Tym razem trasa weekendowa będzie bez napinki, tak na przetarcie przed sezonem. Drogi nie będą ani szybkie, ani wyjątkowo kręte, w dodatku w miarę często będziemy się zatrzymywać i zwiedzać to i owo. Wszystko po to, aby przed sezonem przypomnieć sobie, jak się jeździ motocyklem.
Na skróty:
Zaczniemy dosyć banalnie, krótkim i łatwym odcinkiem drogi z Warszawy do Sochaczewa. Od czasu, gdy otwarta została autostrada A2, stara „droga poznańska” nr 92 mocno straciła na znaczeniu i ruch na niej wyraźnie się rozrzedził. Tędy dojedziemy do Sochaczewa najszybciej, ale ja proponuję inną trasę, moją ulubioną, wijącą się przez podwarszawskie wioseczki – Stare Babice, Borzęcin Duży, Zaborów, Leszno, Kampinos i Żelazową Wolę.
W każdej z nich, jeśli dobrze poszukamy, znajdziemy coś godnego uwagi. Przykładem może być chociażby Lipków, leżący tuż obok Babic. Może trudno w to uwierzyć, ale to właśnie tu pan Wołodyjowski usiekł Bohuna w pojedynku. Na cześć tego wydarzenia postawiono całkiem przyjemny pomnik.
Lecimy wzdłuż Bzury
Sochaczew podczas naszych peregrynacji odwiedzaliśmy już kilka razy. Tu bowiem spotykają się różne turystyczne szlaki, np. Chopinowski czy Książąt Mazowieckich. My tym razem zatrzymamy się na chwilę w Muzeum Kolei Wąskotorowej. Polecam to miejsce wszystkim miłośnikom techniki, bo rzeczywiście jest co podziwiać.
Można też przejechać się kolejką wąskotorową do Puszczy Kampinoskiej. To fantastyczne przeżycie, ale zabierze mam zbyt dużo czasu, jeśli myślimy o dalszej podróży motocyklem. Cała trasa kolejki to zaledwie 18 km, ale po drodze pociąg zatrzymuje się na zwiedzanie, piknik z ogniskiem i inne atrakcje. W praktyce trwa to ok. pięciu godzin. Gorąco polecam zarezerwować sobie na tę przyjemność osobny dzień.
Z Sochaczewa, jadąc cały czas drogą krajową nr 92, dotrzemy do Łowicza. Znajdziemy tu kilka dobrze zachowanych uliczek z małymi kamienicami, przywołujących przedwojenną małomiasteczkową atmosferę. Kontynuując podróż „starą poznańską” dojedziemy do Maurzyc. Znajduje się tu Skansen Ziemi Łowickiej, który podobno należy odwiedzić przynajmniej raz w życiu, a skoro nadarza się okazja, zróbmy to! W uruchomionym w latach 80. ubiegłego wieku Łowickim Parku Etnograficznym zgromadzono ponad 40 obiektów z XIX i początków XX wieku, więc poczujemy się tu jak w całkiem sporej, złożonej z kilku gospodarstw, dobrze zagospodarowanej wsi.
Jadąc dalej lokalnymi dróżkami w miejscowości Urzecze przetniemy Bzurę i dojedziemy do drogi wojewódzkiej nr 703, którą przez Bielawy i Piątek dotrzemy do „starożytnej” Łęczycy. Kto ma czas i ochotę, może tuż przed Bielawami skręcić w prawo na Walewice. Znajdują się tu słynna stadnina koni oraz zrewitalizowany zespół pałacowy, w którym mieszkała, romansowała i rodziła dzieci (w tym pewnemu cesarzowi Francuzów) słynna pani Walewska.
Z Łowicza do Łęczycy jest jakieś 50 km, ale droga jest w miarę pusta, prosta i spokojna. Dojeżdżając do samego centrum miasta nie sposób nie zauważyć Zamku Królewskiego. Zbudował go Kazimierz Wielki, a jego mury gościły Władysława Jagiełłę, Kazimierza Jagiellończyka i Zygmunta III Wazę. Co ciekawe, od momentu, gdy w XIX wieku właścicielem szacownej budowli stało się miasto Łęczyca, jego burmistrz zaczął ją sukcesywnie rozbierać i sprzedawać ją na cegłę. Ten haniebny proceder trwał krótko, ale zdążył spowodować znaczne szkody. Budynek do obecnego stanu doprowadzono dopiero w latach 60. XX wieku.
Skoro wielcy polscy królowie mieli ochotę się tu zatrzymać, to po prostu nie wypada, żebyśmy i my nie przystanęli choćby na chwilkę. Dzisiaj mieści się tu Muzeum Łęczycy, a jeżeli będziemy mieli odrobinę szczęścia, to może trafimy akurat na rekonstrukcję turnieju rycerskiego albo spotkamy diabła Borutę, który jeszcze w czasach przedchrześcijańskich upodobał sobie tę okolicę. Ale nie martwcie się – nawet jeżeli nie spotkacie go osobiście, to przynajmniej możecie odwiedzić stałą wystawę muzealną „Diabeł Boruta we współczesnych rzeźbach i legendach”. Zebrano na niej najbogatszy w Polsce zbiór figur o tematyce demonicznej. Polecam!
