. Startowałem tam na sprzęcie kolegi mojego ojca. To przez niego moja historia z motocyklami była intensywniejsza. Był on byłym żużlowcem. Z racji tego, że brał udział w poważnym wypadku, po którym doznał urazu psychicznego, jeździł już raczej rekreacyjnie. Jego syn mieszkał zaś w innym mieście. Swoją pasję do motocykli przelewał więc na mnie, co mi się bardzo podobało.
K.B.: W twojej rodzinie były tradycje motocyklowe?
T.P.: Tradycje to może za dużo powiedziane, natomiast motocykle były u nas wykorzystywane czysto rekreacyjnie. Moja pierwsza większa przygoda z nimi to klasyczne WSK-i, które stały u jednego i drugiego dziadka. Jeden z nich któregoś dnia pokazał mi, gdzie są hamulce i jak się posługiwać skrzynią biegów, a resztę wziąłem z praktyki rowerowej. No i pojechałem. I wróciłem.
K.B.: Czyli uważasz się za motocyklistę?
T.P.: Zdecydowanie. Nie wyobrażam sobie życia bez motocykli. Jestem w stanie wymienić wiele aspektów ich przewagi nad samochodami. Żeby nie było, samochody też są w stanie dać wiele radości. Jednak motocykle mają w mojej opinii coś więcej.
K.B.: Objeździłeś masę sprzętów. Masz jeszcze jakieś motocyklowe marzenie?
T.P.: Tak, wzięcie fajnego turystyka, motocykla klasy adventure, i taka długa wyprawa w nieznane, przed siebie, z namiotem i niewielkim bagażem. To jest takie moje marzenie, ciągle przede mną.
K.B.: Skąd się wziął Tomazi-fotograf, który był już wszędzie, jest wszędzie i zapewne jeszcze długo będzie wszędzie?
T.P.: Zaczęło się to poniekąd od mojego ojca. Miał przygodę z fotografią i trafił mi się jego aparat. To była Minolta, z obiektywem bodaj 18-55. Przechwyciłem go przy okazji wakacyjnego wyjazdu na Suwalszczyznę, w piękne miejsce nad Czarną Hańczą. Wytłumaczył mi podstawy, dostałem jedną kliszę, coś tam popstrykałem, sprawiało mi to trochę radości. Zauważyłem później, że w głowie tworzę różne kadry i historie, chciałem je uwieczniać w aparacie. Długo, aż do połowy liceum, była to „zawieszona” pasja. Znajomy z klasy również miał fajne podejście do fotografii, z tym że zajmował się tym już dłużej. Nabyłem wtedy swój pierwszy aparat.
Zacząłem od fotografii urbexowej, czyli opuszczonych lokalizacji warszawskich – starych fabryk, biurowców i innych obiektów. Obleciałem niemal wszystkie stołeczne miejscówki tego typu. Wtedy nauczyłem się podstaw. Z czasem na moich zdjęciach zaczęły się pojawiać samochody i motocykle, wpadały też pierwsze komercyjne zlecenia. Wtedy już studiowałem zaocznie i pracowałem w dużej korporacji. W końcu na horyzoncie pojawiła się szansa robienia zdjęć w branży mediów motocyklowych. Postanowiłem więc ją wykorzystać.
K.B.: Potrafisz wymienić tytuły, dla których pracowałeś?
T.P.: Zaczęło się od „Moto Magazynu”. To był drugi, po „Ścigaczu” (dla którego zresztą też robiłem zdjęcia), portal motoryzacyjny w Polsce, który później przekształcił się w „Motogen”. Trwało to kilka lat. Następnie była „MotorMania” i „Świat Motocykli”, który aktualnie zajmuje mi zdecydowanie najwięcej czasu.
K.B.: Masz czas, by fotografować obiekty pozamotocyklowe?
T.P.: Tak, wciąż mam zlecenia spoza branży. To bardzo fajne, bo doświadczenia z innych branż często rzucają nowe światło na moja pracę, robię innego rodzaju zdjęcia. Dlatego też staram się szukać takich zleceń.
K.B.: Z wykształcenia jesteś psychologiem mediów. Czy coś z tego przydaje ci się w pracy fotografa?
T.P.: Tutaj przydaje się wykształcenie podczas organizowania konkretnych sesji dla klientów. Za obrazkiem musi kryć się jakiś przekaz i tu jak najbardziej ta wiedza pomaga. Przy klasycznych sesjach raczej nie ma z niej większych korzyści (śmiech).
K.B.: Bezproblemowość, terminowość, dobry kontakt i szybkość pracy – te cechy kojarzą mi się z tobą. Niby oczywistości w pracy zawodowej, ale jak uczy doświadczenie – nie zawsze. Czy ty po prostu taki jesteś, czy kiedyś, na starcie kariery, dostałeś potężnego kopa, który ustawił cię na właściwym torze?
