Są motocykle z zawartym w nich olbrzymim potencjałem technologicznym, który służy nadaniu kierowcy zawrotnej prędkości, przy której pojazd jaki kierujący zdają się być „niewidoczni”. Na przeciwnym do nich biegunie stoi maszyna, którą właśnie chcemy wam przedstawić. Tutaj najważniejsze jest to, żeby widzieć i być widzianym, a właściwie podziwianym. Oto Suzuki Intruder 1400.
Na czym polega „filozofia” choppera? Na prostocie czystej linii, na rezygnacji z wszelkich „przeszkadzajek”, na wstręcie do plastików, na bogactwie chromów i pięknym lakierze, wreszcie na doskonałym wykończeniu. Wszystko to można znaleźć właśnie w Intruderze. Suzuki VS 1400 przytłacza swym majestatem. W jego sylwetce dominuje widlasty silnik, a reszta zdaje się być tylko „opakowaniem” dla jego potęgi. Rama lekko otacza silnik, a jej podgięcie pozwoliło obniżyć siodło kierowcy. Zbiornik paliwa jest „nasadzony” na ramie. Koła misternie zaplecione, ze zdwojoną liczbą szprych, wyglądają bardzo efektownie. Intruder ocieka wręcz chromem. Chromowane są pokrywy silnika i ekrany na głowicy. Całość jest wykonana wyłącznie z metalu (nawet boczne panele pod siodłem kierowcy są blaszanymi wytłoczkami). Stal, aluminium i chrom nadają Intruderowi stylu i charakteru. Wielkiej pieczołowitości wymagało ukrycie wszelkich przewodów, instalacji itp., tak by nie szpeciły pięknej linii motocykla. I dlatego wiązki elektryczne z przełączników na kierownicy puszczono w jej wnętrzu. Lampki kontrolne ukryto za przyciemnianą szybką i dopiero rozbłyśnięcie którejś z nich zdradza ich lokalizację.
W silniku VS 1400 znajdziemy wał korbowy z przestawionymi czopami korbowodowymi, dzięki czemu obyło się bez użycia wałków wyrównoważających. Bogato użebrowane, rozstawione o 45° cylindry i głowice są dodatkowo chłodzone olejem. Poprzez dysze jest on natryskiwany na denka tłoków, a tylna głowica, jako słabiej chłodzona przez powietrze, została wyposażona w dodatkową dyszę doprowadzającą olej do komory chłodzącej obejmującej komorę spalania.
Olej w silniku VS 1400 ma jeszcze jedno (trzecie już) zadanie. Otóż w rozwidlonych dźwigienkach zaworowych, tam gdzie zwykle znajdują się śruby regulujące, mieszczą się filigranowe hydrauliczne regulatory luzu zaworowego. Doprowadzany pod ciśnieniem olej pozwala samoczynnie kasować luzy i zaoszczędzić czas podczas przeglądów. W każdej głowicy dwa zawory ssące i jeden wydechowy są poruszane pojedynczym wałkiem rozrządu. Do zapalenia mieszanki wystarcza jedna świeca.
Poprzez system kraników elektryczna pompa tłoczy paliwo do gaźników. Oba gaźniki znajdują się z tyłu głowic i są wyposażone w indywidualne filtry powietrza z piankowymi wkładami, znanymi raczej z motocykli crossowych. Ssanie jest włączane wygodnym pokrętłem pomiędzy rozwidleniem cylindrów, tuż przy lewym kolanie kierowcy. Uruchomienie silnika i jego dwóch cylindrów, każdy po 700 ccm i tłokach średnicy 94 mm wymagałoby dużego rozrusznika. Wymagałoby, gdyby nie dowcipny elektromagnetyczny dekompresator. Za tylnym cylindrem (co ciekawe, nosi on numer 1) znajduje się elektromagnes uruchamiający cięgłami dźwigienki uchylające zawory wydechowe. Reszta jest w gestii przekaźników. Wciśnięcie przycisku rozrusznika powoduje najpierw zadziałanie dekompresora, gdy już zawory zostaną odchylone, wtedy dopiero „rusza” rozrusznik.
Silnik uruchamia się bardzo łatwo, a nagrzewanie trwa krótko. Leciutkie wibracje dodają smaku pracy tego monstrum. Niestety ofiarą europejskich biurokratów padł chopperowy „sound”. Skośnie podcięte tłumiki powodują, że zamiast ryku dwóch potężnych cylindrów z silnika wydobywa się grzeczne „puf – puf”. Oj, przydałoby się wywiercić kilka dziurek.
Pracę silnika można określić jednym słowem: poezja. Olbrzymi moment obrotowy sprawia, że silnik jest cudownie elastyczny. Przejechanie wzdłuż całej Warszawy na jednym tylko, drugim biegu, nie jest dla niego żadnym problemem! Wrzucamy pierwszy bieg, gaz! Intruder wyrywa się do przodu, dwójka i… potężna siła wgniata nas w siedzenie, niczym przy starcie rakiety Saturn. Nawet nie spostrzegliśmy, jak w pięć sekund osiągnęliśmy 100 km/h. A przecież to „tylko” chopper! Intruder jedzie niezależnie od tego, jaki bieg jest właśnie wrzucony. Silnik przyspiesza na każdym z pięciu biegów i naprawdę trzeba być „mistrzem”, by go zdusić. Maksymalne 171 km/h VS 1400 osiąga w krótkim czasie i utrzymuje je niezależnie od wiatru czy nachylenia drogi. Jest to więc sprawa przełożenia piątego biegu. Zużycie paliwa przy ostrej jeździe zawiera się w granicach 6-6,5 l/100 km. Tak więc 13-litrowy zbiornik wystarcza na pokonanie ok. 220 km.
