fbpx

Wystarczy tylko mocno wierzyć w to, że nie jesteśmy stadem bezwolnych baranów i że racja leży po naszej stronie.

Czas jest pojęciem względnym. To, co dla jednych wydaje się wiecznością, dla innych jest tylko mgnieniem oka, a w skali kosmosu, to już w ogóle – szkoda słów. Półtora roku to długo? Trudno orzec. Dla niemowlaka to niemal całe jego życie, dla dojrzewającej whisky, to dobry czas, żeby przekręcić się na drugi bok.

Dla mnie ostatnie półtora roku minęło, jak z bicza trzasnął, ale czemu w ogóle o tym piszę? Otóż jakieś 17 numerów temu (czyli z grubsza licząc właśnie półtora roku temu) napisałem od niechcenia felieton o tym, jak to byłoby miło, gdyby motocykliści mogli płacić nieco mniej za przejazd autostradami niż samochodziarze. Napisałem, nawet nie przewidując, jakie konsekwencje przyniesie popełnienie wspomnianego tekstu. Okazało się bowiem, że wielu motocyklistów na ten temat ma podobne zdanie, a część z nich doszła do wniosku, że coś z tym fantem trzeba zrobić. Jak obecnie w krajach arabskich, tak i wtedy nasi motocykliści skrzyknęli się przez internet, telefony komórkowe i inne współczesne systemy komunikacji, naprędce organizując powolne przejazdy przez autostradowe bramki. Krzyk podniósł się okrutny, że to granda, że nielegalnie, że motocykliści dezorganizują, utrudniają i w ogóle o co chodzi? Jednym słowem skandal niemal międzynarodowy. Była nawet policja i procesy sądowe. Koncesjonariusze autostrad i ministerstwo infrastruktury wzajemnie zwalały na siebie obowiązek rozwiązania problemu, przerzucając się brakiem możliwości podjęcia odpowiednich decyzji. Pojawiły się dziesiątki argumentów uzasadniających przewagę niemożności nad możnością, a jednym z głównych zarzutów był ten, że niezrzeszeni motocykliści w zasadzie nikogo nie reprezentują. Przecież jak za dawnych dobrych czasów takie sprawy powinien załatwiać jakiś związek, zrzeszenie, albo przynajmniej klub. Bo skąd niby koncesjonariusz autostrady, czy wysoki urzędnik w ministerstwie ma wiedzieć, czy rzeczywiście protestujący występują w imieniu wszystkich motocyklistów, czy tylko niektórych. Bo może większości takie stawki opłat za przejazd akurat pasują, a tylko nieliczni wichrzyciele wywołują burdy i niepokoje społeczne? A motocykliści znosili to wszystko cierpliwie i tylko pisali, pisali, pisali….. No, zgoda, co jakiś czas to piśmiennictwo przerywali sobie dla rozrywki kolejnymi protestami pod bramkami autostrad. Reszta zmotoryzowanego społeczeństwa była pod względem opinii na ten temat jak zwykle podzielona. Byli tacy, którzy gorąco popierali nasz protest, byli też tacy, którzy uważali, że zwyczajnie nam się w d…. poprzewracało.

Ale byli też tacy, i w zasadzie do nich kierowany jest ten felieton, którzy twierdzili, że idea w zasadzie jest słuszna, ale jakakolwiek aktywność w kierunku dochodzenia swoich praw nie ma sensu, bo to i tak nic nie da. A tu proszę – minęło raptem półtora roku i okazuje się, że postulaty motocyklistów były słuszne. Ministerstwo infrastruktury właśnie ogłosiło projekt rozporządzenia, który zakłada, że jednoślady na autostradach będą płaciły połowę tego co auta osobowe. Można? Można! Trzeba tylko chcieć i głęboko wierzyć w to, że świat można zmieniać.

I w zasadzie dopiero w tym momencie zaczyna się właściwa część niniejszego felietonu. Bo przecież opisywana sytuacja wcale nie musiała dotyczyć motocyklistów, tylko jakiejkolwiek innej grupy obywateli mającej wspólny problem. Grupy, której nie zadowalają istniejące w danej chwili rozwiązania prawne, dotyczące jej bezpośrednio. Dawno temu uwierały mnie, wraz z całym środowiskiem „weterańskim” przepisy celne zabraniające sprowadzania do Polski pojazdów starszych niż 10 lat. Okazało się, że główną przeszkodą w sprowadzania zabytków techniki z zagranicy był brak ustawowej definicji pojazdu zabytkowego. Więc szturchając PZMot i Automobilklub Polski udało się zainteresować problemem paru posłów i po jakimś czasie, z grubsza rzecz ujmując, udało się wszystko załatwić po naszej myśli. Wtedy po raz pierwszy przekonałem się, że w demokracji obywatel ma jednak jakiś wpływ na, nazwijmy to górnolotnie, kierowanie państwem. A obecne rozporządzenie ministra o zmianie stawek za przejazdy autostradami, jeszcze bardziej utwierdza mnie w tej wierze. Wystarczy tylko mocno wierzyć w to, że nie jesteśmy stadem bezwolnych baranów i że racja leży po naszej stronie. Oczywiście oprócz samej wiary konieczna jest też ogromna determinacja, chęć działania i niestety poświęcenie sporej ilości własnego, prywatnego czasu. A wtedy można przestawiać góry.

Oczywiście mam świadomość, że zmiana stawek za przejazd autostradami, to nie góra, a co najwyżej pagórek, ale od czegoś przecież trzeba zacząć. A z takich właśnie „pagórków” rodzi się społeczeństwo obywatelskie. Na koniec nie może obyć się bez podziękowań dla wszystkich tych, którym chciało się zbierać moniaki, jeździć na autostradowe bramki, wystawać pod ministerstwem i przekopywać się przez tony aktów prawnych.

Wielki Szacun. Zwyciężyliście!

KOMENTARZE