T.P.: Terminowość wynika z mojego charakteru. Prowadzę harmonogram i to ułatwia życie, nie mówiąc o tym, że bardzo pomaga w biznesie. To wynika też z szacunku dla drugiej osoby i jej czasu. Co do bezproblemowości i swobody to po prostu lubię pracować z ludźmi i motocyklami. Są sesje, które są wyzwaniem, bo często jest wiele aspektów, które trzeba poskładać w krótkim czasie. Staram się czerpać radość z pracy. Nie udaje się to, gdy po drodze są duże problemy. Uważam, że to najczęściej ludzie je stwarzają, a ja lubię je rozwiązywać.
K.B.: Robiąc zdjęcia na ostatnim Enduro Rally 24 pomogłeś mi parę razy podnieść mój ciężki motocykl. Czy miałeś kiedyś przygodę na sesji, że musiałeś rzucić aparat i kogoś ratować?
T.P.: Gdy zauważam potknięcie i widzę, że mogę spokojnie wejść na linię przejazdu, to staram się pomagać, bo wiem, że nie jest łatwo podnieść taki sprzęt, gdy się zassie w błocie. Na szczęście groźne wypadki raczej mnie omijają. Kiedyś przy okazji zdjęć z Adrianem Paskiem – którego zresztą uważam za doskonałego kierowcę – na zamkniętym odcinku jezdni były popisy na szosie. Adrianowi coś tam nie wyszło, motocykl spod niego wyleciał, a Adrian uderzył głową w barierkę. Z mojej perspektywy wyglądało to co najmniej niepokojąco. To był taki moment, gdy rzuciłem aparat i podbiegłem do niego. Również na torach wyścigowych widywałem, jak kogoś „odcięło”. Niestety byłem także świadkiem śmiertelnego wypadku na Slovakiaringu.
K.B.: Co uważasz za ważniejsze dla stworzenia dobrego fotografa: szkiełko, czy oko? Talent, czy dobry aparat? Jak zrobić dobre zdjęcia motocykla, np. do ogłoszenia o sprzedaży?
T.P: Nie da się ukryć, że pewnych rzeczy bez sprzętu nie da się zrobić. Jednak bez oka też niewiele osiągniesz. Wszystko bowiem rodzi się w głowie, to oko stwarza plan na zdjęciach, dostrzega pewne rzeczy. Sprzęt pozwala ci to zrealizować, w lepszy bądź gorszy sposób. Ja, kiedy widzę miejsce i motocykl, to mam już z grubsza w głowie „zamrożone” klatki, które staram się później odtworzyć na matrycy aparatu.
Jeśli chodzi o robienie dobrych zdjęć motocykli (i nie tylko), to wyznaję metodę trzech warunków: lokalizacja, światło, perspektywa. Każdy kolejny punkt traktuję jako dodatek. Uważam, że miejsce powinno pasować do „modela”, uzupełniać go, nie odwracając jednocześnie uwagi od głównego tematu zdjęcia. Lubię poranne bądź wieczorne światło. Tzw. „golden” to świetna pora na tworzenie fotografii. Miło się również pracuje w lekko pochmurne dni. Często na pozór mało ciekawe miejsce może wyglądać fantastycznie, jeżeli spojrzymy z perspektywy innej niż ludzki wzrok. Zwrócenie uwagi na te trzy kwestie zdecydowanie zwiększa szansę na udaną sesję motocykla.
K.B.: Co jeszcze chciałbyś zrobić jako fotograf? Czy jest jakieś wyzwanie, które się jeszcze nie pojawiło?
T.P.: Jeśli chodzi o branżę motocyklową, to chyba już takich nie ma, choć kto wie, co przyniesie jutro? Z drugiej strony każda sesja jest dla mnie swego rodzaju wyzwaniem. Staram się, by każda była na tym samym, wysokim poziomie. Staram się dbać o wszystkie aspekty, nawet gdy pracuję w pośpiechu.
K.B.: Jakie masz zdanie na temat przyszłości tradycyjnych mediów? Czy będzie jeszcze miejsce na tekst i zdjęcia?
T.P.: W mojej opinii wygląda to tak, że formy filmowe są rzeczywiście przyjemne dla oka i przynoszą więcej treści. Wizja i fonia przekazują informacje zwięźlej i szybciej. W tekście czytanym i w zdjęciach jest jednak coś, co pozwala ci zostać na dłużej, a następnie wracać do ulubionych fragmentów. Myślę, że tekst wciąż będzie nam towarzyszył, tak jak i zdjęcia.
K.B.: Niedługo zostaniesz tatą. Czego ci życzyć?
T.P.: Zdecydowanie względnego wysypiania się. Już teraz doba jest za krótka…