Lidka to motocyklistka, wielbicielka klasycznej Hondy Africa Twin, wypraw motocyklowych i Gruzji, blogerka. Jej życie zawodowe też kręci się wokół tego, co z dwoma kółkami nierozerwalnie (par excellence – jeśli dobrze zszyte) się wiąże. Zajmuje się „walką” z ciuchami motocyklowymi.

Lech Potyński: Kobietom wieku się nie wymawia, ale poznaliśmy się już ładnych parę lat temu na jakiejś imprezie motocyklowej. Dopiero później zorientowałem się, że ty ogarniasz bardzo różne sfery motocyklizmu w – powiedziałbym – wręcz zawodowy sposób. Od kiedy zajmujesz się motocyklami?

Lidka Maciejewska-Leżanko: Mając 16 lat, pierwszy raz rzuciłam swojej mamie hasło: „Mamo, kup mi Kawasaki!” Wtedy po prostu nie znałam żadnej innej marki. Tak naprawdę zaczęłam jeździć około trzydziestki, czyli jakieś 15 lat temu. Szybko okazało się, że z moim ówczesnym chłopakiem mamy spore kłopoty z serwisowaniem motocykli. Początkowo to on dłubał przy naszych maszynach, a potem pojawił się pomysł otwarcia własnego serwisu motocyklowego, przy którym zaczęłam pomagać. Na początku się przyglądałam, a potem zajęłam się kręceniem śrubkami. Nasze drogi w końcu się rozeszły, więc z warsztatem miałam już mniej do czynienia, ale dalej sama dłubałam i nadal dłubię przy swoich motocyklach.

L.P.: Czyli odróżniasz klucz płaski od nasadowego… Raz nawet widziałem cię z dynamometrem w ręku…

L.M.-L.: Raz powiadasz? To musiałeś marnie patrzeć. Mam dyplom mechanika motocyklowego, zrobiony dzięki dofinansowaniu z urzędu pracy. Egzamin zdałam bardzo dobrze: 14,5 na 15 możliwych punktów. Problem jest tylko taki, że jestem fizycznie za słaba, żeby wykonywać pewne czynności. Moim życiowym osiągnięciem jest pełna renowacja własnej Hondy Africa Twin RD 03, rocznik ‘89. W ciągu dwóch dni rozebrałam ten motocykl do ostatniej śrubki. Mówię w liczbie pojedynczej, ale ze względu na niedostatki siły fizycznej musiałam niekiedy korzystać z pomocy faceta. Jestem co prawda zajadła, ale za chuda i za mała do pewnych prac. Silnika sama nie upchnę w ramie. Weryfikacja, wymiana części i składanie Hondy trwały ok. 5 miesięcy. W mojej „Kobyłce” wyremontowałam praktycznie wszystko, poza twardą mechaniką wnętrza zespołu napędowego. Motocykl jeździł doskonale i bezawaryjnie przez ponad trzy lata. Bardzo go kochałam…

L.P.: Aż do momentu…

L.M.-L.: … wypadku, w którym motocykl stracił życie, a ja mocno nadszarpnęłam zdrowie. To było jakieś trzy lata temu, gdy wracałam z dłuższego wypadu do Rumunii. Jechałam sama i gdzieś w okolicach Opatowa z bocznej drogi wyjechał mi dostawczak. Nie poddałam się jednak, kupiłam kolejną AT i też doprowadziłam ją do przyzwoitego stanu. O ile jednak „Kobyłkę” kochałam, to „Wałacha” nie darzę już takim uczuciem. W dodatku remont trwał nieco dłużej, bo w wypadku mocno uszkodziłam sobie nadgarstki, co nota bene przeszkadzało mi w wykonywaniu pracy, którą obecnie się zajmuję.L.P.: Mechanikujesz tylko amatorsko, a zawodowo zajmujesz się „krawiectwem ciężkim”, czyli naprawami i przeróbkami ubrań motocyklowych. Widzę w twojej pracowni kilka specjalistycznych i nowoczesnych maszyn…

L.M.-L.: Najpierw hobbystycznie, a potem zawodowo wzięłam się za reperacje i przeróbki ciuchów motocyklowych. Trudno byłoby bez profesjonalnych maszyn. Początkowo używałam niemal stuletniej, ręcznej (i nożnej) maszyny do szycia, ale z czasem trzeba było zainwestować w bardziej nowoczesny sprzęt. Z braku miejsca kolekcję zabytkowych maszyn trzymam gdzie indziej. Może kiedyś urządzę w mojej firmie izbę pamięci..?L.P.: Zajmujesz się bardziej przeróbkami czy naprawami po szlifach, rozdarciami i przetarciami? Bardziej skórą, czy tekstyliami?

