fbpx

Historie, które mimo różnych stanów świadomości pamięć jest w stanie zachować, to te dziejące się bez żadnej zapowiedzi. Znienacka atakują rzeczywistość i na lata zaśmiecają dysk twardy w głowie. Ja taką przeżyłem w noc z piątku na niedzielę gdzieś w 2003 roku.

Rzecz działa się w klubie „Speed Club Concord”, oczywiście w Siedlcach. Grał Dj Hazel i gdy w rytm utworu „Dj Bazz – Andre & Michelle” krzyczał „Jadą świry, jadą!”, doznałem czegoś na kształt objawienia. Oto przed oczyma nastolatka tracącego kontakt z rzeczywistością, na podłodze lepkiej od zawodów miłosnych, rozlanych drinków i zaschniętych rzygowin lokalnych Barbie, pojawił się najpierw Zygmunt I Stary, a zaraz za nim wielki napis „200 zł”. Resztę scenariusza możecie dopowiedzieć sobie sami. Dodam tylko, że było ostro i na zabój.

Osiemdziesiąt lat przed moim spektakularnym upadkiem podobny, acz pewnie mniej kwiecisty, splot zdarzeń sprawił, że w fabryce Bayerische Motoren Werke AG powstał pierwszy motocykl. Gdybym miał zgadywać, muzykę puszczał księgowy w małych okrągłych okularkach. Jak na Chodakowsko-Lewandowskie standardy, miał zagrażającą życiu nadwagę, a outfit zupełnie nieinstagramowy. Jego set zaczynał się od kiepskich wyników finansowych ze sprzedaży silników takim producentom jak Victoria czy Helios. Zamiast mixera miał papierowy odpowiednik Excela świecącego się zdecydowanie na czerwono. Wymachiwał nim na tyle zamaszyście, że w 1923 roku pod wodzą projektanta Maxa Friza zrodziło się BMW R32 – krok milowy nie tylko w historii silników typu bokser, ale i całego motocyklizmu.
Złośliwi powiedzą, że w BMW grają wciąż z tych samych nut; w końcu GS to nic innego jak współczesne wcielenie boksera zaprojektowanego ponad sto lat temu. Sam byłbym w grupie grymaśników, gdyby nie kolejny zbieg okoliczności i pojawienie się w moim życiu Andrzeja. Ten co jakiś czas bierze na tor S 1000 RR lub M 1000 RR i udowadnia, że DJ-e z Bawarii potrafią nie tylko w mrągowskie country, ale i hardcorowe sety rodem z berlińskiego klubu Berghain.

Prostota jest kluczem do ponadczasowej elegancji. „The Crown” jest tego najlepszym dowodem

Sto lat

Dla niewierzących w wyniki na torach wyścigowych mam argument, a nawet dwa argumenty nie do zbicia. Po pierwsze, jest to wprowadzenie do seryjnej produkcji bezsensownie wspaniałego modelu R 18. Po drugie, wejście we współpracę przy jego promocji z najlepszymi warsztatami z całego świata. Kilka miesięcy temu nagrałem wideo z selekcją najładniejszych customów bazujących na potężnym BMW. W czerwcu sam poddałem wybór w wątpliwość, bo mój serdeczny kolega Pepo Rosell zbudował cafe racera, do którego ślinię się jak mops do kiełbasy. I co? Mamy wrzesień, a na R-osiemnastce powstał kolejny projekt wysadzający korki w głowie. Sto lat. Tyle musiało upłynąć, by na bazie motocykli BMW powstawały nie tylko dobre customy, ale wręcz istne dzieła sztuki. Spójrzcie na „The Crown” Dirka Oehlerkinga z Kingston Custom. Toż to piękno, szaleństwo i pasja zamknięte pomiędzy dwoma kołami z naciągniętą gumą.

Moc i elegancja

Dirk to znany w tej części świata customizer specjalizujący się w BMW. Najprędzej spotkacie go w pierwszy weekend września na Glemseck 101 pod niemieckim miastem Leonberg, gdzie co roku wystawia w wyścigach jeden ze swoich projektów. W 2022 roku jego R 18 „Spirit of Passion” w stylu art deco nie tylko zwyciężyło w wyścigu, ale i podbiło serca tysięcy odwiedzających event. 

W tym sezonie budowniczy z niemieckiego regionu Ruhry moim zdaniem przebił wszystkie dotychczasowe customy bazujące na R 18. Sam przyznał, że to esencja jego dotychczasowych dzieł.
„Zacząłem od rozebrania nowego R 18. Jak zawsze pracowałem z twardą pianką i kartonem, by stworzyć ogólny kształt i linie. Moim celem było stworzenie motocykla łączącego moc, elegancję i innowacyjny wygląd” – tak Dirk w żołnierskim skrócie opisał podejście do nowego projektu. 

Pierwszym krokiem po rozebraniu motocykla i zaprojektowaniu nadwozia było stworzenie całkowicie nowego przedniego zawieszenia. Zamiast klasycznego widelca pracuje tu teraz podwójny wahacz z amortyzatorem typu monoshock. Z zewnątrz konstrukcja przypomina Watkinsa 001 zbudowanego przez dr. Jacka Czyżewicza z Politechniki Gdańskiej, ale mam wrażenie graniczące z pewnością, że polski projekt jest dużo bardziej odjechany technologicznie. Po uporaniu się z zawiasem budowniczy stworzył nadwozie oraz 8-litrowy zbiornik paliwa z aluminiowej blachy o grubości 2 mm. Całość była cięta, gięta i formowana tylko ręcznymi metodami. Nawet dziury na kierownicę i przerośnięte cylindry zostały zrobione tak, by nie zaburzać monolitycznego nadwozia. W górnej części wystaje jedynie fabryczny zegar, wlew paliwa w stylu Monza i długa kanapa mocowana skórzanym paskiem i zakończona delikatnym uchwytem, a raczej blokadą zapobiegającą wkręceniu zadka kierowcy w koło przykryte niskim błotnikiem.

Co z tego, że jeździ tylko na wprost. Wystarczy, że jest arcydziełem

Pomimo abstrakcyjnego wyglądu sporo części w tym motocyklu pochodzi z oryginału. Wśród nich znalazły się: podnóżki, przełączniki, przedni reflektor, a nawet tylne zawieszenie. Moim zdaniem przy tak zaawansowanej przeróbce plastikowe przełączniki nieco rażą, ale dodatki ze stali nierdzewnej kompensują tę małą wpadkę. W przeciwieństwie do większości customów budowanych na R 18, w „The Crown” próżno szukać wydechów nawiązujących do przedprodukcyjnego konceptu. Dirk postawił na ręcznie robione kolektory ze stali nierdzewnej zakończone ordynarnym cięciem.

Zatańcz królowo

Na osobny akapit zasługuje dobór kolorów. W R-osiemnastce stworzonej z okazji 100-lecia marki BMW lakier Champagne Platinum z masą perłową idealnie uzupełniają złote szparunki, elementy z gołego aluminium i logotypy marki z koroną.

Gdyby ktoś pytał, jak to jeździ, niech napisze do mnie po pierwszym weekendzie września; mam zamiar osobiście zobaczyć taniec królowej po prostej startowej dawnego toru wyścigowego Solitude, bo już samo patrzenie na zdjęcia wywołuje u mnie całe spektrum emocji. To właśnie odróżnia poprawnego customa od prawdziwego dzieła sztuki.

Zdjęcia: Michael Eichfeld

KOMENTARZE