Wydaje mi się, że nie tylko w naszej prasie motocyklowej następuje jakiś nawrót fascynacji rolą motocykla jako sprzętu wojennego. Z wielu publikacji można by wysnuc wniosek, że alianci wygrali II wojnę światową głównie dlatego, że Harley-Davidson dostarczył 88 tysięcy motocykli na różne fronty, a Rosjanie potrafili jakoś rozwiązać równanie R 71 = M 72. W rzeczywistości II WŚ nie była tak bardzo sportowym przedsięwzięciem, choć można przypuszczać, że trzecia byłaby jeszcze mniej.
Na skróty:
Zaraz po wojnie toczono trochę bardziej rzeczowe dysputy: Amerykanie twierdzili, że to 2,5-tonowa ciężarówka wygrała wojnę, a Rosjanie, że była to zasługa T -34. W rzeczywistości na pewno oba te pojazdy były równie potrzebne, natomiast o motocyklach jakoś wówczas nie było mowy. W pierwszej fazie wojny rzeczywiście zdjęcia i czołówki filmowe publikowane przez Propaganda-Kompanien Wehrmachtu potrafiły zafascynować sztaby różnych armii na świecie, ale w miarę jak wojna przybierała coraz bardziej swój właściwy, ponury obraz, nawet specjalistyczne R 75 i KS 750 musiały ustąpić miejsca wydajniejszym wojskowo a produkcyjnie tańszym jeepom, po jednej stronie w postaci VW Kubelwagen, po drugiej w formie Willysa MB.
Dlaczego tak bardzo nieprzydatne?
Przeglądając typy motocykli, z jakimi różne armie weszły w II wojnę światową, trudno oprzeć się zdziwieniu z powodu ich jawnej nieprzydatności do użytku w terenie. Właściwie tylko armia belgijska wyposażona była w ciężkie supermotocykle z napędem na koło przyczepki, głównie FN i Sarolea, konstruowane specjalnie dla wojska, tyle że armia belgijska odegrała bardzo niewielką rolę w tej wojnie.
Niemcom trudno się dziwić, bo pomimo silnego poparcia państwowego dla sportu terenowego, ich fabryki, jeżeli wypuszczały model „Gelande”, to różniące się od szosowych głównie puszczonym górą wydechem i sękatym bieżnikiem opon. Natomiast prawie każda z angielskich firm miała przed wojną w programie model „Competition”, podstawowo pochodzący z turystyczno-sportowego, ale z drobnymi zmianami w ramie, w przekładniach, a przede wszystkim w rozmiarze opon: 4.00-19 z tyłu i 3.00-21 z przodu, dostosowanym do naprawdę skutecznej jazdy nawet w bardzo ciężkim terenie. A jednak i ich wojskowi łącznicy musieli w piaskach Afryki walczyć o utrzymanie równowagi i kierunku na oponach 3.25-19/3.50-19 przód/tył, na sprzęcie wyglądającym jakby był właśnie zarekwirowany ze sklepu z turystycznymi motocyklami.
Sprawa po obu stronach Kanału polegała w gruncie rzeczy na tym samym. Przy tworzeniu armii – w Niemczech na kilka lat przed wojną, w Anglii właściwie wraz z początkiem wojny – musiano wcielać do wojska to, co było w produkcji seryjnej, a specjalne modele wojskowe dopiero zaczynały koncepcyjnie powstawać. W Niemczech był to Ziindapp K 750, później także BMW R 75, w Anglii Triumph 3TW, który miał stać się angielskim „Einheitskradem”, produkowanym przez wszystkie firmy motocyklowe. Sprawa tego prototypu zakończyła się w listopadzie 1940, kiedy to Luftwaffe położyła w gruzach poważną część miasta Coventry, w tym 100% fabryki Triumph. Od tego dnia już przez całą wojnę obowiązywała zasada: skądkolwiek, jakiekolwiek. A wydziały produkujące niegdyś modele „Competition” widocznie nie były przystosowane do ilościowo poważnej produkcji.
Niemcy od początku zaopatrywali armię właściwie na tej samej zasadzie, przy czym później, w latach 30., plan Schella obciął znakomitą większość z mozaiki typów. Specjalne modele Ziindapp i BMW nie brały jeszcze udziału w kampanii polskiej i francuskiej, a ze wspomnianych już względów ich produkcja została zaniechana w roku 1944. Pod koniec wojny ograniczono się do DKW RT 125 i NZ 350.