L.M.-L.: Coraz więcej jest przeróbek. W przypadku odzieży skórzanej – głównie przeróbki. Ja to nazywam kształtowaniem do figury. Ciuchy tekstylne mogą być bardziej „worowate”. Nie wszystko musi przylegać do ciała. Z tekstyliami łatwiej się pracuje, bo wybaczają błędy, natomiast ze skórą to trudniejsza sztuka. Jak się uszyje raz, skóra zostaje sperforowana i już nie da się tego poprawić. A błędy też mi się czasem zdarzały. Pracuję jednak i z tekstyliami, i ze skórą. Są usterki, których nie jestem w stanie naprawić. Nie mam np. możliwości klejenia membran, więc zawsze klienta uprzedzam, że jeżeli jest ona uszkodzona, to ja z tym nic nie zrobię. Mogę ją najwyżej zabezpieczyć innego rodzaju tkaniną przed zaplątywaniem się ręki czy nogi podczas zakładania, ale nie przywrócę właściwości przeciwdeszczowych. Owszem, zaproponowano mi specjalistyczną taśmę do klejenia membran, ale w rolce 150 m. To starczyłoby dla mnie i prawnuków, a była bardzo droga. Ale takich prac wiele nie mam. Od czasu, gdy zajmuję się tą działalnością, 2-3 sytuacje w roku.L.P.: Jakie jest zapotrzebowanie rynku na tego typu usługi?

L.M.-L.: Jest coraz większa świadomość tego, że dobrze dopasowane ubranie motocyklowe jest podstawą nie tylko wyglądu, ale i bezpieczeństwa. Protektory muszą leżeć tam, gdzie ich miejsce, ale nie w pozycji stojącej, tylko gdy jedziesz na motocyklu. Nie mogą się przekręcać na boki i nie ma znaczenia, czy to odzież tekstylna, czy skórzana. Często zdarza się, że klienci chcą zmienić fabryczne protektory na akcesoryjne – większe i z wyższej półki. I tu jest miejsce na moją pracę. Coraz więcej osób chce, abym „przekonstruowała” ich ubranie, by je naprawić – już nieco mniej. Ostatnio mam zagwozdkę technologiczną, bo muszę na nowo zainstalować w skórzanych spodniach zaczep, który został wyrwany „z mięsem”. Sama wymiana elementu skórzanego to nie problem, tylko zaczep jest unikatowy. Zamiennika nigdzie nie dostanę. Muszę go rozwiercić, założyć i zanitować na nowo. Przyda się moje doświadczenie warsztatowe (śmiech)! A wracając do pytania: tak, klientów mam coraz więcej, ale na razie nie mam zamiaru powiększać firmy. Przy moim obsesyjnym perfekcjonizmie nie wiem, czy jakikolwiek współpracownik mógłby ze mną wytrzymać. Zamiast robić swoją robotę, pewnie patrzyłabym mu cały czas na ręce. Lecz gdybym nie wierzyła w przyszłość, pewnie nie zainwestowałabym w maszyny. L.P.: Praca zajmuje ci sporo czasu, ale chyba nie zarzuciłaś jazdy na motocyklach?

L.M.-L.: Oczywiście, że nie! Cały czas coś w garażu stoi. Dla mnie motocykl zawsze był najlepszym sposobem na przemieszczanie się w miejsca, gdzie warto coś zobaczyć. Przez wiele lat była to głównie Polska i okoliczne kraje. W tej chwili staram się jeździć coraz dalej. Mam też swoje marzenia i wyobrażenia o jeździe, które determinowały wybór maszyny. Moim pierwszym motocyklem była „Deerka” (Suzuki DR – przyp. red.) „stodwudziestkapiątka”. Wydawało mi się, że będzie to kontynuacja jazdy na rowerze, tylko w krzakach. Zaczęłam jednak jeździć coraz dalej i dalej. Kilkanaście lat temu zamieniłam ten motocykl na Transalpa sześćsetkę. Przez siedem kolejnych lat wypuszczałam się jeszcze dalej.

