fbpx

Od pewnego czasu nasz parlament przymierza się do zmiany ustawy o ruchu drogowym w zakresie kategorii prawa jazdy.

Prace w komisji idą już pełną parą. Pojawiły się nawet pewne projekty, które podlegają teraz konsultacjom w różnorakich środowiskach, bardziej lub mniej związanych z motoryzacją. Zmiany te dotyczyć mają także pozwoleń na jazdę motocyklami i motorowerami. Jak na razie mamy zdaje się najbardziej nienowoczesne i przestarzałe prawodawstwo w tym zakresie i istnieje cień szansy na poprawę tej sytuacji, a być może, gdyby parlamentarzyści wykazali się dozą odwagi i wyobraźni, moglibyśmy wytyczać nowe wzorce dla całej Europy.

Jak na razie sprawa jest prosta: dwie kategorie, A1 i A oraz jazda na motorowerach „na dowód”. I nikogo nie obchodzi, czy mając ukończone 18 lat, zaliczony egzamin na starym Suzuki Gienku, przesiadasz się na Junaka, czy XX-a. Papier jest – można na legalu uczestniczyć w ruchu drogowym. I jedyny pożytek z takiego prawodawstwa jest taki, że jest ono proste, klarowne, jednoznaczne i żaden policjant zatrzymujący motocyklistę nie musi zastanawiać się nad mocą, pojemnością maszyny, czy wiekiem kierującego.

Jak ogólnie wiadomo – „młodość musi się wyszumieć”, jednak w krajach o nieco większym doświadczeniu, szumy te ograniczane są właśnie przez mądre rozwiązania prawne. Chodzi o to, by mniej doświadczonym kierowcom rozsądnie dawkować moc dosiadanych maszyn, dbając nie tylko o bezpieczeństwo innych użytkowników dróg, ale także samych jeźdźców. Zostało zbadane doświadczalnie, że młodzieńcy po 40. roku życia są znacznie mniej wyrywni do pokazywania różnego rodzaj sztuk na drodze niż młodzieńcy dwudziestoletni. Może dlatego, że już się w życiu napokazywali i udowadnianie wszystkim wokół, że Max Biaggi przy nich to szczeniaczek, już ich nie bawi. Wszystkie statystyki dowodzą, że to właśnie młodsi kierowcy są uczestnikami znakomitej większości wypadków drogowych, czego dowód w prosty sposób odnaleźć możemy w taryfikatorach firm ubezpieczeniowych. Te same statystyki pokazują również inną prawidłowość. Motocyklowy narybek nie od razu ma chęć pokazywania światu, kto jest królem asfaltowej wstęgi. Początkowo, tuż po zdaniu egzaminu, jeżdżą bardzo ostrożnie i spokojnie. Jednak mnie więcej po jednym, czy dwóch sezonach statystyczny motocyklista dochodzi do wniosku, że umie już wystarczająco dużo, że panuje już nad maszyną i pora pokazać światu swe prawdziwe oblicze. To właśnie jest najtrudniejszy okres w życiu jeźdźca. Wtedy zdarza się najwięcej wypadków, niestety często kończących się tragicznie.

W krajach, gdzie motocykle na ulicach śmigają już od wielu dziesięcioleci i nie są zjawiskiem nowym, problem nadmiernego „rozsierdzania się” na drogach został częściowo rozwiązany. Motocyklowe prawo jazdy wyższej kategorii można uzyskać dopiero po odpowiednio długim zapoznawaniu się z mniejszym pojazdem i stopniowym nabieraniu wprawy. W tym kierunku dąży też projekt naszej ustawy, jest tylko jeden drobny szkopuł. Prawo ustanawiane jest przez parlamentarzystów, z których prawdopodobnie żaden nie jest motocyklistą, a ich stosunek do jednośladów jest delikatnie mówiąc mało przyjazny. Posłowie, jako „wybrańcy narodu” statystycznie postrzegają nas tak jak reszta narodu – jako bandę szaleńców zagrażających reszcie zdrowej społeczności, a rolą posła jest maksymalne ograniczanie takich niebezpieczeństw. I najchętniej w ogóle zabroniliby jazdy na motocyklach, bo zmniejszyłoby to ilość wypadków, przecież można jeździć wygodniej i bezpieczniej samochodami. Tak czy owak, projektowane zmiany idą raczej w kierunku wprowadzenia kolejnych ograniczeń wiekowo-pojemnościowych, a nie lepszego szkolenia kierowców. I w zasadzie jest to też jakiś sposób na poprawienie bezpieczeństwa na drogach, bo podobne przepisy obowiązują np. w Niemczech, jednak z pewnymi istotnymi różnicami.