Warto zauważyć podstawową różnicę. Niemieckie specjalne wojskowe motocykle konstruowane były praktyczr1ie z myślą o wyłącznym użytkowaniu ich z przyczepkami, z miejscem na RKM itd., podczas gdy angielski Triumph 3TW z założenia pomyślany był jako solówka. Anglicy nie używali praktycznie w armii motocykli z przyczepkami, choć próby na ten temat były przeprowadzane. Używali motocykli jako pojazdów łącznikowych (dispatch riders), a Niemcy musieli dopiero z upływem lat ograniczać koncepcję użycia motocykli do tej roli. Mam wrażenie, że Amerykanie w początkowych fazach byli gdzieś pomiędzy tymi koncepcjami, a w późniejszych też dołączyli do raczej angielskiego światopoglądu.
Harley wygrał wojnę!
Harley „Liberator”, bo zdarzało się, że pierwszym „GI” w wyzwalanej miejscowości był szperacz na 42 WLA. Ja w Pucku w takiej roli widziałem lejtnanta na rowerze. Wrócił do swej jednostki zdrów i cały, to znaczy, że w Pucku nie ma już Niemców i można zajmować miasto. Ale „liberatorem” był tu raczej zdobyczny niemiecki rower. Dziś za oceanem sprzedaje się koszulki z napisem „Harley won the war!”. To znaczy, że wydział marketingu H-D robi co do niego należy, ale co będzie, jeżeli wydział marketingu jakiegoś producenta butów wymyśli analogiczne hasło? Zarówno merytorycznie, jak i statystycznie, takie twierdzenie miałoby na pewno większe uzasadnienie.
Harley przegrał wojnę
Dobrze, że Japończykom nie wpadło do głowy użyć tego usprawiedliwienia, ale faktem jest, że na frontach Pacyfiku można było zobaczyć Harleye po obu stronach. Mam na myśli: etatowe, nie zdobyczne. Japończycy mieli przed wojną licencję Harleya i ok. 18 tys. tych motocykli pod marką Rikuo służyło w armii cesarza. To nie były modele 42 WLA, ale konstrukcyjnie pochodziły z Milwaukee. Do 1935 roku były montowane z dostarczanych z USA części, później produkcja była już własna.
42 WLA z przyczepką
Mogę się założyć, że ten model nie był przewidywany dla ciągnięcia przyczepki i myślę, że tylko na froncie wschodnim był on używany w tej roli, choć na pewno ani jedna przyczepka harleyowska nie przypłynęła do ZSRR w żadnym konwoju. Rosjanie dokonstruowali zaczepy do ramy, tylny bęben zaopatrzyli w większy wieniec łańcuchowy, a przyczepek mieli prawdopodobnie wyprodukowanych więcej niż motocykli M 72.
Kiedy wędrowałem „po wojennym dorogam” na zapleczu dwóch frontów wczesną wiosną 1945, widziałem trochę Harleyów z przyczepkami, różniącymi się od wehrmachtowskich tylko kolorem, ale nie widziałem ani jednego motocykla M 72. Harley nie wyglądał w tej roli imponująco: zazwyczaj pod trzema ciężko ubranymi osobami prezentował się bardzo niepozornie, szczególnie deprymująco wyglądało specyficzne sprzęgnięcie go z przyczepką: wszystkie Harleye leżały wyraźnie nachylone na przyczepkę.
Początkowo myślałem, że to objaw niechlujstwa, ale w 1946 roku miałem okazję dowiedzieć się, na czym to polegało. Był rozkaz, obowiązujący w całej armii, żeby w taki sposób ustawiać Harleya z przyczepkami. Chodziło o to, że Harley jest stosunkowo ciężki, a przyczepka jakoby lekka, i podobno dużo było śmiertelnych wypadków w wyniku przewróceń zestawu. Nie bardzo mi to przemówiło do przekonania. Ani Harley nie był tak bardzo ciężki w stosunku do M 72, ani przyczepka nie była bardzo lekka.
Sam swoim Harleyem jeździłem dość dużo przyczepką, też powehrmachtowską. Nigdy nie czułem jakiegoś nadmiernego dążenia przyczepki do podnoszenia się, pomimo że nawet nie obciążałem jej kołem zapasowym. Myślę, że po prostu są pewne szczególne aspekty użytkowania różnych pojazdów w różnych armiach, zwłaszcza w warunkach frontowych. Do tych aspektów należy także sposób odżywiania i stosowanych napojów. Myślę, że to raczej rodzaj tych napojów decydował o wypadkach, a nie ciężar przyczepki.
