fbpx

Nostalgiczna jesień skłania do zastanowienia się, jak chcielibyśmy być traktowani po osiągnięciu wieku mocno dojrzałego? Jak eksponat w domu spokojnej starości, czy raczej wciąż jak pełnoprawny partner w przygodach, z uwzględnieniem nieuniknionych na tym etapie życia ułomności? W grupie „Dziki Junak” oba podejścia do zabytkowych motocykli zgodnie funkcjonują obok siebie.

Zdjęcia: Tomasz Parzychowski, Michał Farbiszewski, Jakub Wroński

Lotnisko Warszawa-Babice, położone na styku dzielnic Bielany i Bemowo, to „rodzinne gniazdo” dla latających nad miastem licznych awionetek, szybowców i śmigłowców. Korzystają z niego m.in. Aeroklub Warszawski oraz Lotnicze Pogotowie Ratunkowe, a dźwięk startujących i lądujących statków powietrznych na stałe wpisał się w życie okolicznych osiedli. W tym miejscu również, w zaciszu lotniskowych hangarów i garaży, znalazła swoją przystań część mazowieckich junakowców z nieformalnej grupy motocyklowej „Dziki Junak”, której stałymi elementami są z jednej strony lekko punkowo-anarchistyczny klimat, a z drugiej prawdziwa miłość do starych motocykli oraz techniczny i artystyczny kunszt. 

Tatuś od samolotów

Obecność grupy junakowców na warszawskim lotnisku zapoczątkował Krzysztof Pazura, zwany przez kolegów „Tatusiem”, który od wielu lat prowadzi tu firmę zajmującą się naprawą i remontami podzespołów lotniczych – od drobnych elementów po kompletne płatowce, silniki i elektronikę. Jest on również właścicielem wspaniałego Junaka M10 z 1961 roku, który należał do jego ojca i towarzyszy mu od dzieciństwa. Na początku XXI wieku, wraz z nadejściem ery powszechnego internetu, „Tatuś” dołączył do kilku forów i grup dyskusyjnych związanych z motocyklami ze Szczecina, co zaowocowało siatką nowych kontaktów i fantastycznymi podróżami. W towarzystwie swojego przyjaciela Piotra jeździł nie tylko po całej Europie, np. na Bałkany czy Nordkapp, ale też m.in. do Kirgistanu, Tadżykistanu, Maroka, a nawet na Kubę. I to wszystko na oryginalnych, dziś prawie 60–letnich Junakach!Internetowe znajomości szybko zaczęły „gęstnieć” do formy realnej i w 2004 roku do warsztatu „Tatusia” zaczęli regularnie wpadać inni użytkownicy starych maszyn. Jak to z zabytkami z czasów PRL bywa, wspólne potrzeby dotyczące części zamiennych oraz patentów na naprawy i przeróbki okazały się naprawdę duże. Krzysztof postarał się o możliwość wynajęcia od aeroklubu kolejnych pomieszczeń i tak w pewnym momencie w ręce pasjonatów Junaków trafił niemal cały, wyposażony w rampę budynek, który po niezbędnych remontach, wykonanych własnymi rękami członków grupy, stał się dla nich klimatyczną przystanią.Tyle skróconej wersji historii – choć z ust charyzmatycznego „Tatusia” często można usłyszeć spiżowe hasło „Niech prawda nie stoi na przeszkodzie ciekawej opowieści”, tu akurat fakty nie muszą czuć się zbyt mocno dotknięte kosmatym palcem inwencji gawędziarza.