W dość niecodziennym miejscu ukryty jest akumulator. Otóż „czarna skrzynka” poniżej osi tylnego wahacza jest niczym innym, jak właśnie obudową akumulatora. Na szczęście w erze bezobsługowych baterii zagląda się do nich tylko raz na rok, a takie umieszczenie masywnego bądź co bądź elementu znakomicie obniża środek ciężkości.
W jeździe Suzuki Intruder zaskakuje swoją poręcznością. Nawet typowe dla chopperów „walenie się” na bok po ostrym skręcie kierownicy można polubić, szczególnie podczas jazdy po mieście, gdy zwrotność motocykla odgrywa niebagatelną rolę. Intruder prowadzi się tak, że kierowca zupełnie nie zdaje sobie sprawy z tego, jak ciężki to jest motocykl. Ja sam z początku nie bardzo mogłem uwierzyć w jego 260 kg masy! Jednak bardzo nisko położony środek ciężkości i siodło zawieszone tylko 670 mm nad ziemią sprawiają, że prowadzi się go nadzwyczaj łatwo. Takie np. szybkie przejście z lewego wirażu w prawy Intruder wykonuje ze zwinnością sportowego motocykla.
Zawieszenie jest zestrojone miękko. Tylne nawet trochę za bardzo, jako że daje wyczuć się nieco słabe tłumienie amortyzatorów, tak że przy przejeżdżaniu dużych poprzecznych garbów motocykl ma ochotę „katapultować” pasażera. Tego typu charakterystyka zawieszenia zapewnia jednak wysoki komfort jazdy. Do tego grubaśne opony i szerokie, grubo tapicerowane siodło pozwalają się czuć na VS 1400, jak w fotelu babuni.
Dodatkowo poduszka tylnego siedzenia tworzy podparcie dla pleców kierowcy, co pozwala na lepszy kontakt z motocyklem, zwłaszcza przy jego „rakietowych” przyspieszeniach. Również pasażer nie może narzekać na komfort na tylnym siodełku. Jeśli do tego będzie to pasażerka, to na pewno doceni to, że siedząc wyżej od MSŻ (Mężczyzny Swojego Życia), widzi znacznie więcej świata niż tylko jego plecy i skorupę kasku. Cóż, „widzieć i być widzianym”! Pierwszej mojej przymiarce do Intrudera towarzyszył wewnętrzny sprzeciw: co, taka wąska kierownica, w chopperze? ! A podnóżki prawie wcale nie wysunięte do przodu?! Jednak już po pierwszej jeździe okazało się, jak moje obawy były nieuzasadnione. Mocno podgięta i stosunkowo wąska kierownica dobrze „leży” w dłoniach, a w tym położeniu podnóżków w jakim są, kierowca może w razie zauważenia większej nierówności nawierzchni przenieść część swojego ciężaru na nogi, odciążając tym samym kręgosłup. Pozycja kierowcy jest dziełem (udanego) kompromisu i pozwala na długie zasiadanie za kierownicą, nawet przy dużych prędkościach podróżnych.
A tak na marginesie, to zarówno kierownicę, jak i podnóżki można sobie w łatwy sposób zmienić, jako że Suzuki oferuje wśród wyposażenia dodatkowego kierownicę typu T-bar z wysokimi wspornikami oraz wysunięte daleko do przodu podnóżki z towarzyszącą im „armaturą” przedłużającą. Również jako wyposażenie dodatkowe oferowany jest widoczny na zdjęciach sissybar, czyli oparcie dla pasażera.Jeżdżąc VS 1400 nie sposób nie docenić jego hamulców. Dają one pełne poczucie bezpieczeństwa, a ich działanie można znakomicie kontrolować. Szczególnie tylny hamulec tarczowy okazuje się być bardzo wygodny w codziennej eksploatacji. Typowe dla chopperów dociążenie tylnego koła, jak również gustownie umieszczona dźwignia zachęcają do korzystania z nożnego, tak często lekceważonego hamulca. Napęd wałem kardana wymaga jedynie wymiany oleju podczas sezonowych przeglądów.
Jeżdżąc Suzuki VS 1400 czuje się zaklętą w nim moc, a pełna majestatu sylwetka cieszy oczy i to niekoniecznie samego tylko kierowcy. Dookoła żadnego z testowanych przez naszą redakcję motocykli nie zbierał się nigdy taki „wianuszek” gapiów, jak właśnie wokół zaparkowanego VS 1400. Jadąc lntruderem 1400 szybciej niż 100 km/h czułem się, jakbym popełniał ciężki grzech. Ale kiedy tylko Zły kusił mnie, bym mocniej odkręcił gaz, jakaś niewidzialna ręka dotykała mojego ramienia, a Głos mówił mi do ucha: „zwolnij synu, gdzie tak gnasz? Spójrz jak tu pięknie dookoła, czy czujesz zapach skoszonego siana?”. Tak, jest coś mistycznego w jeździe motocyklem. Szczególnie, jeśli jest to taki motocykl jak lntruder.