Harleyowska zmiana biegów
Z tą nieprzydatnością nożnego wyprzęgania i ręcznej zmiany biegów w Harleyach też nie było tak źle, jak to się na ogół komentuje. Na harleyowskim drugim biegu można było jeździć praktycznie w każdym terenie: niemal od zera obrotów silnika do około 40 mil/godz. w praktyce. Poza tym: oba amerykańskie układy (Harley i Indian) pozwalały na zmianę biegów bez odrywania ręki od rączki gazu. Można było zupełnie prawidłowo zmieniać biegi w górę i w dół, a więc można było także i hamować biegami.
A jednak kiedy zdecydowałem się używać Harleya w sporcie, chciałem przerobić go na ręczne sprzęgło i nożne biegi. Ktoś mi skombinował jakiś „automat” od 3-biegowej skrzynki, przypuszczam, że od DKW SB 250, bo one miały automaty na zewnątrz skrzynki. Pojawił się jednak problem niezgodności kinematyki pracy tego „stop-mechanizmu” z kinematyką zewnętrznych elementów zmiany biegów skrzynki H-D. Zrezygnowałem z przeróbki, tym bardziej, iż przekonałem się, że harleyowskie biegi trzeba było zmieniać i tak bardzo wolno i delikatnie.
To nie był główny problem w jeździe terenowej Harleyem. Mechanizm ręcznego wyłączania sprzęgła wmontowałem jednak, ale z innym założeniem. Okazało się, że nie można było uzyskać zupełnego wyłączenia sprzęgła, bo albo brakło skoku na dźwigni, albo siła na lince Bowdena byłaby zbyt duża. To sprzęgło było po prostu zbyt potężne dla ręcznego wyłączania. Pozostawiłem więc ręczne wyłączanie tylko w zupełnie pomocniczej roli – do użycia, gdybym musiał nagle zatrzymać się z maszyną w silnym lewym zwisie, z podparciem lewą nogą. Ręczne, choć częściowe, wyłączenie sprzęgła miało uratować silnik przed zadławieniem. Owszem, ręcznej dźwigni sprzęgła używałem na starcie do prób specjalnych: bieg włączałem po nożnym wyprzęgnięciu, później utrzymywałem pojazd w bezruchu do sygnału startu już tylko na ręcznym wyłączeniu – nie wątpię, że za pomocą hamulca przedniego koła.
Strzelanie i zmiana biegów
Z tą indianowską motywacją zmiany biegów prawą ręką, a rękojeści gazu w lewej ręce, też nie było tak, jak to przeczytałem w naszej prasie. Z amerykańskich publikacji wiem, że było raczej odwrotnie: policje w niektórych stanach uzasadniały wybór Indiana jego już istniejącym systemem zmiany biegów, pozwalającym na „wskazywanie, grożenie, a nawet strzelanie” prawą ręką przy pozostawieniu lewej zadania regulacji szybkości jazdy. Ale ten system Indian przyjął zanim jeszcze wszelkie służby zaczęły się interesować motocyklami.
W związku z tym tematem przypomina się pewna historia z jednego ze stanów. Policja tego stanu była bardzo wyraźnie nastawiona na Indiany, ale musiała dla decyzji zakupu mieć porównawcze oferty. Wymyślono więc „warunki taktyczno-techniczne” obejmujące m.in.: zmianę biegów prawą ręką, gaz w lewej ręce i kolor „Indian red”. Harley zaoferował taki motocykl i przedstawił egzemplarz do oględzin. Czerwony dokładnie jak Indian i z układem zmiany biegów „na opak”. Sprawa skończyła się w sądzie. Harley przegrał tę sprawę. To też trochę niezgodne z naszymi pojęciami o wolnej konkurencji w USA.
W rzeczywistości Indian stosował oba układy. Nie wiem od kiedy, ale w końcu lat 30. na pewno już można było na żądanie mieć Indiana z harleyowskim układem zmiany biegów i pokrętną rękojeścią gazu. Natomiast dlaczego w swoim niby „zeuropeizowanym” wojennym modelu, wykonanym na to samo zamówienie co Harley 42XA (silnik V2 750 SV, ustawiony poprzecznie, napęd wałkiem kardana) Indian nie zastosował naprawdę europejskiego układu sterowań, trudno jest czymkolwiek obiektywnie wytłumaczyć: wyłączanie sprzęgła było ręczne, ale nie lewą ręką, gaz był ręczny, ale nie prawą ręką. Czyżby spodziewano się, że żołnierz na froncie będzie rzeczywiście strzelał prawą ręką w czasie leworęcznej jazdy pod ogniem nieprzyjaciela?