Cześć! Nazywam się Harley-Davidson. Pochodzę z bardzo licznej i szacownej rodziny. Urodziłem się w USA w 1989 roku, nadano mi imię Softail Custom. W ojczystym kraju mieszkałem do 1993 roku, wiodąc tam spokojny i raczej nieciekawy żywot. Pewnego dnia zainteresował się mną przybysz z zamorskiego kraju, mówiący śmiesznym, szeleszczącym językiem, i tak znalazłem się w Polsce.
Mój nowy właściciel nazywa się Jan Kwilman. Prowadzi on w Warszawie sklep z amerykańskimi motocyklami. Janek jest też prezesem klubu „Riders of Poland”, zrzeszającego sympatycznych ludzi z „harleyowskim zakrętem”. Nie spodziewałem się, że w tym kraju spotkam tylu zwolenników mojej rodziny. Jeździ tu wielu moich przodków, pamiętających jeszcze czasy drugiej wojny światowej. Maszyny te są często poprzerabiane na różne, nieraz bardzo ciekawe sposoby, jednak nie zauważyłem na polskich drogach przedstawicieli mojego pokolenia, którzy odbiegaliby budową od tego, co proponuje fabryka. A szkoda, bo Harley to maszyna wyjątkowa, dająca nieograniczone wręcz możliwości modyfikacji. Mój nowy właściciel postanowił ten stan rzeczy zmienić, by, jak mówił, pokazać, co można zrobić z nowego Harleya, wydobywając drzemiące w jego mechanizmach rezerwy.
Najpierw usunął moje oryginalne przednie zawieszenie i w to miejsce wstawił półki, dzięki którym, nie zmieniając nic w ramie, zwiększył kąt główki o sześć stopni. W te nowe półki wstawił teleskopy o przedłużonych o sześć cali rurach nośnych. W dłuższy przód wmontowano szerokie koło.
Dzięki tym zmianom zrobiłem się dłuższy, bardziej chopperowy. Teraz stabilniej jadę po prostej i w ogóle lepiej się prowadzę. Janek wyrzucił też oryginalną kierownicę typu „bawole rogi” i założył niższą, prostą, typu „drag bar”. Dzięki temu, kierowca siedzi lekko pochylony, co pomaga przy szybszej jeździe. W ten sposób z łagodnego customa przeistoczyłem się w dzikiego choppera z lekko sportowym, dragsterowym zacięciem.
Jednak najbardziej jestem wdzięczny Jankowi za to, że zajął się moim „sercem”, dodając mu wiele mechanicznych koni. W kąt poszły fabryczne, stłumione wydechy. Ich miejsce zajęły puste „drag pipe”, dzięki którym oddycham lekko i radośnie. Miejsce fabrycznych, „spokojnych” wałków rozrządu zajęły sportowe – firmy Andrews. „Leniwy” japoński gaźnik powędrował na półkę sklepową, a ja dostałem nowiutki, amerykański S&S super E.
Czarny lakier na moim baku i błotnikach przyozdobiły płomienie, a w miejsce „trupczanowej” kanapy pojawiło się zgrabne, lekkie siedzenie „fast back” firmy Mustang. W ten sposób rozpocząłem nowe życie w swym drugim wcieleniu i stałem się „pożeraczem polskich dróg”. Poznałem, co to jazda z prędkością 200 km/h, kiedy strzałka szybkościomierza opiera się o ogranicznik. Mówię wam! To niebywała frajda, pędzić przed siebie z dużymi prędkościami. Świat ucieka wtedy do tyłu w szalonym tempie, a ja patrzę z satysfakcją na zdziwione lub przerażone twarze kierowców w wyprzedzanych samochodach. Wprawdzie niezbyt często „lataliśmy” z Jankiem tak szybko, bo przecież H-D to jednak nie jest wyścigówka, ale te chwile jazdy na maksa, to fascynujące przeżycie. Mówię wam! Harley też to potrafi!
Z Jankiem jeździło mi się wspaniale, lecz wkrótce w moim życiu miał nastąpić kolejny zwrot. Po raz kolejny zmieniłem właściciela. Moim nowym „panem” jest Niemiec pracujący w Polsce. Człowiek ten, to kompletny świr na punkcie motocykli. Ma luksusową Electrę Glide i kilka sportowych japończyków. Przejeżdżał kiedyś koło sklepu Janka, gdzie spokojnie sobie stałem. Na mój widok stanął jak wryty. Kiedy zobaczyłem wyraz jego oczu, wiedziałem już, że tę noc spędzę już w innym garażu. Dzięki temu, że mój nowy właściciel postanowił jeszcze bardziej mnie poprzerabiać, nie rozstałem się całkowicie z Jankiem.
Janek i mój „nowy” spędzali długie jesienne wieczory ślęcząc nad katalogami i myśląc jak przelać wizje Niemca w metal. Niebawem rozebrali mnie do ostatniej śrubki i rozpoczęła się, trwająca pięć miesięcy praca, której efekt możecie podziwiać na zdjęciach. I tym razem zmiany nie ominęły silnika. Wypolerowano mi kolektor ssący i kanały dolotowe w głowicach, dostałem nowe mechaniczne popychacze, zmieniono całą elektronikę silnika – dostałem nowy zapłon elektroniczny Dyna S z modułem umożliwiającym regulacje dostosowane do nowych możliwości silnika. Mam też nową cewkę zapłonową, „ostrzejszy” gaźnik S&S zawiera podciśnieniowy układ. Thunder Jet i współpracuje z filtrem powietrza Hypercharger, podobnym jak w amerykańskich wozach wyścigowych.
Przy tym gaźniku musiałem też dostać nowy kranik paliwa z większym przelotem. Dzięki tym zmianom jestem teraz bardzo silny, mam sto koni i nie boję się żadnej trasy! Wzmocniony silnik wstawiono w zupełnie nową ramę. Pochodzi ona z renomowanej amerykańskiej firmy Paughco. Jest to fama typu Softail, ze zwiększonym o pięć stopni kątem główki. Przednie zawieszenie to szeroki Springer o sześć cali dłuższy od standardowego. W przednim kole zamontowano o wiele skuteczniejszy, tarczowy hamulec Performance Machine. Z tyłu dostałem nowe, szerokie koło z „kapciem”, o wymiarach 150/16.
Zastosowanie szerszego koła wymusiło odsunięcie w lewo pasa napędowego. W tym celu, skrzynię biegów przesunięto w lewo, a między karter silnika a sprzęgło wstawiono redukcję. Otrzymałem też elegancki rozrusznik nożny niemieckiej firmy Mueller i cieniutkie siedzenie Le Peva. Pomalowano mnie całego na żółto, a „przód” jest chromowany. Jestem teraz bardzo szybki, mam niezłe kopyto, palę gumę wspaniale trzymam się jezdni. I tak to, za sprawą Jaśka Kwilmana, przeistoczyłem się z seryjnej, fabrycznie zdławionej i niczym nie wyróżniającej się maszyny w dragstero-choppera. A jak oglądają się za mną dziewczyny!