Wpadamy na kwadrat

I to całkiem dosłownie, ponieważ zabudowania techniczne lotniska rozplanowane są w regularnej siatce alejek, a główna siedziba grupy znajduje się na samym jej skraju. Na wieść o tym, że jadę zrobić materiał o fanach starych Junaków energicznie reagują Smoku i Simpson, którzy z krótkim „kcem!” na ustach odpalają swoje motocykle i ruszają za mną. Na miejscu zastajemy początkowo głuchą ciszę i otwarte drzwi do jednego z garaży. To musi być tu, wchodzimy! I wtedy „oczom naszym ukazał się las”, czyli rząd równiutko ustawionych, częściowo przykrytych motocykli, nad którymi górują półki z częściami, prawie kompletnymi silnikami i całym szpejem niezbędnym przy reanimacji zabytkowych maszyn. Zapach i klimat tego miejsca są niesamowite!W głębi pomieszczenia trafiamy na „Tatusia” w obowiązkowym krawacie i z pakietem kapitalnych „anegdot powitalnych” oraz pracującego przy motocyklu Brzozę. Naszą uwagę z miejsca przykuwa obsługiwana właśnie maszyna, która wygląda jak mokry sen fanów postapokaliptycznego motocrossu – rama i silnik Junaka, siodło i przednie koło prawdopodobnie od starego Japończyka, wysoko poprowadzony wydech, ewidentne zmęczenie fizyczne niemal każdego elementu… Brzoza wyprowadza motocykl na zewnątrz, odpala i zachęca nas do przejechania się. Simpsona nie trzeba dwa razy prosić! Po krótkim instruktażu, co tu nie działa albo działa inaczej, nasz naczelny z szerokim bananem na twarzy kręci kolejne kółka wokół kompleksu budynków, zostawiając za sobą cudowny, bulgocząco–pierdzący pogłos. Kiedy zatrzymuje się obok Ducati Panigale V4, którym tu przyjechał, wspólnie dochodzimy do wniosku, że chociaż pojazdy te dzieli wiekowa, techniczna i finansowa przepaść, to różnica w przyjemności z jazdy jest w zasadzie nie do zmierzenia i dla wielu to właśnie „polepiony” Junak będzie dostarczał jej najwięcej. 

Luźna struktura

Na miejsce docierają kolejni członkowie grupy „Dziki Junak”. Kuba, który zaprosił nas do odwiedzin, opowiada o swoim motocyklu, o tym jak go wkurza i doprowadza do szewskiej pasji, a na koniec i tak goni „japończyki” i pozostaje podstawowym środkiem transportu. Naszą uwagę zwraca autostradowa winieta na przednim błotniku, a Kuba wyjaśnia, że był tym motocyklem na Monte Cassino, w Grecji, Bułgarii, Rumunii… W tym momencie podjeżdża auto ze scramblerem na przyczepce i dołączają do nas Czaro, Siostra i Ropson. Przy okazji rozmawiamy o strukturze grupy, która charakteryzuje się przede wszystkim jej brakiem. Działające na lotnisku stowarzyszenie fanów Junaków jest jak najbardziej luźne, oparte na koleżeńskich relacjach, bez sztywnych reguł działania i całego tego klubowego zadęcia. Da się jednak wyczuć szczególny szacunek do gospodarza i patrona tego miejsca, czyli „Tatusia”, który lubi nazywać resztę ekipy swoimi dzieciakami. Święty czas spotkań to piątkowe wieczory, które potrafią przeciągnąć się nawet do niedzieli, kiedy to na miejsce docierają misje ratunkowe, obsadzone strapionymi partnerkami życiowymi i córkami. Przekrój zgromadzonych w garażu maszyn jest bardzo szeroki. Nie brakuje prawdziwych cukierków – doskonale i w pełnym oryginale odrestaurowanych egzemplarzy lśniących chromami, świeżym lakierem i precyzyjnymi szparunkami. Zwracamy uwagę na kilka stylowych przeróbek w stylu scrambler, zrobionych z naprawdę dużym smakiem. Sporo jest również Junaków podobnych do tego, którym uraczył nas Brzoza – z przeznaczeniem rajdowym, biorących udział w niełatwych imprezach cross-country i zlotach Junaków, czyli  „Dzikowiskach”. Przy okazji pytamy, jak chłopaki odpowiadają na zarzuty o niszczenie dorobku polskiej myśli technicznej, którego na rynku jest przecież coraz mniej. Odpowiedź jest krótka – to nie niszczenie, tylko ratowanie tego, co się da. Każdy z tych rajdowych „frankensteinów” składany jest z części, które normalnie rdzewiałyby właśnie na kupie innego złomu. A tak, wciąż robią to, do czego stworzono motocykle – dają radość z jazdy ich właścicielom!„Uterenowione” Junaki dostały swoją szansę w sporcie. Należy tu wspomnieć o kolejnym dobrym duchu tej ekipy, czyli niezwykle pozytywnej Kasi Szymali, zwanej przez kolegów po prostu Siostrą (niedawno opisywaliśmy należącą do niej Yamahę SR 250) To m.in. dzięki jej staraniom klasyki otrzymały kiedyś własną sekcję w rajdzie cross-country w Kurdwanowie. Ludzie dostrzegli sens budowania takich maszyn i od tego czasu zaczęły się one pojawiać na zawodach coraz liczniej. Powołano stowarzyszenie, które w każdy ostatni weekend sierpnia, również w Kurdwanowie, organizuje cykliczną imprezę Cross Country Motocykli Zabytkowych i Klasycznych.W pewnym momencie pada propozycja ustawienia kilku motocykli do „grupowego” zdjęcia. Kilka maszyn na rampie, kilka na dole, kompozycyjna klasyka. Kiedy pytamy, czy pomóc wpychać motocykle na górę po desce, słyszymy tylko: „Junaków się nie pcha, Junakami się wjeżdża!”, po czym Brzoza i Kuba bez pardonu biorą rozpęd, podjeżdżają pod kilka schodów i po krótkim skoku lądują na górze. I rzeczywiście, prawdziwego junakowca nic nie jest w stanie zatrzymać. „Tatuś” opowiada o powrocie z ostatniej weekendowej imprezy na południu Polski. Podróż trwała 11 godzin i zawierała w sobie atrakcję w postaci remontu skrzyni biegów w trasie. To jest właśnie sól tej ziemi!