W okolicach Łęczycy rozstaniemy się z rzeką Bzurą, która towarzyszyła nam w podróży aż od Sochaczewa. Niemniej rozrywki akwaidalne wcale się na tym nie kończą. Teraz, w dalszym ciągu drogą nr 703, podążymy w kierunku zachodnim. Kilkanaście kilometrów dalej, tuż po przecięciu autostrady A2, na wysokości Starego Gostkowa skręcimy w lewo, w drogę nr 469 w kierunku Uniejowa. Ale uwaga – zanim tam dojedziemy, po mniej więcej 8 km skręcimy w lewo na Bronów, do Muzeum Marii Konopnickiej, jednego z kilku w naszym kraju.
Musimy być czujni, skręt do obiektu jest oznaczony, ale nie jakoś spektakularnie. Muzeum mieści się w dworku, który należał do rodziny Konopnickich i tu właśnie przez kilka lat mieszkała ulubiona przez naszych narodowców autorka „Roty” i kilku fajnych bajek. Sama ekspozycja nie jest wybitnie duża i obejmuje w zasadzie tylko wystrój wnętrza z epoki oraz różnorodne pamiątki po pisarce. Znajdziemy tam także jej dzieła w różnych wydaniach.
Warto nad Wartę
Po kilku dalszych kilometrach dojedziemy do Uniejowa, przez który przepływa Warta. Miejscowość ta słynie z basenów termalnych, więc jeżeli ktoś ma ochotę wymoczyć cztery litery w ciepłej wodzie – nie widzę przeciwwskazań. Ponieważ woda jest gorąca, można się w niej pławić nawet w naprawdę chłodne dni. Jest tylko jedna niedogodność – jest to miejsce bardzo skomercjalizowane, pełne narzucających się wokalnie (mówiąc mniej delikatnie – wrzeszczących) dzieciaków, więc spokoju i odpoczynku raczej tu nie znajdziemy.
Jeżeli chcemy odpocząć od zgiełku, proponuję wdrapać się na wieżę zamkową, z której rozciąga się szeroki widok na okolicę. Nieco przypadkowo udało mi się trafić w Uniejowie na bardzo fajne miejsce – Browar Wiatr. Oferuje on kilka niezłych lokalnych gatunków złocistego napoju, a przy okazji można tu coś zjeść i przenocować.
Gdy nacieszymy się już uniejowskimi atrakcjami, ruszamy dalej wzdłuż Warty, która na tym obszarze stanowi naturalną granicę między województwami łódzkim i wielkopolskim. Przez Spycimierz i Młyny Piekarskie dojedziemy do drogi nr 478, biegnącej w kierunku Poddębic. Tutaj skręcimy w lewo, a po prawej stronie od razu otworzy nam się wspaniały widok na rozległy zbiornik wodny. To sztuczne jezioro Jeziorsko. Po przejechaniu przez koronę zapory zjedziemy na niewielki parking, na którym zatrzymamy się i obejrzymy ten interesujący obiekt inżynierii wodnej.
Po drugiej stronie drogi, na brzegu Warty, znajduje się elektrownia wodna Jeziorsko. Wydaje się, że tego rodzaju budowle to jak na razie najbardziej sprawne źródła „zielonej” energii, całkowicie niezależne od wiatru i słońca. Po prostu działają, i to w każdych warunkach. Samo Jeziorsko to kawał solidnej wody – największy akwen i zbiornik retencyjny w całym województwie łódzkim. Zajmuje ponad 45 km² i właśnie w jego okolicy będziemy szukali noclegu. Jest bowiem w czym wybierać – nad brzegami zalewu znajduje się cała masa kempingów, pól namiotowych i ośrodków wypoczynkowych. Każdy znajdzie coś na swoją kieszeń.
W zależności od warunków pogodowych i zasobności portfela można wybrać własny namiot, agroturystykę albo elegancki hotel z restauracją i molem widokowym. Jeżeli tylko mamy ochotę, można próbować złowić rybkę na specjalnie wyznaczonych do tego łowiskach czy popływać kajakiem lub żaglówką. Przyznam, że nie wiedziałem, że w tak niewielkiej odległości od Łodzi znajduje się tak atrakcyjne miejsce wypoczynku.
Rano budzimy się wypoczęci w pięknych okolicznościach przyrody, patrzymy w mapę i okazuje się że…. jesteśmy niecałe 200 km od Warszawy, a tyle ciekawego wydarzyło się po drodze. Jeżeli bardzo spieszy się nam do domu to (patrząc z perspektywy warszawiaków) mamy proste wyjście – przez Uniejów dobijamy do autostrady A2 i pełnym ogniem, nie zatrzymując się nawet na chwilę, w półtorej godziny znajdziemy się w stolicy.
Jednak gdy specjalnie nam się nie spieszy, proponuję nadłożyć nieco drogi, ominąć Łódź od zachodu i przez Sieradz, Zduńską Wolę dojechać do Łaska. Stąd kameralną drogą nr 473, wijącą się wśród wiosek, pól uprawnych i lasów, przebijemy się w okolice Piotrkowa Trybunalskiego. To będzie ostatni relaksujący odcinek naszej podróży, bowiem pod Piotrkowem wskoczymy na chwilę na autostradę A1, aby za kilka kilometrów skręcić na S8 (byłą „Gierkówkę”) i spokojnie wrócić do domu.
Całość trasy to mniej niż 500 km, więc jak się ktoś uprze, to zapewne bez zatrzymywania się na dłuższe popasy da się ją zrobić w jeden dzień. Tylko po co? Weekend to przecież czas naszego motocyklowego wypoczynku i należy go odpowiednio celebrować!
Zdjęcia: Marek Harasimiuk, autor