Motocykliści nie potrzebują samochodów, nawet zimą. Poważnie? Swego czasu sprawdziliśmy tę zasadę w najgorszych warunkach. Naszym królem śniegu został Royal Enfield Himalayan.
Na skróty:
Jak wszyscy wiedzą, właściciel Royal Enfielda jest bogaty. Przynajmniej w Indiach. Jest on dla Hindusa tym, czym kabriolet Bentleya dla piłkarza, choć (oczywiście) motocykl jest znacznie praktyczniejszy i piękniejszy. Wyższa jest także niezawodność, co zostało udowodnione 16 grudnia 2021 roku. To właśnie wtedy Santosh Vijay Kumar i Dean Coxson dotarli na biegun południowy na swoich Himalayanach – w tym miejscu nigdy nie widziano kabrioletu Bentleya.
Co jest drogie dla Hindusów, jest tanie dla nas i w samą porę na pierwszą burzę śnieżną w moim garażu pojawił się Himalayan. Od tego momentu zostawiłem samochód za sobą. Taki właśnie był mój zamysł, a właściwie postawiłem sobie pytanie: jak wygląda życie z minimalistycznym środkiem transportu i na ile jest to przyjemne? Potencjalnie największym problemem w życiu codziennym będzie ograniczona przestrzeń bagażowa. Do dyspozycji miałem dwa doskonale wykończone, stabilne i wodoodporne kufry boczne, do tego tylny bagażnik i plecak. Sprawdziłem, nie da się zmieścić więcej skrzynek i beczek piwa w kabriolecie Bentleya niż na Royal Enfieldzie Himalayanie. Potrzebujesz tylko kilku pasków montażowych. Dodatkowo rosną emocje. Okazuje się, że po załadowaniu weekendowych zakupów nawet 24 konie mechaniczne pozwalają na ciągłą jazdę na tylnym kole.
Mierz osiągi na zamiary
Oto drugi punkt, który sprawił, że wybrałem Himalayana – przystępna moc silnika chłodzonego powietrzem. Jeśli musisz dostać się na spotkanie w mieście przy zerowej temperaturze i na zaśnieżonej drodze, nie chcesz jechać na Kawasaki Ninja H2. Nie chcesz nawet dodać gazu na Hondzie Africa Twin. Chcesz motocykla, który daje złudzenie, że możesz bezpiecznie zeskoczyć w dowolnym momencie, nawet po osiągnięciu maksymalnej prędkości przelotowej. Początkowo miałem wątpliwości, czy będę w stanie poradzić sobie z prędkością maksymalną wynoszącą zaledwie 127 km/h. Nagle jesteś na samym dole łańcucha pokarmowego. Ciągle dajesz się wyprzedzać. Upokorzenie. Wychowałem się na motorowerach i od razu pomyślałem o mniejszej tylnej zębatce, taki tani „tuning”, ale szybko porzuciłem ten projekt.
Kiedy wjeżdżasz na autostradę, a rydwan o pojemności czterystu centymetrów sześciennych osiąga prędkość graniczną, w podwoziu pojawiają się niespokojne ruchy, których jedyną zaletą jest to, że utwierdzają nas w przekonaniu, że oba koła wciąż dotykają ziemi. Przy pełnej prędkości Himalayan kołysze się i chwieje w sposób, który może przyprawić o zawrót głowy, ale wiemy, jak jest – odpuszczenie gazu nie wchodzi w grę, a prędkościomierz w końcu pokazuje ponad 130 kilometrów na godzinę. Jak sobie radzić z tą niestabilnością? Jak w wielu sytuacjach w życiu, śpiewanie, ignorowanie lub gwizdanie pomaga. Również w tym przypadku. Nieważne, czy jesteś pośród pająków, czy w ciemnym lesie. Nucisz i masz nadzieję, że te straszne rzeczy jakoś znikną, miną. Podobnie jest z jazdą po autostradzie na Enfieldzie – skończy się, gdy z niej zjedziemy. Do tego czasu trzeba być po prostu silnym.
