fbpx

Na jego pierwszy motocykl składała się cała rodzina, pierwszy warsztat założył w stajni, a dziś należy do elitarnego klubu posiadaczy fabrycznie nowego wału korbowego do Trabanta. W międzyczasie stworzył jedną z największych hurtowni motocyklowych w tej części Europy. Aleksander Gwóźdź, a dla większości Olek z Olek Motocykle.

Andrzej: Rozmowę prowadzimy przy albumach ze zdjęciami, które powstawały na bieżąco od 1986 roku. O! Skok na MZ. Na tych zdjęciach jesteś już dorosły, jeździsz na ETZ, Uralami itd. 

Olek: Powiem ci, że 20 lat po tej MZ kupiłem motocykl crossowy i próbowałem robić takie same skoki, lekko nie było. 

A.: Może te 20 lat robi różnicę, kiedy się urodziłeś? 

O.: W 1967 roku. 

A.: Twój pierwszy motocykl, motorower? 

O.: Emzetka. Wcześniej też jeździłem, ale cudzymi. Nie było pieniędzy, żeby mieć jakikolwiek motocykl. Dopiero gdy ja przez rok zbierałem i cała rodzina się dołożyła, udało się kupić tę ETZ. Pamiętam, było to 31 sierpnia 1983 roku. Nie było łatwo ją kupić, trzeba było szukać po Polmozbytach. Pamiętam, że przyszło do sklepu 15 sztuk, udałem się do sklepu po ojca i zanim dojechaliśmy, to zostały już dwie.

Jedna, czerwona z obrotomierzem miała rozwalony zbiornik i kosztowała 119 000 zł. Moja niebieska bez obrotomierza kosztowała 114 000 złotych, też coś było zepsute, z prądem, nie działała. Wtedy się nie wybrzydzało, pół godziny później tej czerwonej też już nie było. Pamiętam, że z bratem pchaliśmy motocykl osiem kilometrów do domu. Za „bagażówkę” musiałbym zapłacić tyle, że stwierdziłem, że zapchać ten motocykl to sama przyjemność. Ojciec kolegi następnego dnia poprzepinał i poprawił kable, odpaliła. 

Życie bez zawodów byłoby niczym. Olek przynajmniej raz w roku stara się wziąć udział w zmaganiach enduro. Obecnie jeździ w kategorii klasyków

A.: Co czułeś przy pierwszej przejażdżce? 

O.: A jak myślisz? Wcześniej jeździłem cudzymi, teraz dzięki rodzinie się udało. Najbardziej pomógł wujek, gdyby nie on, to by się nie udało. Cena była wysoka, ale jak już się udało kupić, to następnego dnia na giełdzie można było sprzedać 50% drożej. O, tutaj w 1986 roku kupiłem już pierwszego czterosuwa, Urala, miałem też crossową WSK. 

A.: Czyli po MZ poszło już szybko. 

O.: Potem się zaczęło zbieractwo.

Złapanie wolnej chwili graniczy u Olka z cudem. Po wprowadzeniu firmy na nowy poziom w końcu miewa luźniejsze momenty w ciągu dnia

A.: Jak zarabiałeś na motocykle? 

O: Najpierw pracowałem w zakładzie. Byłem kreślarzem-konstruktorem, później mistrzem na tkalni w zakładach włókienniczych, miałem nawet zostać kierownikiem, ale stwierdziłem, że nie tędy droga i zacząłem robić swój interes. Pamiętam pierwszy motocykl japoński naprawiony w Bielsku, kolega przywiózł taką starą Yamahę Virago 750 w wiaderkach. Nabył go za 200 marek, bo w Niemczech naprawa kosztowała więcej niż motocykl był wart. Udało się go naprawić, później naprawiło się drugi, piąty…

A.: Czyli najpierw był warsztat? 

O.: Praca w zakładzie i warsztat pokątnie, zacząłem sprzedawać trochę części. Naprawiałem stare motocykle i sprzedawałem za granicę. Do malucha wchodziło mi półtorej M-ki (motocykl Ural), oczywiście był tam bagażnik dachowy, ale dało się. Udawało mi się robić motocykle tak, że chcieli je w Niemczech, Francji, Austrii, gdzie pieniądze były już godne. 

Nowy magazyn robi wrażenie, ale jeszcze ciekawsza jest historia, jak do tego wszystkiego doszło

A.: Bliskość granicy pomagała? 

O.: Granica była wtedy nieprzekraczalna… o, to był mój pierwszy garaż, chlew. Nie było nawet wylewki, tylko klepisko. Tutaj się te stare motory robiło, tutaj jest mój pierwszy motocykl japoński, Suzuki GS 750, szczur straszny. Musiałem na baku namalować napis sprayem, brakowało go, a to było bardzo ważne. Marzyłem o kołach odlewanych, ale kupiłem go za 400 marek, to jaka kasa, taki motor. Tutaj Urale i M-ki, je się przerabiało na wszystko. 

