fbpx

Liberum veto | Wszystko. Wszędzie. Naraz.

My, Sarmaci, jesteśmy narodem wybranym. Z wyraźnej woli Stwórcy mamy największe umysły, serca i fallusy.

Na platformie Netflix pojawił się nowy serial. Niby nic wielkiego. Ot ktoś, kto w 1997 roku zaczynał od ledwo zipiącej wysyłkowej wypożyczalni, dwadzieścia pięć lat później zadowala prawie 250 mln użytkowników z całego świata, serwując im rano, wieczorem, we dnie i w nocy lepsze i gorsze podniety dźwiękowo-wizualne. Tym razem wirtualny supermarket kultury Reeda Hastingsa wziął na tapet świętość, czyli Rzeczpospolitą. Nie współczesną, a świętość nad świętościami – Rzeczpospolitą Obojga Narodów. W do bólu sarkastycznym ośmioodcinkowym serialu komediowym głównym bohaterem jest Jan Paweł Adamczewski (Bartłomiej Topa), który od pierwszych minut nie kryje się ze swoją życiową ambicją, by zostać najpopularniejszym Janem Pawłem w historii Polski. Dumny sarmata łatwego życia nie ma. Większą połowę jego ukochanej wsi Adamczychy w swoich łapskach trzyma sąsiad Andrzej. Relację z nim Jan Paweł podsumowuje zdaniem wypowiadanym do żony: „To, co zapewnia związkom długowieczność, to wspólne pasje. Naszą jest nienawiść do sąsiada”.

By powstrzymać podniesienie podatków, Adamczewski przed sejmikiem musi ostro trenować najlepsze polskie tradycyjne zagrywki retoryczne – wykrzykiwanie hasła „Ja panu nie przerywałem!”. Ostatecznie wygrywa demokracja, bo jako jedyny sprzeciwia się zmianom. „Człowiek dorobi się czegoś ciężką pracą swoich chłopów, to zabrać mu od razu, taka mentalność!”.

Swoje pięć groszy regularnie dokłada mu ukochana córka Aniela, co i rusz wymyślając marsze dla mniejszości czy kampanie uświadamiające chłopów o globalnym ociepleniu, które już za 350 lat zniszczy świat. Aniela przy każdej możliwej okazji wykrzykuje, że nie spełni marzenia swojej matki i nie wyjdzie za mąż za syna magnata. Cios w rodzicielskie serduszko miękkie niczym pianki Marshmallow. I jeszcze ten ciągły lęk, że ktoś z byle powodu krzyknie „Potwarz!” i wyzwie szlachcica na pojedynek. Lekko nie jest.
„1670” to po latach nudy i żenady w polskiej komedii kandydat na następcę „Dnia świra” w wyśmiewaniu naszych własnych przywar. Niestety nie wszystkim spodobało się pokpiwanie ze szlachty przeplatane współczesnymi tekstami z memów. Internet zapłonął w dniu premiery i szerokim ściekiem popłynęło słynne „liberum veto” mieszane z monologami o antypolskości netflixowej produkcji. A z tego serialu, jak z rynien w październiku, aż leje się polskość. Dowód? Ależ proszę, jaśnie panie! Pokażę pod lupą na naszej ulubionej branży.

Kilka tygodni temu w naszym serwisie pojawił się tekst Pawła Boruty o wejściu paliwa E10. Pierwszy komentarz zaczyna się od „Tępota i złośliwość dygnitarzy”, zaraz po nim pada „Euro kołchoz”, „Chcą nas pozbawić wszystkiego”. Potem dyskusja skręca w bezsens wiatraków, biopaliw, Unii Europejskiej, by w końcu dojść do światowego spisku, oczywiście przeciwko Polakom. A jak wiadomo, „Jesteśmy narodem wybranym. Z wyraźnej woli Stwórcy mamy największe umysły, serca i fallusy”. Nikt nie będzie nam mówił, jak mamy truć planetę. Jeszcze ciekawiej działo się przy okazji stref czystego transportu. W tym przypadku organizowane są już protesty, zbierane podpisy, by zrobić referendum, a niewykluczone, że dojdzie do strajków głodowych. Szkoda tylko, że dyskurs wciąż siedemnastowieczny. W przyziemnych tematach lepiej nie jest. GS-iarze spierający się z właścicielami innych motocykli typu adventure to wisienka na torcie sarmackiej dumy. Jeszcze lepsi są troskliwi stróże jazdy tylko i wyłącznie w jednoczęściowych kombinezonach z kangura. Wyliczają w komentarzach, ileż to ich podatków pójdzie na leczenie kierowcy Ubera na chińskim skuterze, gdy ten zderzy się z tramwajem i jakimś cudem przeżyje. Czy ja jestem lepszy? Otóż nie! Byłem bliski wysmarowania epopei w mediach społecznościowych, gdy Triumph ogłosił zakończenie produkcji Thruxtona RS. Liberum veto, drodzy Brytyjczycy! Na szczęście Thruxton zagościł w moim garażu, zanim przybrałem żupan, szablę i krzyknąłem „Potwarz!”.

Czy ta moja i nie tylko moja sarmacka porywczość w dyskusji to coś złego? Nie. To część nas. Wypadałoby jednak, by po trzystu pięćdziesięciu latach na każdym kroku nie robić jak Jan Paweł Adamczewski: „Co jakiś czas przyjeżdżają do mnie koledzy szlachcice. Mierzymy sobie wtedy kutasy*. Mało rzeczy jest tak ważnych dla poczucia wartości sarmaty jak długość jego kutasa, a to dlatego, że kutas jest bezpośrednim przedłużeniem honoru”.

*kutas – w XVII- i XVIII-wiecznej Polsce ozdoba szmuklerska w postaci pędzla z nici lub sznureczków na końcu sznura przypinanego do pasa jako element dekoracyjny.

KOMENTARZE