fbpx

Danilo Petrucci spędził w MotoGP dziesięć lat, zaczynając karierę od najgorszego motocykla w stawce, by po kilku latach trafić do fabrycznego zespołu Ducati. Wymarzone, pierwsze zwycięstwo zgarnął w 2019 roku na domowym torze Mugello. Po nieudanym sezonie 2021 z KTM-em postanowił wystartować w Rajdzie Dakar 2022. Mając zerowe doświadczenie, jako pierwszy w historii zwycięzca wyścigu MotoGP triumfował na jednym z dakarowych etapów. 31-latek opowiedział nam o tym, jak trudno było przenieść się z asfaltu na pustynię i o tym, co czeka go w sezonie 2022. A ten rozpoczął się dla niego wyśmienicie – po przenosinach do MotoAmerica, „Petrux” wygrał trzy wyścigi i obecnie prowadzi w klasyfikacji generalnej!

Świat Motocykli: Odchodząc z MotoGP powiedziałeś, że w byłeś tam kochany, ale nie szanowany. Czy teraz, po tym, co pokazałeś w Rajdzie Dakar, jesteś nadal kochany, ale już bardziej szanowany?

Danilo Petrucci: Kiedy to mówiłem, bardziej miałem na myśli to, że ja zawsze wolałem brać odpowiedzialność za siebie i swoje czyny, aniżeli zrzucać ją na innych i szukać wymówek. Mówienie o tym, że nie jesteś w stanie czegoś zrobić na motocyklu, kiedy musisz chociażby poprawić swój styl jazdy, hamować w zbliżony sposób do rywali, czy wcześniej otwierać gaz, jest trudne. Ja po prostu wstydziłem się o tym mówić. W trakcie mojej kariery spotkałem wielu zawodników, którzy byli zarówno kochani, jak i szanowani, ale żeby coś takiego osiągnąć, musisz mieć naprawdę niesamowitą karierę.

Wolałem być bardziej szanowany za to, jaki jestem prywatnie niż na stopie zawodowej. Z tego powodu na pewno nie byłem bardzo zły, kiedy Ducati w 2020 roku zdecydowało, że w kolejnym sezonie w fabrycznym zespole zastąpi mnie Jack Miller. Na pewno byłem zarówno kochany, jak i szanowany, a patrząc na moją karierę, to jak była długa, naprawdę nie mogę narzekać. Oczywiście mogłem być lepszy, ale jestem usatysfakcjonowany tym, co osiągnąłem. Żyłem chwilą i zawsze dawałem z siebie maksimum, dzięki czemu niczego nie żałuję.

Danilo spędził w MotoGP w sumie 10 lat

ŚM: Jaki zatem był twój najlepszy moment kariery w MotoGP? Twoje pierwsze zwycięstwo w karierze, na Mugello w 2019 roku, czy może jednak coś innego?

D.P.: Mugello to oczywiście był niesamowity moment, ale było wiele takich chwil, które zapamiętam do końca życia. Oczywiście kiedy wygrywasz, to wszystko się zmienia. Podium, jak chociażby moje pierwsze w MotoGP na Silverstone w sezonie 2015, to jednak nie to samo, co triumf. Wspaniałym momentem był ten z 2012 roku, gdy dowiedziałem się, że będę mógł ścigać się w MotoGP. Na zawsze zapamiętam też zwycięstwo na Le Mans w sezonie 2020.

ŚM: Co zatem smakowało lepiej, wygrana na Mugello czy wygrany odcinek specjalny w Rajdzie Dakar?

D.P.: Faktycznie, do tego zwycięstwa z Mugello mogę chyba porównać tylko to, co wydarzyło się w Rijadzie podczas Dakaru, gdy zrobiłem coś, czego nikt wcześniej nie zrobił. Tamten moment na pewno zrekompensował mi te wszystkie zwycięstwa i podia, których ostatecznie nie udało mi się zdobyć w MotoGP przez to, że pojechałem za słabo albo popełniłem błędy. W tym roku Dakar był dla mnie czymś niesamowitym. Samo wyobrażenie sobie, że tam startuję, już było wyjątkowe. A już wygranie jednego z etapów było tak niespodziewane, że chyba nikt na świecie, łącznie ze mną, nie mógł tego przewidzieć.

