fbpx

Smutek symetrysty | Wszystko. Wszędzie. Naraz.

Jakim chciałbyś być motocyklem, jak już umarniesz i urodzisz się znowu?

Mój syn wrócił jakiś czas temu do domu, jeszcze nie zdążył zrzucić plecaka, a już wprowadził mnie w osłupienie. Wytrzeszczając swoje wielkie oczyska, zapytał: „A Ty wierzysz, że jak umarniemy, to później urodzimy się znowu, czy że pójdziemy do nieba albo piekieła?”.

Celnie wyprowadził cios. No bo co powiedzieć malcowi wierzącemu, że my dorośli znamy odpowiedzi na wszystkie pytania? W końcu od pierwszych chwil życia mówimy mu, co jeść, czego nie jeść, gdzie wchodzić, jak schodzić, co słodycze robią z zębami i dlaczego nie może oglądać bajek „7+”. Zacząłem monolog o wszystkich znanych mi wersjach. Poszło mi dość słabo.

Tato, ja wierzę, że po śmierci rodzimy się jako ktoś inny. Może nawet jako jakaś fajna rzecz! A Ty jakim chciałbyś być motocyklem, jak już umarniesz i urodzisz się znowu?”.

Postanowiłem puścić wodze fantazji w kierunku motocyklowej reinkarnacji. Kiedyś bez zająknięcia powiedziałbym, że chciałbym być takim Kawasaki ZXR 750. Śliniłem się do niego całe dzieciństwo. Do okrągłych lamp, ordynarnych rur dolotowych, do krzykliwych wzorów na owiewkach, do scen z filmu „Młode wilki”. ZXR roił się w mojej głowie jako motocyklowy lew. Dziś niestety wiem, że lwy ledwo dożywają dwunastu lat. Do lwów na wolności się strzela.

Rozważmy więc kilka innych opcji. BMW R 1250 GS odpada. Nie poradziłbym sobie z krytyką związaną z byciem hitem sprzedażowym. Jako niedroga 125 z Chin byłbym skazany albo na wyśmiewanie za plagiatorstwo, albo na wożenie w tę i we w tę puszek Harnasi i Żubrów. Odpada. Może zatem warto zrodzić się w mękach jakiegoś ciemnego warsztatu jako custom? Nic z tego! Każdego dnia musiałbym prężyć się do zdjęć, storek, reelsów i udowadniać, że choć nie mam żadnych właściwości jezdnych, to jestem piękny, fotogeniczny i jak nikt inny w świecie pokażę wszystkim, co i gdzie tankować, na jaki kolor polakierować się w tym sezonie, czym smarować łańcuch, jakich wosków naturalnych używać celem uniknięcia odparzeń na lakierze, no i oczywiście na jakich eventach bywać, żeby w końcu zdobyć niebieską odznakę na Instagramie. Jestem na to zbyt leniwy.

A gdyby tak narodzić się w sterylnych warunkach warsztatu jakiegoś zespołu MotoGP? Ekscytacja, fejm i splendor skończyłyby się szybko, a życie spędziłbym, stojąc bez oleju w jakimś muzeum. Nuda! W takim razie może warto zagrać va banque i wcielić się w Ducati Panigale V4 R? Jak znam moje szczęście, trafiłbym pod tyłek jakiegoś podstarzałego biznesmena. Ten okleiłby mnie w reklamę swojej cementowni i upalał do ukręcenia korby na torze w Poznaniu. To zdecydowanie nie na moją kondycję fizyczną, a tym bardziej psychiczną. Po wielu godzinach intensywnych rozważań znalazłem odpowiedź. Odpowiedź zaskakującą, bowiem idącą pod prąd kapitalizmu mówiącego, że zawsze trzeba lepiej, mocniej, więcej.

Postanowiłem, że jeśli reinkarnacja będzie obowiązującą wersją, zostanę Hondą. Nie, nie moją ukochaną CBR 400 w malowaniu Dominique Sarrona. Nie 954 RR, którą cieszyłem się krótko, aczkolwiek zajadle. Nie wesolutką Monkey czy DAX. Nie wspaniałe wszędobylską Africą Twin. Zostanę Hondą Crossrunner! Czy to zły motocykl? Ależ nie. To do bólu dobry motocykl. Wszystkiego ma ni mniej ni więcej, tylko w sam raz. Silnik z dzikiej VFR-ki generuje ponad 100 KM. Dużo? Mało? Do startu w MotoGP zdecydowanie za skromnie. Do nienachalnego eksplorowania świata w sam raz. Zawieszenie? Jest. Działa. Nie robi krzywdy kierowcy i pasażerowi. Ba, nawet nie robi krzywdy dziurom w asfalcie. Skok zawieszenia? 145 mm. Na przeżycie Erzberg Rodeo nie wystarczy. Na delikatny szuterek raz w tygodniu jak znalazł. Elektronika? No jest! Zaawansowaniem daleka od wspomnianego wcześniej Panigale, jednak dająca sobie radę z hamowaniem żądz i eliminowaniem nieprzyjemności. Design? A skąd mam wiedzieć, że w przyszłym wcieleniu będę się znał na designach. Jakiś jest.

Crossrunner to taki dobry chłopak z sąsiedztwa. Na imprezie odwiesi płaszcz, przyniesie drinka, taksówkę zamówi. Jak ktoś komuś przywali w nos, ten nie będzie interweniował. Ktoś przywalił, komuś przywalono – wszyscy byli zamieszani w bójkę. I ten chłopak z sąsiedztwa jako motocykl dowiezie i do pracy, i nad jezioro. Da poczuć ten magiczny wiatr we włosach. Może bez ekstremum, ale czy każde życie trzeba przeżywać w poszukiwaniu ekstremum? I gdy już pomyślałem, że dobrze siebie sobie wymyśliłem, kolega uświadomił mnie, że Crossrunnera nie produkują od kilku lat. Może taka jest cena bycia symetrystą. Szukam więc dalej! A Wy? Jako jaki motocykl chcielibyście zrodzić się w przyszłym życiu?

KOMENTARZE