Jest jeszcze drugi czynnik, który z jednej strony ogranicza osiągi, ale z drugiej zapewnia przetrwanie w zimie, a mianowicie hamulce. Nieśmiała pojedyncza tarcza z przodu zapewnia tyle samo hamowania, co znieść mogą wąskie opony Pirelli. W Himalayanie zawsze hamujesz tyłem i przodem i to robi robotę.
Czego jeszcze się nauczyłem? Nie potrzebujemy napędu na cztery koła. Po prostu nie potrzebujemy. Nigdy. Możesz to przekazać znajomym kierowcom. Nachylenie drogi wyjazdowej z mojej wioski wynosi 16 procent. Rzadko gdzie można znaleźć więcej. A Himalayan pokonał wzniesienie nawet na pokrytej śniegiem drodze. Okej, było to trochę ryzykowne i zajęło nieco czasu, ale w końcu dotarliśmy na szczyt. Razem. Wzięliśmy rozpęd, dociążyłem tył, obroty niezbyt wysokie i nadzieja, dużo nadziei. W końcu zwycięstwo! Jesteśmy na szczycie! Nieco inaczej było z jazdą w dół. Kto nie zna tego nieprzyjemnego uczucia utraty kontroli? Tego, przy którym wiesz, że nadchodzi uderzenie, tylko nie wiesz, którą stroną najpierw walniesz. Gleba była konkretna, ale akcesoryjne gmole i specjalnie dopasowane osłony rąk spisały się tak dobrze na śliskiej nawierzchni, że pod grubą skorupą soli ślady otarć były ledwo widoczne. Kolejna zaleta: łatwo go podnieść i ponownie postawić, pomimo 191 kilogramów.
Tankowanie benzyny prawie nie zmienia wagi. Zasada: 15 euro (ok. 60 złotych) na każde 200 kilometrów. To wszystko. Nie ma nic więcej do roboty. No dobrze, czasem można nasmarować łańcuch, podjechać na myjnię i zaprosić Króla Himalayana na kąpiel, ewentualnie możemy podziwiać w dobrym świetle, jak daleko posunęła się już oblepiająca maszynę ponura sól z austriackiej drogi. Zgodnie z przewidywaniami tam, gdzie mamy do czynienia z gołym metalem, jak podpórka centralna, która iskrzy raz po raz w szybkich zakrętach, tam kwitnie rdza. Znajdziemy ją również na wydechu. Nie może być idealnie, ale Himalayan poradził sobie lepiej, niż się spodziewałem, a w ciągu kilku miesięcy wystawiłem go na skrajne warunki.
Towarzysz każdego dnia
Podróżowaliśmy z moim Himalayanem prawie codziennie. Wiedz, że z dużą torbą do hokeja na lodzie na plecach można jechać tylko 110 km/h pod górę. Za to ze snowboardem na plecach nie śpieszyłem się na stok narciarski. Zawsze parkowałem w pierwszym rzędzie. Potrzebujesz kupić szlifierkę do podłogi? Enfield! Kupujesz choinkę? Enfield? Wyrzucasz choinkę? Enfield!
W ostatnich miesiącach odpowiedzią na każde pytanie dotyczące poruszania się był „Enfield!”. Z czasem ta decyzja nabrała pewnej naturalności. Zmieniło się moje postrzeganie pogody. Tam, gdzie kiedyś nieśmiało myślałem „Fuj, mżawka, lepiej nie będę dziś jeździł na motocyklu”, to po tygodniach jazdy Himalayanem naturalnie podnosisz kask w drodze do garażu. Z czasem na śnieg zaczynamy patrzeć tak, jak kiedyś na plamy wody: jeśli na asfalcie jest biało, myślisz sobie „O… może być naprawdę ślisko”. Mokre drogi przestają być irytujące. W suche dni – bo takie były, na przykład podczas tradycyjnego noworocznego wypadu z przyjaciółmi z klubu kabrioletów – Himalayan zaskoczył wszystkich, utrzymując się za Lotusem Elise. Na prostych auto znikało, ale im bardziej kręta droga, tym bardziej Royal Enfield irytował kierowcę sportowego auta. Na postoju na herbatę zdumieni klubowicze zdali sobie sprawę dlaczego: opony Pirelli MT60 były letnie!