Po pierwsze zwycięstwo w MotoGP „Petrux” sięgnął na domowym, włoskim torze Mugello

ŚM: Kiedy pojawił się pomysł, żeby wystartować w Rajdzie Dakar już w tym roku, a nie dopiero w edycji 2023?

D.P.: Szczerze mówiąc, od lat marzyłem o tym, żeby kiedyś wystartować w Dakarze. Ale oczywiście spodziewałem się, że zrobię to dopiero za kilka lat. Kiedy na sezon 2021 MotoGP dołączyłem do KTM-a, od razu zapytałem ich, czy kiedyś pomogą mi wystartować w tym rajdzie. Nie spodziewałem się, że uda się zrealizować ten plan tak szybko. Na początku minionego roku myślałem, że spędzę w MotoGP jeszcze kilka sezonów. Poprzedni cykl zmagań był jednak niezwykle trudny, a ja po raz pierwszy pomyślałem o Dakarze w sierpniu. To wtedy w KTM powiedzieli mi, że nie ma dla mnie miejsca w zespole MotoGP na sezon 2022. Od razu jednak zapytali, czy chcę wystartować w Rajdzie Dakar, a ja pomyślałem, że oni sobie ze mnie żartują. To przecież musiał być żart. Okazało się jednak, że mówili na poważnie! Tak naprawdę w tym momencie rozpoczął się mój Dakar 2022.

ŚM: Jak trudno było ci przygotowywać się do Dakaru, startując jednocześnie w MotoGP?

D.P.: Dopiero po rajdzie zrozumiałem, jak trudne to było! Tak naprawdę zaliczyłem bardzo krótki, a zarazem intensywny program przygotowań, zwłaszcza już po zakończeniu rywalizacji w MotoGP. Zacząłem trenować pod koniec sezonu GP, jadąc najpierw na kilka dni do Dubaju, żeby zobaczyć, jak to wszystko wygląda. Po zakończeniu rywalizacji w mistrzostwach świata spędziłem dziesięć dni w domu, a potem poleciałem do Dubaju. Byłem tam jednak tylko przez tydzień, bo podczas treningu upadłem i uszkodziłem kostkę. Przygotowania były więc jeszcze bardziej utrudnione. Oczywiście ćwiczyłem, ale to był zupełnie inny tryb, bo nie mogłem obciążać nogi. Po raz ostatni jeździłem na motocrossie w październiku – potem ścigałem się na motocyklu MotoGP i spędziłem zaledwie tydzień na maszynie rajdowej. Nie byłem więc tak przygotowany, jakbym tego chciał i nie spędziłem na motocyklu tyle czasu, ile planowałem.

„Nauczyłem się, że w życiu, dopóki coś jest możliwe, koniecznie trzeba próbować”

ŚM: Co czułeś przed samym startem Dakaru?

D.P.: To było trochę jak pierwszy wyścig w MotoGP. Różnica jednak jest taka, że na starcie etapu Dakaru jesteś sam. Okej, obok ciebie są inni zawodnicy i kilku operatorów z kamerami, ale nie ma kibiców, nie ma tych wszystkich mediów, ludzi, mechaników… Stoisz tam i po prostu czekasz, aż będziesz mógł wystartować. Bardzo dobrze pamiętam ten moment, kiedy odkręciłem gaz i ruszyłem. To było bardzo emocjonalne przeżycie. Potem, z każdym kolejnym dniem, ta presja była już inna. Zacząłem rozumieć, co się dzieje, a przy okazji zaczęły pojawiać się dobre wyniki. Wszyscy zaczęli zwracać na mnie uwagę. To z tego powodu, już po Dakarze mówiłem, że było bardzo trudno. Myślałem, że wrócę do domu i w końcu odpocznę, a skończyło się na wielu wywiadach, spotkaniach ze sponsorami i nie tylko. Byłem bardzo zmęczony, w sumie nadal jestem, i po prostu potrzebuję wrócić do mojego standardowego, sportowego trybu życia.