A.: Widzę już 1992 rok. 

O.: To już pierwsze motocykle, które szły na eksport. Ten tutaj, to za niego już godnie dostałem, musiałem go zawieźć do Austrii. W marcu 1992 roku przez granicę musiałem przejechać na kołach, później zorganizować transport. Za te pieniądze kupiłem kilka motocykli, masę części. Od 92 roku zaczęło to lecieć.

„Bardzo lubię to zdjęcie, byłem wtedy szczęśliwym człowiekiem”. Olek po 30 latach chce wrócić do korzeni

Tutaj zdjęcie jak spaliłem swoje ubranie robocze. Paliło się bez podlania benzyną, tak było przesiąknięte smarem i olejem. Podpaliłem i tak poszło. Chodziłem w nim cały czas od poniedziałku do soboty, czy do urzędu, czy po mieście. Ludzie byli w szoku jak widzieli mnie w niedzielę w ubraniu innym niż robocze. Wróci ten czas, to wróci. 

A tutaj byłem w serwisie w Bonn w Niemczech. Gość miał duży sklep i kupili chińskie M-ki, dużo tych emek mieli, ale się zacierały. Chłop rozpaczał, niemal oszalał. Motory ładne, wszystko fajnie, ale silniki padały i nie mogli dojść dlaczego. Naprawiali na miejscu ZX-10, który był nowym motocyklem, dla mnie jak prom kosmiczny, ale z Uralami nie wiedzieli o co chodzi. Ja przyjechałem, zauważyłem, że Chińczycy nie wywiercili pewnych otworów przy cylindrach od smarowania.

Zrobiłem jeden motor i jego mechanicy zwariowali, siedzieli nad tymi całymi dniami i do tego nie doszli. Chłop był tak wdzięczny, że godnie mi zapłacił, podarował mi wakuometry, a mechanicy pokazali mi jak na nich robić. Jako jeden z pierwszych (w Polsce) miałem wakuometry i umiałem się nimi posługiwać. W kraju kilku już miało, ale nie wiedzieli jak to robić. 

A.: Cały czas na zdjęciach widzę Malucha.

O.: Cały czas jeździłem Maluchem, chyba najwięcej kilometrów w życiu nim zrobiłem. Miałem taką malutką przyczepkę, większej maluch nie mógł ciągnąć. Trzeba było przednie koło ściągnąć, powietrze w tylnym kole spuścić. Śmiali ze mnie wtedy. To było piękne życie, siedziałem sobie w swojej szopie i naprawiałem sprzęty. 

A.: No dobra, a części nowe? 

O.: Brało się je z Sosnowca od śp. Piotrka Dudka, on je przywoził. Chłopaki z Krakowa też zaczęli ściągać pierwsze części. Szafkę taką miałem od mamy z kuchni, to był magazyn części nowych. Świece, filtry, łańcuszki jakieś. To był wtedy majątek. Zainwestowałem i starałem się mieć od ręki te rzeczy. Kiedyś na świece i po miesiąc czasu trzeba było czekać, filtrów oleju ludzie nie wymieniali, bo ich zwyczajnie nie było, a ja miałem. Moje inwestycje zaczęły w końcu procentować.

A.: Pamiętam jak dziś, jakieś 16 lat temu kolega, który jeździł na crossach powiedział, że trafił numer telefonu do takiego gościa, co wszystko ma. To byłeś ty. 

O.: Starałem się mieć i w miarę się udawało. Wtedy mówiłem, że mam wszystko, teraz mając dużo więcej, widzę że jeszcze trochę brakuje do wszystkiego… O, tu piękny Opel 500 w oryginalnej farbie. W 1938 roku rozebrali skrzynię biegów i od tego czasu stał w oryginale, skrzyni nie udało się odnaleźć. Nie mam go już – było mnie stać, żeby kupić, ale nie żeby posiadać. Tutaj zdjęcie mojej FJ 1200, zawsze o niej marzyłem.

A.: Cały czas próbuję dowiedzieć się czegoś o twoim biznesie, a ty tylko motory, motory, motory. Czy to nie jest tak, że pracowałeś i zarabiałeś po to, żeby te motocykle były wokół ciebie, żeby można było je kupować? 

O.: Można tak powiedzieć. To trudno wytłumaczyć, to mi się zawsze podobało, ta choroba dalej jest. Teraz motorów mam tyle, że straciłem już rachubę. Był taki okres, że było tyle pracy, że nie było czasu ich szukać, a tyle przecież można było kupić…

A.: Czyli straciłeś kupę czasu na pracę. 

