fbpx

Praca marzeń | Wszystko. Wszędzie. Naraz.

Nie pytajcie o stawki w branży motocyklowej. Postarajcie się wcześniej wżenić w rodzinę królów fotowoltaiki.

Myślałem, że przez ostatnie lata formuła targowiska z kolorowymi straganami zdążyła się wypalić. Och jakże się pomyliłem. Na Poznań Motor Show przybyło 90 000 odwiedzających. Znakomita część to tacy, co to tu popatrzą, tu kopną w oponę, tam pocmokają na cenę i dzień wolny z głowy. Pośród nich znaleźli się jednak fani motoryzacji na dwóch kółkach. Przyszli, zbili piątkę i powiedzieli, co myślą o naszej robocie. A okazało się, że wielu nie dość, że myśli, to na dodatek dałoby się pokroić za ciepłą posadkę w ŚM.

Zaiste, jeżdżenie motocyklami zdaje się być lepsze od pracy dziennikarza Super Expressu. Ten może nawet chciałby poruszyć jakiś istotny temat, przez walkę o wyświetlenia musi jednak pisać o tym, że Sonia Bohosiewicz (48 l.) ma psa, pies robi kupę, a chociaż właścicielka jest wielką gwiazdą, nie stroni od sprzątania po załatwionej potrzebie jamnika. Ba, praca w ŚM jest lepsza nawet od posady górnika, choć ta nęci niemałą emeryturą. Dlaczego? Nie słyszałem, by w branży motocyklowej jeden pracownik bił drugiego przyrodzeniem po twarzy, podczas gdy sześciu innych przyglądało się temu bez reakcji. A w podziemiach kopalni Chwałowice w Rybniku takaż właśnie sytuacja miała miejsce. Oczywiście na naszym poletku znajdzie się przysłowiowa łyżka dziegciu w beczce miodu.

Po pierwsze, odradzam krojenie się dla tej roboty — może to znacząco utrudnić jej wykonywanie. Po drugie, po zniknięciu „Motocykla”, lista potencjalnych pracodawców zmieści się na znaczku pocztowym. Po trzecie, zapomnijcie o 26 dniach urlopu. Dziennikarzy pracujących na umowę o pracę jest w tym kraju mniej niż linii metra. Po czwarte, normowany czas pracy to pojęcie z zakresu abstrakcji. Siedząc na lotnisku w Amsterdamie uświadomiłem sobie, że w jednym miesiącu spędziłem w domu zaledwie 12 dni. Ktoś powie, że to doskonały wynik. Resztę czasu spędziłem pewnie, grzejąc się w cieplejszych częściach globu. Tak oraz przede wszystkim nie! Może kilkanaście lat temu latanie na testy prasowe nosiło znamiona luksusu. Obecnie jest to coś w rodzaju przerzutu truchła. Pobudka o 3 nad ranem. Walizka, kask, dokumenty. Podróż na lotnisko z kierowcą Ubera o zapędach terrorystycznych – wjeżdżania na największe rondo trasy toruńskiej pod prąd inaczej nazwać nie umiem. Na pokładzie szybko ujawniają się współpasażerowie: monstrualnych rozmiarów ojciec, bliźnięta w wieku 5-6 lat i noworodek. Makao i po makale. Po starcie standardowa sprzedaż kanapek, zdrapek, perfum bez cła, a wszystko w trakcie przewijania noworodka na fotelu obok. Oklaski przy lądowaniu to najmilsza część podróży. 4 godziny siedzenia w kącie lotniska w oczekiwaniu na kolejny, oczywiście opóźniony lot.
W międzyczasie odbieram maila od zapaleńca gotowego rzucić wszystko dla pracy u nas. W wiadomości 4 błędy. Pisał w nerwach, myślę. Niestety, tekst o jego Z900 nie wygląda lepiej. Tuzin błędów. W treści takie emocje, że czytanie ulotki Rutinoscorbinu przed kontaktem z lekarzem lub farmaceutą to przy tym jazda bez trzymanki. Kogo obchodzi, że na pokładzie jest ABS? To można przeczytać w folderze producenta. Liczy się to, czy dzięki technologii kierownik nie popuścił w kalesony, a jeśli jednak zwieracz zawiódł, to jak do jasnej cholery ukrył to przed kolegami. Zanim wyślecie coś do nas, spróbujcie opisać turniej szachowy licealistów w Bydgoszczy, i róbcie to codziennie. Za każdym razem inaczej.

Możecie pójść na skróty, otwierając własny kanał na YouTube. Jeden z popularnych twórców opuścił swoją bandę, pracował trochę dla hurtowni motocyklowej, a nie dalej jak wczoraj widziałem go w reklamie zachwalającej największy sklep motocyklowy w Warszawie. Można? Można, ale wciąż polecam klasyczną drogę.

Chcecie pewnie wiedzieć, ile trwają jazdy testowe, skoro na loty w dwie strony zmarnowałem dwa dni. Otóż 1,5 dnia. Dokładnie 230 kilometrów jazdy przerywanej sesjami zdjęciowymi i nagrywkami video.

Aha, po piąte, jeśli myślicie, że w redakcji znajdziecie kumpli do srogiego „latania”, nic z tego. Lech najchętniej jeździ motocyklem klasy 125cm3, Andrzej woli rowery do głupiego zjeżdżania z górki, ja przesiadłem się na dwusuwową Vespę, Monika i Eliasz wciąż nie mają prawka, a Agnieszka postanowiła wychować małego Marqueza płci żeńskiej. Po szóste, nie pytajcie o stawki. Postarajcie się wcześniej wżenić w rodzinę królów fotowoltaiki.

KOMENTARZE