W moich marzeniach już wcześniej pojawiała się Honda Africa Twin, chociaż zdawałam sobie sprawę, że jak dla mnie to motocykl przeogromny. Może było to zrządzenie losu, ale na dzień przed dwutygodniowym wyjazdem na Pomorze Zachodnie miałam awarię „Trampka”. Kolega pożyczył mi swoja „Afrykę” i mimo że pozornie oba te motocykle są bardzo podobne, „Afryka” była fantastyczna. Znakomicie się prowadzi, jest sztywniejsza, jazda jest zupełnie inna. Jeździłam tym pożyczonym motocyklem przez półtora tygodnia i im dłużej to trwało, tym bardziej byłam zakochana. Zaczęły się poszukiwania i pojawiły się ciche marzenia o Bajkale, Irkucku czy podobnych klimatach. Wiedząc, że do takich wypraw muszę mieć motocykl niezawodny, za śmieszne pieniądze kupiłam maszynę ze spaloną instalacją elektryczną – moją ukochaną „Kobyłkę”, rozebrałam niemal do ostatniej śrubki, wyremontowałam i jeździłam. Potem zdarzyła się ta smutna historia…L.P.: Widziałem u ciebie przeróbkę „Deerzety” 400…

L.M.-L.: Miałam pomysł, żeby pojechać nią do Albanii, a docelowo w Pamir. Miała takie przełożenia, że maksymalnie osiągała 90 km/h. Ale okazało się, że ze względu na drgania generowane przez silnik singiel nie byłam w stanie nią jeździć. Nie dlatego, że d…a bolała, czy prędkość była mizerna, tylko właśnie ze względu na zmiażdżoną w wypadku rękę. Poprzednią właścicielką motocykla była Olka Trzaskowska, która jeździła nim w Ameryce Południowej, a przed nią jakaś belgijska podróżniczka. Motocykl dobrze się sprawował na dużych wysokościach i został solidnie przetestowany. To był warunek zakupu, bo sprzęt, którym wcześniej wjeżdżałam w Gruzji pod 3000 m n.p.m., niestety źle znosił wysokości.

Przy okazji – do Gruzji trzeba jechać jak najszybciej. Kraj ten dostaje ostatnio spore dotacje z Unii Europejskiej i asfaltuje wszystko, co może. Dla mieszkańców to pewnie lepiej, dla nas, podróżników kochających szutry, gorzej. Przybędzie też turystów i w moim pojęciu Gruzja straci przez to sporo uroku. Kto jeszcze chce zobaczyć bezdroża, zapomniane przez Boga i ludzi wioseczki, trzeba się spieszyć, bo Wysoki Kaukaz jest intensywnie asfaltowany. Obecnie asfaltowane są obie dojazdówki do Uszguli, czyli najwyższej wsi w Europie, fragmenty w Tuszetii (do Szatili i Omalo) oraz przelotówka przez Mały Kaukaz….

L.P.: Lubisz udzielać się w mediach społecznościowych. Zamieszczasz tam swoje spostrzeżenia z oblatywania różnych motocykli. Z fb dowiedziałem się, że chcesz się przesiąść z „Afryki” na coś innego…L.M.-L.: Ujeżdżałam ostatnio kilku kandydatów. Zawzięłam się do tego stopnia, że gdy okazało się, iż nie da się w Polsce pojeździć na Royalu Enfieldzie Himalayan, skoczyłam do dilera na Litwie. Moja „Afryka” weszła już w wiek zabytkowy. Ma miejsce w moim sercu, ale nikomu już nic nie muszę udowadniać. Czas na zmiany. Objeździłam kilka maszyn, ale nie podjęłam decyzji. Kusi mnie ten Himalayan. Coraz więcej ludzi dostrzega potencjał tej maszyny, a i mnie się coraz mniej na drodze spieszy.

Wchodzą jednak regulacje Euro 5 i nie wiem, czy Royal im sprosta. A ja chciałabym mieć maszynę fabrycznie nową. Chodzi mi o to, żeby motocykl był nieco mniejszy. Jeździłam Multistradami i mniejszymi od „Afryki” Hondami i wszystko wydaje mi się teraz jakieś duże i ciężkie. Obecna „Afryka” to maszyna dla facetów i to niemałych, a przy moim wzroście i mojej wadze zawsze były z motocyklami kombinacje: obniżone zawieszenia, kanapy, które sobie sama szyłam… Chcę czegoś mniejszego!

L.P.: Życzę Ci powodzenia w poszukiwaniach i może w końcu jakiś motocykl zawładnie twoim sercem, jak „Kobyłka”!

KOMENTARZE