Jazda motocyklem zimą ma wiele wspólnego z psychologią, a Himalayan i tutaj był pomocny. Na naszym motocyklu testowym wyświetlacz temperatury zewnętrznej konsekwentnie pokazywał 6 stopni więcej niż to, co meteorolodzy ustalili na dany dzień. Widzisz więc 4 stopnie na wyświetlaczu i wiesz, że nie ma powodu do sięgania po samochód. Przyda się jednak dobry sprzęt. Royal Enfield nie oferuje grzanych manetek do tego modelu Himalayana, więc zadowoliłem się grzanymi rękawicami IXS Tour Heat, polecam bez zastrzeżeń. Grzanie nie jest zauważalne w trakcie jazdy. Ich działanie doceniasz dopiero wtedy, gdy przez pomyłkę założysz zwykłe rękawiczki bez ogrzewania. W przypadku IXS bateria wystarcza na około dwie godziny na najwyższym ustawieniu, a takiego trybu należy używać. Ostrzeżenie producenta, aby zacząć od najniższego ustawienia i zwiększać ciepło w razie potrzeby, możemy włożyć między bajki. Każdy, kto wsiada na motocykl przy zerowej temperaturze, już wie, na co się pisze (zazwyczaj).
Gra w hartowanie
Muszę przyznać, że przyciemniany na żółto wizjer kasku Shoei NXR2 (oczywiście z pinlockiem) również udowodnił swoją wartość. Zwłaszcza w nocy odcień w obszarze widzenia peryferyjnego wydaje się niezwykle silny, ale szybko się przyzwyczajamy. W każdym razie kontrast jest doskonały, a stare wiejskie powiedzenie „nie jedz żółtego śniegu” od razu przychodzi na myśl, gdy żółte płatki śniegu zbierają się na wizjerze. Wygląda to naprawdę nieprzyjemnie, ale jeśli podróżujesz podczas burzy śnieżnej, i tak powinieneś skupić się na innych rzeczach. Niezastąpiony zimą był standardowy deflektor wiatru pod brodą. Działa naprawdę dobrze w praktyce i sprawia, że Shoei’a mogę polecić na zimę.
Najgorsze były momenty, kiedy myślałem, że będę potrzebował skorzystać z funkcji ochronnej kasku. Raz na trzypasmowej obwodnicy Wiednia w dużym natężeniu ruchu dodałem gazu. Obroty silnika wzrosły, hałas silnika wzrósł, ale prędkość już nie: gołoledź! Nikt z nas nie chce walnąć szlifa między osobami dojeżdżającymi do pracy, rozmawiającymi przez telefon, dłubiącymi w nosie i ogólnie lunatykującymi. Po raz kolejny dobrze się stało, że Royal Enfield nie jest rakietą oraz że możesz bardzo szybko postawić nogi na ziemi, nawet w trakcie jazdy. Od siedzenia do asfaltu jest raptem 80 centymetrów. Taka jazda nie wygląda elegancko, ale mój Boże, Ken Roczen też wystawia nogę w zakręcie, zanim się położy! Więc… w zimę pojęcie wstydu nie istnieje.
To, z czym musisz nauczyć się sobie radzić, to reakcje widzów, przepraszam, innych użytkowników dróg. Masz szczęście, jeśli pomyślą, że jesteś szalony, i się uśmiechną. Głównie powinieneś przyzwyczaić się do kręcenia głowami, gdy samochody wyprzedzają indyjski motocykl w burzy śnieżnej. Po tych miesiącach wiem z pewnością jedno – na dwóch kołach można o wiele więcej, niż mogłoby się początkowo wydawać! Wszystko jest kwestią pewności siebie, a moja wzrosła tej zimy. Można nawet posunąć się do stwierdzenia, że Royal Enfield Himalayan zrobi z Ciebie lepszego motocyklistę. Jeźdźca, którego niełatwo będzie przestraszyć i który pod względem umiejętności motorycznych będzie gotowy na więcej nieoczekiwanych zdarzeń. Odpowiada to na pytanie, które zawisło nad tą historią, a mianowicie: dlaczego do cholery to robisz? Bo to była świetna zabawa! Ale – co najważniejsze – przez całą zimę ani razu nie zachorowałem. Ta gra nazywa się: Hartowanie!
Zdjęcia: Jürgen Skarwan