Kompleks naprawczo–remontowy

Jesteśmy ciekawi innych pomieszczeń w lotniskowym kompleksie, „Tatuś” zabiera nas więc na spacer po swoim królestwie, w którym naprawia samoloty. Co ciekawe, nawet w miejscu jego codziennej pracy dosłownie za każdymi drzwiami natykamy się na kolejne Junaki. Podziwiamy warsztat, w którym niemal od podstaw odbudowywany jest kryty płótnem samolot z lat 40., kunsztowna konstrukcja skrzydeł robi na nas ogromne wrażenie. Oglądamy oczywiście słynnego M10 od Taty, od którego wszystko się zaczęło…

Kiedy otwierają się drzwi do następnego garażu, któż mógłby nas powitać – kolejny fantastycznie odrestaurowany Junak w kremowym malowaniu i z kompletem bocznych sakw stoi obok kadłuba remontowanego samolotu. „Tatuś” wskazuje na wąskie schodki prowadzące na antresolę. Tu swoje królestwo ma bardzo uzdolniony lakiernik–artysta Radek, zwany „Canaletto”, który jest dyżurnym wykonawcą prac dla całej grupy. Jednocześnie realizuje wiele innych zamówień, maluje zbiorniki i kaski, buduje również klimatyczne domowe sprzęty na bazie części motocyklowych, takie jak lampki nocne z reflektorów, zębatek i wałów korbowych.  Warszawska grupa „Dziki Junak”, dzięki znakomitym „zasobom ludzkim” o ogromnej wiedzy i zaangażowaniu, a także zapleczu warsztatowemu, pozwalającemu od podstaw stworzyć niemal każdą potrzebną część, stanowi obowiązkowy kontakt dla właścicieli Junaków z całej Polski i zagranicy. Doradzają, pomagają, przyjmują zamówienia na prace, ale również działają bezinteresownie – wszystko w imię wspólnej zajawki. 

Doskonale jest wiedzieć, że w czasach cyfrowej izolacji istnieją jeszcze miejsca pachnące smarem, gumą i metalem, do których można po prostu podjechać, spotkać kumpli i dobrze się bawić. W grupie „Dziki Junak” jest coś pierwotnego i organicznego. Motocyklowy żywioł, jak za starych, dobrych lat…

 

KOMENTARZE