O.: Straciłem, ale teraz trzeba będzie kupować i ożywiać, ale znam gorszych złomiarzy od siebie.

A.: Jak powstawała firma, którą masz teraz? 

O.: Najpierw założyłem z kolegą Bielbike, ale popatrz na te motocykle, jakie perełki. 

A.: Widzę enduro, ja ogólnie twoją firmę zawsze kojarzyłem jako bardziej offroadową. 

O.: To zdjęcia z moich pierwszych zawodów enduro. Pierwsza Jaszczurowa, jakiś 96-97 rok. Yamaha XT 600. Bałem się tam jechać, miałem tylko buty crossowe, spodni nie dało się kupić, jechałem w ogrodniczkach, kask taki zwykły z daszkiem, buzer pożyczyłem. Byłem trzeci raz w górach na motorze, pierwszy raz na zawodach. Wystartowałem. Przez pierwsze pół godziny jechało się bardzo dobrze. Później nastąpiło odwodnienie i do dzisiaj pamiętam jak przy drodze leżała butelka z jakąś brunatną cieczą, to mogła być cola lub coś podobnego, niewiele brakowało, a bym się tego napił. 

A.: „Nigdy nie jeździłem profesjonalnie”, a wokół same puchary. 

O.: Tutaj zdjęcie jak kolanko się rozsypało na 14 kawałków, mam blachy i śruby do końca życia. Poszerzaliśmy trasę i był rów, kierownicę w KTM już miałem grubą, cienką bym złamał, a tak to zgniotło mi kolano. Wiedziałem, że nie umiem tak wyginać kolana, nikt nie potrafi. Koledzy powiedzieli, że to pewnie więzadła i za tydzień w Biedrusku pojadę zawody. W szpitalu gość od zdjęć RTG mówi do mnie: „Panie, już nigdy nie będziesz jeździł”. Jeszcze musiałem z nimi walczyć, żeby mi spodni nie przecięli, bo chcieli mi zniszczyć, żeby nogę wyciągnąć. 

A.: Ale jutro jedziesz na zawody. 

O.: Jutro jadę, oczywiście. Pamiętam, że kiedyś wieczorem z kolegą siedzieliśmy po zawodach przy piwie i rozważaliśmy, jakie byłoby życie bez zawodów, czy miałoby jakiś sens. Uznaliśmy, że nie miałoby sensu. Trochę się pozmieniało, jak przez pół roku miałem nogę po jaja w gipsie.

A.: Czy wtedy wziąłeś się do roboty? 

O.: Po operacji przywieźli mnie do firmy, rozłożyli mi łóżko polowe i coś tam pracowałem, próbowałem pracować. 

A.: W którym roku powstał Olek Motocykle? 

O.: Trzeba by sprawdzić, najpierw był Bielbike, później Olek Części, później Olek Motocykle. Działalność taka oficjalna ruszyła w 1996 roku. Na początku było nas dwóch kolegów, robiliśmy razem. W zimie siedzieliśmy, nie było co robić, piliśmy wódkę, bo było zimno, nie było nas stać na ogrzewanie, na ZUS, na nic. W roku 1997 zima była bardzo długa, nie było jeszcze internetu, przynajmniej ja nie miałem.

Pamiętam luty, mrozy straszne, w marcu katastrofa, w kwietniu dalej były mrozy, kupa śniegu, to się ciągnęło do przełomu kwietnia i maja. To już było bankructwo. ZUS nie płacony przez wiele miesięcy, czynsz zaległy, wspólnik chciał mi sprzedać udziały za grosze. Plan był już taki, że trzeba iść do roboty. Zmieniło się wszystko w przeciągu tygodnia. W piątek był jeszcze śnieg, w poniedziałek znikło wszystko. Ludzie zaczęli jeździć na motorach, to uratowało mi życie.

Sprzedałem wtedy dwieście dwadzieścia kilka motocykli, prowadziliśmy wtedy komis, ale taki uczciwy, ludzie do nas wracali. Był człowiek, którego uczuliliśmy, że DR Big, którego kupuje, wymaga remontu. Okłamał nas, że jedzie tylko nad morze. Objechał z żoną Europę i północną Afrykę, my byliśmy w szoku, a on do dzisiaj mówi, że była to podróż jego życia. 

A.: Polska nie jest łatwym krajem do handlowania motocyklami i częściami. 

O.: Był 2009 rok, pamiętam jak się „przewrócił” dolar, nagle sprzedawaliśmy towar ze stratą. Śnieg spadł wtedy w październiku i leżał do marca. Firma stała już wtedy tak dobrze, że nie mogło jej to rozłożyć, ale było nam mocno nieswojo. 