Skoro mamy już majstrować przy ustawie, to może warto pójść o malutki krok dalej niż reszta UE. Przepis o możliwości jazdy motocyklami o pojemności do 125 ccm, bez prawa jazdy mocno zrewolucjonizował świat jednośladów na zachód od Odry. Przede wszystkim znacznie zwiększyło się zainteresowanie większymi skuterami, amotorower 50 ccm, stał się domeną młodzieży w wieku licealnym. Jak wynika z przedstawianych projektów naszych ustaw, o możliwości jazdy motocyklami do 125 ccm jedynie z samochodowym prawem jazdy kategorii B nawet się nie wspomina. A szkoda, bo jestem przekonany, ze wielu ludzi mając możliwość przesiadania się latem z samochodów na małe motocykle, czy skutery, z pewnością by z niej skorzystało. Więcej motocykli i skuterów, to mniejszy tłok na drogach, mniejsze zużycie paliwa i mniejsze zanieczyszczenia atmosfery. Znam wiele osób, dla których zwykła „pięćdziesiątka” to po prostu za mało, nie ze względu na wybujałe sportowe ambicje, ale z prozaicznych przyczyn gabarytowych. Dorodny mężczyzna dysponujący masą około kwintala, jakoś marnie odnajduje się Aeroxie, czy Suzuki AY 50, nawet jeżeli byłaby to wersja racingowa, chłodzona cieczą. Jeżeli jeszcze wziąć pod uwagę ograniczenia prędkościowe, jakie niesie za sobą definicja motoroweru, to uczciwie trzeba przyznać, że w Polsce jednośladowa oferta dla dorosłych ludzi, niedysponujących motocyklowym prawem jazdy jest żenująco skromna. I nie chcę być złym prorokiem, ale wszystkie znaki na niebie i na ziemi wskazują, że tak już pozostanie. A mogłoby być tak pięknie.. Nie trzeba przecież wiele fatygi, żeby zmieniając ustawę, dopisać mały punkcik zwiększający uprawnienia kategorii B powiedzmy o możliwość kierowania motocyklami o pojemności do 150 ccm. Tak, żeby to Niemcy i Francuzi mogli brać nas za przykład. Jeżeli to za dużo – okej, dołóżmy jeszcze jakieś niewielkie ograniczenie mocy.

Ech, chyba trochę się rozmarzyłem. Smutna prawda jest taka, że jako grupa społeczna nie mamy za sobą żadnych znaczących (ani nawet nieznaczących) lobbystów, którzy mogliby przekonać parlamentarzystów do wprowadzenia korzystnych dla nas rozwiązań. A korzystne byłyby z pewnością. Oto najprostszy przykład: gdyby wszystkich państwowych urzędników przesadzić ze służbowych Lancii i BMW na motocykle i skutery, to zaoszczędzonych pieniędzy (na autach, paliwie, naprawach i kierowcach) pewnie wystarczyłoby na podwyżki dla ciągle niedofinansowanych lekarzy i pielęgniarek. W zamian za tak cenne pomysły szybko, tanio i skutecznie rozwiązujące problem służby zdrowia nie oczekuję od naszego parlamentu żadnych nagród i zaszczytów. Proszę tylko o jedno – podczas prac nad nową ustawa pomyślcie o nas, drodzy posłowie (i posłanki), jak o normalnych ludziach i ułatwcie nam trochę życie rozsądnymi regulacjami prawnymi.

KOMENTARZE