„Stoisz tam i po prostu czekasz, aż będziesz mógł wystartować”

ŚM: Dakar zaczął się dla Ciebie całkiem dobrze, ale potem był ten pechowy drugi etap, gdzie zgubiłeś portfel, dokumenty i telefon, a do tego motocykl odmówił posłuszeństwa…

D.P.: To prawda, ale byłem bardziej smutny niż zły, bo przydarzyło się to po tak wielu wcześniejszych problemach. Tym bardziej, że kiedy musiałem odejść z MotoGP, Dakar pomógł mi jakoś przetrwać ten trudny czas. Zaledwie tydzień później nabawiłem się kontuzji i nie wiedziałem, czy w końcu uda mi się wystartować w rajdzie. Ten czas spędzony w domu był niezwykle trudny. Poleciałem do Arabii Saudyjskiej i gdy sprawdzałem motocykl, pomyślałem, że może uda się wystartować. Po dwudziestu minutach organizatorzy zatrzymali mnie jednak i powiedzieli, że mam pozytywny wynik testu na COVID-19. Nie mogłem w to uwierzyć. Pomyślałem, że „ktoś” albo „coś” próbuje mnie powstrzymać przed wystartowaniem w Dakarze i mówi mi: „nie dasz rady!”. W ostatniej chwili otrzymałem jednak negatywny wynik testu i pozwolono mi wystartować. Było super, ale zaledwie po dwóch dniach, na drugim etapie przydarzyło się to, co się przydarzyło.

Petrucci niemalże z marszu wystartował w Rajdzie Dakar i sprawił, że wielu kibiców wyścigów asfaltowych zaczęło śledzić najsłynniejszy i najtrudniejszy rajd świata

ŚM: Byłeś wściekły?

D.P.: Nie, raczej miałem poczucie, że znowu wszystko się wali. Siedziałem na trasie, totalnie zawiedziony i czekając na organizatorów oglądałem, jak mijają mnie wszyscy inni uczestnicy. Widziałem tam jednak takich, którzy jadą w Dakarze, choć na co dzień poruszają się na wózku inwalidzkim. Jednym z takich gości był przecież Joan Lascorz, który kiedyś ścigał się w World Superbike, który był zawodnikiem tak jak ja, ale uległ kontuzji. Kiedy to zobaczyłem, pomyślałem sobie, że po prostu miałem pecha. Ale bycie złym po usterce motocykla jest po prostu głupie, bo w życiu dzieją się gorsze rzeczy. Przy takim czymś wyścigi motocyklowe nic nie znaczą, bo w życiu dzieją się o wiele ważniejsze rzeczy, o których trzeba myśleć. Wiem, że mam szczęście, dlatego złość szybko przekształciła się w świadomość, że po prostu fajnie być tu, gdzie jestem, a ja zamierzam cieszyć się tym, co daje mi życie.

ŚM: A potem skopałeś im tyłki na piątym etapie!

D.P.: Szczerze mówiąc, tamten piąty odcinek był jednym z najlepszych momentów w całym moim życiu. Wygranie etapu na Dakarze to coś wyjątkowego, a jak się okazało, nikomu nie udało się wygrać zarówno jednego z odcinków w rajdzie, jak i wyścigu w MotoGP. W takim momencie naprawdę całe życie przelatuje ci przed oczami. Trudno to opisać, ale miałem takie migawki, jak pierwszy raz, gdy zobaczyłem motocykl dakarowy, pierwsze wspomnienia oglądania Dakaru jeszcze na taśmach wideo, moje pierwsze jazdy na motocyklu… Uświadomiłem sobie, że wygrałem coś, co naprawdę trudno jest wygrać, zwłaszcza po tak wielu trudnościach. To była piękna zapłata za wszystkie te wyrzeczenia, jakie poniosłem nie tylko ja, ale i cała moja rodzina.

Danilo Petrucci – pierwszy zawodnik, który wygrał wyścig MotoGP i etap Rajdu Dakar

ŚM: Co zatem daje lepsze emocje: Dakar czy MotoGP?

