Proces krzepnięcia motocyklowego hobby zazwyczaj przebiega dwutorowo. Jedni znajdują motocykl marzeń i utwierdzają się w miłości do niego, dając dożywocie i nie myśląc o kolejnych. Inni dochodzą do wniosku, że nie ma maszyn idealnych i z biegiem lat ich garaż zapełnia się maszynami o różnym charakterze i do odmiennych zadań.
Na skróty:
Ja należę, a przynajmniej dążę do tego, by należeć (kasa misiu, kasa) do tej drugiej grupy. Po latach próbowania różnych motocykli i poznawania własnych potrzeb mam wybraną silną piątkę (motocykli), w których posiadanie zamierzam wejść, gdy już nieco odchowam trójkę (dzieci). Przy czym do konkretnego modelu jestem mentalnie przywiązany tylko w dwóch przypadkach, a pozostałe trzy są przykładami tego, co jest mi potrzebne i co mnie kręci.
BMW R 1250 RT / Honda NT1100
Ertek i entek, czyli klasyczne szosowe motocykle turystyczne w europejskim sznycie, do podróży w dwie osoby. Bez „adventure’owych” naleciałości, po prostu połykacze kilometrów. Nie tak rozpasane, jak znajdujące się wyżej w katalogach K 1600 i Gold Wing, ale niemal równie wygodne, a przy tym lżejsze, zwinniejsze i tańsze. Wybór między tymi dwiema maszynami byłby dla mnie wyłącznie kwestią kwoty, jaką byłbym w stanie w danym momencie wyłożyć.
Najnowsze BMW R 1250 RT jest dla mnie motocyklem kompletnym – kocham go za wygląd, silnik, napęd wałem, elektrycznie regulowaną, wysoką szybę, skuteczne owiewki, grzane manetki i siodło oraz adaptacyjny tempomat z radarem. Mógłbym nim jeździć bez końca, w każdych warunkach pogodowych. Honda NT1100 ma bardzo zbliżony charakter. Jest nieco mniejsza i skromniejsza, za to wyjściowo o ponad 20 tysięcy zł tańsza (przez dodatkowe pakiety w BMW ta różnica może drastycznie wzrosnąć). To wystarczająca kwota, by kompleksowo doposażyć motocykl i jeszcze objechać Europę. Także zastanawiałbym się mocno, ale na pewno duży szosowy turystyk to żelazny punkt mojego programu.
KTM 690 Enduro R/ Husqvarna 701 Enduro
Kolejne dwie maszyny również pełnią rolę pewnych symboli, ponieważ bardzo lubię turystykę offroadową i motocykle typu dual-sport z dużymi singlami. Coraz ostrzejsze normy emisji spalin i realia rynkowe sprawiły, że te bliźniacze modele pozostały osamotnione na europejskim placu boju i wydaje się, że kolejnej rundy w starciu z urzędnikami mogą już nie wytrzymać. A szkoda, bo szczerze mówiąc z wielką radością kupiłbym też fabrycznie nowe Suzuki DR650 SE czy Kawasaki KLR 650 na wtrysku, dostępne od zeszłego roku poza Europą.
Nie potrzebuję wielkiej mocy, elektroniki i wyczynowych zawieszeń, bo jestem typowym turystą z ciągotami do szutrów, piachu i błota, ale bez ekstremy. Za to japońska niezawodność i spokój ducha, jaki daje, bardzo do mnie przemawiają. Pozostaje mi więc oferta maszyn używanych, ale jeśli finanse nie stanowiłyby bariery, nie omieszkałbym podnieść obrotów salonom Huski lub KTM-a.