A.: Jeszcze kilka lat temu, jak widywałem cię w firmie, to wyglądało, że to ty najwięcej robisz. Ilu teraz ludzi z tobą pracuje? 

O.: Nie, wszyscy równo pracują. Obecnie to jakieś 70 osób. 

A.: Źle to ująłem, odnosiłem wrażenie, że wszystko musi przejść przez ciebie, każde zamówienie, a ty w głowie masz kody produktów. 

O.: Do dzisiaj pamiętam sporo tych kodów, ale teraz już się tak nie da, za dużo tego jest. Wciąż sam obsługuję wiele zamówień, dlatego zaczęliśmy później rozmowę, bo kończyłem takie duże. Nawet mam wyrzuty sumienia, że jutro jadę na zawody, bo mogłem do roboty przyjść, ale w Bielsku są, to się czasu za dużo nie traci. 

A.: Myślisz, że twoje podejście do pracy jest normalne? 

O.: Wiesz, zależy jak na to patrzeć. Można powiedzieć, że jest to jakieś poczucie obowiązku. Można by troszeczkę odpuścić i dać wyprzedzić konkurencji, ale wtedy trzeba by było zwolnić ludzi. Firma poszłaby w dół, do tego nie można dopuścić. Trzeba iść do przodu albo przynajmniej utrzymać poziom, niestety.

A.: Czy stałeś się ofiarą własnego sukcesu? 

O.: Sukcesu… 

A.: Firmy? 

O.: No, może to tak zabrzmieć, ale za dwa lata spotkamy się na górze, w starej firmie. Tutaj jeszcze pobudujemy te hale, dokończymy trochę rzeczy, za 2-3 lata znów włożę ubranie robocze, otworzę sobie piwo i będę robił rzeczy, jakie robiłem 30 lat temu. Będę szczęśliwym człowiekiem wtedy i to jest właśnie piękne. 

A.: Jak bardzo ułatwiła wam pracę nowa siedziba? Słyszę o niej od dwóch lat, dopiero teraz się przenieśliście.

O.: Jest dużo mniej pracy na magazynie, a efekty są o wiele lepsze. Zainwestowaliśmy kupę pieniędzy w oprogramowanie, to już zasługa Maćka, Filipa i Mirka. Nie myślałem, że do tego dojdziemy. Kiedyś na magazyn niosłeś sto zębatek na haki, do kuwety gdzie są zębatki, później w nich szukałeś. Teraz niesiesz tam, gdzie jest najbliżej miejsce, a program pilnuje porządku.

A.: Pamiętam, że u ciebie była zasada, że jak zamówienie jest złożone do 12.00, to następnego dnia ma być u klienta.

O.: Później się już nie dało, było za dużo zamówień. Kiedyś tysiąc paczek dziennie to był sukces, teraz to przychodzi z łatwością. 

A.: Czyli dzięki ludziom, nowemu magazynowi i nowoczesnej technologii masz szansę wrócić do grzebania przy motorach w warsztacie. 

O.: Ja będę tu przyjeżdżał, ale nie będę musiał być codziennie. Będę wpadał na kilka godzin, zamiast na dziesięć codziennie. Będę robił swoje ulubione rzeczy, ale dalej mnie kusi, żeby zrobić handel częściami używanymi do oldtimerów i youngtimerów. Zawsze to lubiłem, nie zrozumie tego nikt, kto nie sprzedawał części. Przyjeżdża motocykl rozbity, rozbierasz go i są emocje, co się uda z niego odzyskać, odkrywasz jakieś części tuningowe. Kiedyś to były skarby, teraz jest inaczej, ale wciąż można znaleźć ciekawe rzeczy. Już nie chodzi o handlowanie, ale te emocje, co przywiozą, co odzyskasz… piękna rzecz.

A.: Czyli strzelam, że na koniec sezonu 2023 robisz swój warsztat w starej siedzibie. Czyli na Nowy Rok możemy się umówić na podpalenie twojego stroju roboczego, zobaczymy czy się zajmie od smaru. 

O.: Jak będzie się sam palił, to będzie oznaczało, że jest dobrze. 

A.: Życzyłbym, żeby to się spełniło, ale już widzę, że się spełni. 

O.: Jak dożyję, jak nie rąbnę gdzieś. Jutro jadę na zawody, rok nie startowałem. Jadę starą Husqvarną 240, po remoncie przejechałem się obok domu, ale sprzęgło działa tak, że nigdy takiego nie miałem, jednym paluszkiem. Żadne hydrauliczne tak nie chodzi, z takim sprzęgłem przejadę wszystko. 

 

KOMENTARZE