D.P.: Tego nie da się porównać! Emocje są niezwykle osobiste i tak naprawdę radości nie sprawia ci jedna, mała chwila. Dla niektórych na tym świecie wygranie wyścigu w MotoGP może nic nie znaczyć, bo mają w nosie tę serię. A dla mnie to była najważniejsza rzecz w życiu. Próba wygrania wyścigu dostarczyła mi najprawdopodobniej najlepszych emocji w życiu, bo kiedy dajesz z siebie absolutnie wszystko i osiągasz cel, wtedy nie da się opisać towarzyszących temu uczuć.

ŚM: Co najbardziej zaskoczyło cię na Dakarze?

D.P.: Wiele rzeczy, bo wszystko było dla mnie nowe. Na pewno zaskoczyło mnie, to jak mocni są wszyscy uczestnicy i uczestniczki Dakaru. Tam naprawdę musisz wierzyć w siebie, żeby dobrze się bawić. To, jak szybka jest czołówka, to naprawdę coś wyjątkowego. Do tego cały rajd trzeba odpowiednio rozegrać strategicznie, bo to dwa tygodnie nieustannej jazdy. Naprawdę trudno jest wyjaśnić to, jak wiele kilometrów pokonujesz każdego dnia. Czasami budzik nastawialiśmy już na godzinę 3:00, żeby przejechać na motocyklu nawet po 800 kilometrów, a na biwaku pojawić się dwanaście godzin później. Niesamowite jest to, jak wiele pięknych krajobrazów widzisz, jak wiele rzeczy musisz robić. To wyjątkowe, że tak długa wyprawa skompresowana jest w dwa tygodnie nieustannej jazdy. Po kilku dniach nie myślisz już o niczym innym, poza tym, żeby być w jak najlepszej formie, dobrze jeść, nawadniać się i po prostu być bezpiecznym.

ŚM: Czym zatem jest dla ciebie Dakar?

D.P.: Czujesz tę wolność, ale też wiesz, że ryzyko jest wysokie. Jeździsz w ekstremalnych warunkach i w każdym terenie, a do tego musisz zrozumieć nawigację. To mieszanka wszystkiego, a do tego jeździsz w takich miejscach, w jakich nigdy nie pojawiłbyś się jako turysta. Tak naprawdę podczas Dakaru na nowo odkryłem, jak wielką radość może sprawiać jazda na motocyklu.

ŚM: Ten drugi tydzień rajdu to był rollercoaster emocji, miałeś pecha, kilka upadków, no i wróciłeś mocno poobijany.

D.P.: To prawda, że mieliśmy trochę problemów, a ja sam popełniłem kilka błędów. Ostatecznie jednak udało mi się to przetrwać. Na pewno byłem nieco bardziej zmęczony niż podczas pierwszego tygodnia, bo nie wiedziałem do końca, jak to wszystko rozegrać strategicznie. W ostatnich dwóch dniach rajdu zaliczyłem dwa duże upadki. Najpierw na przedostatnim odcinku upadłem w samej końcówce etapu, więc prawdopodobnie wynikało to ze zmęczenia. Za drugim razem miałem też problem techniczny, więc było naprawdę trudno. Ale tak naprawdę trudno było to wszystko ogarnąć już po etapowym zwycięstwie, bo wtedy wszyscy patrzyli na mnie i na moje wyniki…

„Petrux” podczas Dakaru cieszył się ogromną popularnością

ŚM: Czy w trakcie tych dwóch tygodni myślałeś o tym, że masz dość, wycofujesz się i najwyżej wrócisz tam za rok?

