fbpx

Tym razem nie był to powrót z testów motocykli, na które labiedzę niczym emeryt na ból korzonków. Jasne, sam mówiłem, że praca w branży motocyklowej jest całkiem klawa. Przykrość polega na tym, że z wiekiem mam coraz mniejsze przyzwolenie na zobojętniałą przestrzeń lotniskowych korytarzy, wyrywającą mi z życia czas teraźniejszy. Tam zawsze jest za wcześnie lub za późno. Wieczne czekanie. Na oddanie bagażu. Na kontrolę bezpieczeństwa. Na wejście na pokład, zapięcie pasów, spektakl z maskami tlenowymi, oklaski przy lądowaniu, wydanie bagażu.

Na skróty:

Porty lotnicze zrównują. Dorosły, dziecko, starzec, bogaty, biedniejszy, wysoki, niski, wesoły czy mrukowaty – jednakowo czekają. Jedni mają lepsze, inni gorsze zabawki do zabicia czasu. Dla wszystkich godzina ma 60 minut, minuta – 60 sekund. Nie ma wyjątków.

Każdemu na koniec jego własny żart” – słowa z książki Jakuba Żulczyka przypomniały mi się, gdy na lotnisku w Bari odebrałem SMS-a z informacją o kolejnym opóźnieniu lotu. Tym razem nie był to powrót z testów motocykli. Parszywe szczęście dopadło mnie nawet podczas upragnionego urlopu z żoną i synem. Znowu czekanie. Trudniejsze, wszak zmęczony pięciolatek nie negocjuje. Zmęczony pięciolatek zazwyczaj wybucha siłą 300 bomb atomowych. Rozwiązanie przyszło z całkiem nieoczekiwanej strony. Mój syn dzielnie przyjął informację o zmianach, wyciągając mnie w jednej chwili do sklepu z milionem rzeczy niepotrzebnych. Wymyśliliśmy zabawę w robienie zdjęć przedmiotów, które kupilibyśmy, gdybyśmy w magiczny sposób dostali niewyczerpujące się nigdy kieszonkowe. W kilka minut na moim telefonie znalazły się setki zdjęć zestawów Lego, magnesów z żywymi kaktusami, lornetek, podkładek pod piwo z flagą Włoch, koszulek z napisem „I love travel” i skuterem wodnym z kołami. Tak, nie wkradł się tu żaden błąd. Skuter wodny z kołami.

Viva Italia

Pośród kolorowych bibelotów znalazłem magazyn „Kustom World”. Jeśli wydaje się Wam, że Włosi wyprzedzili nas w walce z patriarchatem, nic bardziej mylnego. Okładka periodyku o customach świeciła wytatuowaną blondynką z wypiętym biustem. Zrobiłem zdjęcie, by pokazać redakcyjnym kolegom, że „szczucie cycem” ma się dobrze nie tylko u nas. Jakież było moje zdziwienie, gdy w środku znalazłem zdjęcia skutera wodnego. Słowem wyjaśnienia – zabawki służące do wodnych wygłupów średnio mnie do tej pory interesowały. Pływania uczyłem się z wykorzystaniem klasycznej dla lat dziewięćdziesiątych metody o nazwie „wrzucę Cię do rzeki i popłyniesz”. Nie popłynąłem. A w zasadzie popłynąłem we wszystko, co ekstremalne, ale niemające styczności z wodą. Wyciągnąłem jednak z tego być może najważniejszą lekcję życia: wszystkiego ucz się i wszystko rób na swoich warunkach. Jest wysoce prawdopodobne, że podobną dostał William Chiappa. 

W sierpniu 2022 roku Marcello Parimbelli – redaktor „Kustom World” i organizator konkursu customowych skuterów na Motor Bike Expo w Weronie – dostał wiadomość od Williama z pytaniem, czy zaakceptuje zgłoszenie jeżdżącej sofy. Odmówił, bo nawet w otwartej na udziwnienia kategorii coś takiego byłoby grubą przesadą. Nie zostawił jednak budowniczego bez niczego. Poradził mu, by przebudował stary skuter wodny z oldschoolową grafiką fluorescencyjną. W USA tego typu wydumki mogą dostać homologację do legalnego poruszania się po drogach, ale w Europie raczej mało kto decyduje się na takie szaleństwo.

William bez wahania podjął rękawicę. Podbił stawkę, decydując się nie na zwykły skuter, a maszynę typu Jet Ski, czyli służącą do pływania na stojąco. Następnego dnia ruszył do Ravenny, gdzie znalazł skuter Kawasaki 550SX z 1987 roku, porzucony w krzakach 10 lat wcześniej. 

Boski szał

Po powrocie do domu budowniczy musiał zdecydować, jaki jednoślad wykorzysta do realizacji swojego finezyjnego pomysłu. Wybór padł na stodwudziestkępiątkę z oferty Kymco. Odszczurzenie kadłuba małego skutera wodnego i osadzenie go na drogowym pojeździe było nie lada wyczynem. By maksymalnie zakamuflować i utrzymać czystą linię, trzeba było kompletnie przebudować ramę, zmodyfikować główkę, zawieszenie i układ kierowniczy. Komunikacja kierownicy skutera wodnego z kołem wymagała zastosowania sterociągu do silników zaburtowych. Dzięki temu budowniczy zamienił ruch obrotowy kierownicy w ruch pchająco-ciągnący działający bezpośrednio na widelec. System jest ciekawy i jednocześnie nie dający za grosz poczucia kontroli i bezpieczeństwa. W tym przypadku uznaję to za zaletę, bo im głupiej, tym ciekawiej.

Malowaniem pojazdu zajęła się Carrozzeria Limbiatese, rodzinna firma Williama, która od 1959 roku odrestaurowuje motocykle. Żółte, różowe, niebieskie pasy, motywy kalifornijskich palm, rama i koła nakrapiane różnymi lakierami oraz obrazek dziewczyny z rewolwerem i tekstem „Bang baby”, to w połączeniu z zielonymi neonami zamontowanymi na rantach skutera kwintesencja lat 80. 

Sam budowniczy mówi, że trzeba mieć wielkie jaja, by rozpędzić „Ocean Drive” do prędkości wyższej niż 80 km/h. Konstrukcja i nietypowy system sterowania wywołują dziwne wrażenie unoszenia się na drodze, ale podobno można do tego przywyknąć. 

Sześć miesięcy intensywnych prac nie poszło na marne. Za swój odjechany pomysł William Chiappa zgarnął główną nagrodę w konkursie. Dostałby dodatkową, gdyby na imprezie pojawił się w obcisłym, wilgotnym kombinezonie pasującym do skutera.

PS. A teraz odpalcie na YouTube utwór „Płynę” Gverilli z płyty Flirtini: Heartbreaks & Promises vol. 4 i pomyślcie, o ile lepszy byłby klip, gdyby bohaterka prowadziła skuter „Ocean Drive” zamiast oklepanego Mustanga.

„Chciałaś mieć mnie na wczoraj. Chciałaś mieć mnie na chwilę. Choć lubisz się chować, to chcesz, żebym ciebie znalazł, ale nie bądź zła, że nie dzwonię, jak płynę.”
Gverilla – „Płynę”

KOMENTARZE