Triumph Bonneville T120
W tym przypadku jestem przywiązany do konkretnego modelu mocno jak u Maciej Boryna do podskierniewickiej gleby. Otóż kiedy warunki pogodowe są optymalne, nie ma dla mnie większej przyjemności na szosie niż jazda klasycznym nakedem. A jeśli klasyczny naked, to tylko Bonneville T120 z dużym rzędowym twinem. W tym motocyklu uwielbiam wszystko – ogólny kształt, dźwięk i charakter silnika, delikatne wibracje, nisko biegnące „butelkowe” wydechy, okrągłą lampę, zrelaksowaną pozycję i ten niepowtarzalny klimat, kiedy jadę bocznymi drogami w stronę zachodzącego McDonaldsa. Miałem też okazję wybrać się „Bońkiem” w dalszą, zagraniczną trasę. Tu wszystko też było piękne, dopóki pogoda była piękna. Trzy dni w ścianie deszczu przekonały mnie jednak, że maszyna tego typu nie może być jedyną w moim garażu. Ale na pewno musi się tam znaleźć.
Vespa Sei Giorni 300
Nasz Andrzej, jeden z najlepiej jeżdżących redaktorów motocyklowych w tej części globu, został bezwstydnym skuterzystą. Tym bardziej ja się nie wstydzę tego, że uwielbiam i doceniam ten rodzaj jednośladu, jeśli tylko mam pod ręką również tradycyjne motocykle. Skuter jest „szybki” – pod tym względem, że kiedy chcesz wyskoczyć do sklepu, apteki czy na trening, to nie ubierasz się przez 20 minut od stóp do głów. Zakładasz kask, rękawice i jedziesz w tym, w czym jesteś. Oczywiście to mało pedagogiczne, bo prawa fizyki i asfalt są demokratyczne i ścierają wszystkich równo, ale skuterowa praktyka tak właśnie wygląda i jestem skłonny przymknąć na nią oko.
Dlaczego akurat Vespa 300 (GTS lub Sei Giorni) i żaden inny? Bo są skutery i jest Vespa. Nieco staroświecka forma tej maszyny jest kwestią do dyskusji, mnie się akurat bardzo podoba. Wersja Sei Giorni ma dodatkowo klasyczną, rurową kierownicę i pojedynczy zegar. Skutery włoskiej marki cenię natomiast przede wszystkim z innego powodu – mają blaszane, samonośne nadwozie i świetnie się prowadzą. Do tego niska podłoga pozwala zabrać siatę zakupów lub zgrzewkę wody. A dlaczego 300, a nie 125? Ponieważ przy moich gabarytach musi być 300, żeby jeździło jak 125…
Harley-Davidson Fat Boy
Piąty motocykl w zestawieniu to w zasadzie wisienka na torcie, gdybym nagle okazał się jednym ze spadkobierców jakiegoś podlaskiego magnata branży wędlin i mięs paczkowanych. Ze sztucznie pompowanej legendy Harleya można się podśmiewać, ale te motocykle niezaprzeczalnie mają coś, czego nie mają inne. Gulgot i wibracje wielkiego twina, tona uczciwego żelastwa, totalne „wywalenie” na wszystko, kiedy jadąc na wysokim biegu i dudniąc na minimalnych obrotach toczysz się przez wioski, z jednoczesną możliwością ostrej redukcji i atomowego odejścia w stylu hot-rod.
Jeżdżąc wieloma modelami tej marki zauważyłem, że mimo zbliżonej koncepcji, te maszyny mocno się od siebie różnią i ciężko mi nawet do końca powiedzieć, czym. Po prostu na jedną wsiadam i chcę od razu zejść (Street Bob, którego z kolei uwielbia Simpson), a druga jest jak stworzona z myślą o mnie. Moim ulubionym modelem Harleya jest nieoferowany już Softail Slim, którym miałem okazję polatać po alpejskich winklach i okazał się dla mnie optymalny pod względem ergonomii, osiągów i po prostu przyjemności z jazdy. Z aktualnej oferty mógłbym wskazać właśnie na Fat Boya, nie tylko dlatego, że mocno identyfikuję się z jego nazwą. Amerykański cruiser na niedzielne popołudnia – przywilej nielicznych, którego chciałbym móc doświadczać.