D.P.: Tak! Dzień po tym, jak wygrałem etap, przewróciłem się i potem totalnie się pogubiłem. Pomyślałem sobie wtedy, że OK, już udało się zrobić coś niespodziewanego i zapisać na kartach historii, więc czas wracać do domu. Ale kiedy dojechałem do końca tamtego etapu, pomyślałem tylko, że przecież nie mogę się poddać. Wiedziałem, że jeśli bym to zrobił, sekundę później już bym wiedział, że to był błąd. Ale wtedy nie ma już odwrotu. To rozczarowanie jest tak trudno przełknąć, że myślisz, po co się wycofywałeś, że trzeba było wykorzystać ten jeden procent sił, który ci pozostał, żeby jechać dalej. Nauczyłem się w życiu, że dopóki coś jest możliwe, trzeba próbować! Czasami w przeszłości odpuszczałem, bo na przykład nie byłem w stanie już jechać, ale momentalnie łapałem doła, bo chciałem spróbować jeszcze raz.

Rajd Dakar to zupełnie inna para kaloszy, niż MotoGP

ŚM: Nauczyłeś się czegoś podczas tego rajdu, a może udowodniłeś coś innym?

D.P.: Nauczyłem się wielu rzeczy, a jedną z nich jest to, że w życiu naprawdę nie można się poddawać. Że zawsze trzeba wierzyć i próbować. Ale wiele dowiedziałem się też w kwestiach sportowych i technicznych. Nauczyłem się lepiej jeździć na motocyklu rajdowym i zarządzać wszystkim na tak długim rajdzie. Ale też na pewno to, o czym mówiłem wcześniej, że nawet w najgorszych momentach często okazuje się, że problemy zamieniają się w możliwości. A życie daje ci szansę na to, byś był szczęśliwy.

ŚM: Po tym, jak w tegorocznej edycji rajdu chyba wyczerpałeś limit dakarowego pecha… Zamierzasz wrócić?

D.P.: Na pewno! Kiedy tylko mój motocykl po raz pierwszy odmówił posłuszeństwa, zatrzymałem się na środku pustyni i musiałem wezwać na pomoc organizatorów, od razu pomyślałem, że muszę tu wrócić! Nie wiem, czy uda się to zrobić w przyszłym roku, ale na pewno jeszcze wystartuję w Rajdzie Dakar!

Podczas ostatniego weekendu w MotoGP, Danilo płakał i na polach startowych, i na mecie

ŚM: Teraz za to przygotowujesz się na nowy rozdział, będziesz startował na Ducati Panigale V4 S w serii MotoAmerica. Jak to jest być znów na torze wyścigowym?

D.P.: Mam za sobą testy w Portimao (z Danilo rozmawialiśmy przed startem sezonu MotoAmerica – przyp. autora) i było naprawdę fajnie. Szczerze mówiąc, po rundzie MotoGP w Walencji nie myślałem o tym, by znowu zakładać kombinezon. Ale ten wyjazd na tor w Portugalii naprawdę miał dla mnie duże znaczenie. Powrót po tym, gdy wydawało się, że nie ma na to szans, był czymś niesamowitym. Pamiętam, że w 2011 roku wygrałem na Ducati swój ostatni wyścig w Superstockach, zanim dołączyłem do MotoGP. Teraz, po ponad dekadzie, dobrze jest wrócić, tym bardziej z tak fajną ekipą.

Drugie i ostatnie zwycięstwo Danilo w MotoGP

ŚM: Masz jakieś cele na ten rok startów w Stanach Zjednoczonych?

D.P.: Wszystko jest dla mnie nowe i nie wiem, czego się spodziewać. Nowy motocykl, nowe opony, nowe tory… To jakbym wcisnął jakiś magiczny guzik i cofnął się o dziesięć lat w przeszłość, gdy zaczynałem przygodę z MotoGP i nie miałem absolutnie żadnej wiedzy, poza znajomością kilku torów. To sprawia, że teraz znowu czuję się młodo! Ale nie mam żadnych oczekiwań, bo wiem, że będzie trudno.

ŚM: Czego zatem ci życzyć?

D.P.: Żebym się dobrze bawił! Kiedy odszedłem z MotoGP, pomyślałem sobie, że teraz chcę się po prostu bawić na motocyklach. Udało mi się odzyskać tę radość z jazdy i mam zamiar to kontynuować.

ŚM: Zatem powodzenia w Stanach i… baw się dobrze!

D.P.: Dziękuję!


Zdjęcia: KTM Media, Ducati Media House, Red Bull Content Pool

KOMENTARZE