Niedawno proponowałem weekendowe szwendanie się po Beskidzie Żywieckim, tym razem zapraszam na wycieczkę w Beskid Niski. Nazwa podobna, lokalizacja też z grubsza nieodległa, jednak kulturowo to zupełnie inna bajka.
Na skróty:
Beskid Niski to w sumie niewielka kraina położona między Kotliną Sądecką a Bieszczadami. Granice tego regionu można bardzo umownie wyznaczyć mniej więcej w czworokącie o wierzchołkach w Muszynie, Gorlicach, Sanoku i Komańczy, którego południowy bok stanowi granica ze Słowacją. To właśnie w tych okolicach leży wiele „Zdrojów” – Krynica, Piwniczna, Wysowa czy wreszcie wspomniana Muszyna. To także tutaj napotkamy liczne, aczkolwiek w znakomitej większości nieczynne już kopalnie ropy naftowej oraz infrastrukturę związaną z jej wydobyciem.
Kolejnym i chyba najistotniejszym czynnikiem odróżniającym Beskid Niski od Sądeckiego jest zamieszkująca go ludność, chociaż dotyczy to już raczej czasów minionych, bo obecnie te społeczności już się wymieszały. To w Beskidzie Niskim zaczyna się Łemkowszczyzna, ciągnąca się aż po Bieszczady. Tereny jeszcze dalej na wschód zamieszkiwali już Bojkowie. Kultura wykształcona przez Łemków wyraźnie różni się od tej, którą możemy spotkać bardziej na zachód, w Małopolsce. Przyjrzyjmy się jej z uwagą, bowiem jej pozostałości jest już coraz mniej.
Podczas październikowego wyjazdu za bazę wypadową przyjmujemy przyjazną motocyklistom agroturystkę Kowalówka w niewielkiej miejscowości Męcina Wielka, położonej całkiem niedaleko Gorlic. Nie podejmuję się jednak wytłumaczenia, jak tam dojechać, GPS albo dosyć dokładne mapy powinny pomóc. Obiekt znajduje się w „widełkach” między drogami nr 993 (w kierunku Dukli) a 977 (w kierunku słowackiego Zborova).
Generalnie wycieczka w te rejony nie musi się ograniczać jedynie do Polski, bo po słowackiej stronie też jest pięknie, ale chwilowo (w momencie pisania artykułu) ograniczenia pandemiczne pozwalają jedynie na podróże tranzytowe po tym kraju. Nikt specjalnie nie monitoruje tych przejazdów, więc można próbować, ale w razie spotkania z policją czy służbami granicznymi mogą być kłopoty. Trochę szkoda, bo w planach mieliśmy zwiedzanie Bardejowa – bardzo starego i malowniczego miasteczka. Trudno, może uda się innym razem, gdy obostrzenia znikną.
Czy wiesz, kto to jest maziarz?
Pierwszym etapem naszej wycieczki jest wypad do miejscowości Łosie, gdzie zwiedzamy fantastyczny skansen – Zagrodę Maziarską, po której oprowadza nas kompetentna i miła przewodniczka. Tak jak bez wspomagania GPS-em nie umiałem trafić do Męciny, tak samo nie potrafię wytłumaczyć jak dojechać do Łosiów, bo trasa wiedzie absolutnie lokalnymi drogami, przeważnie bez oznaczeń.
Można albo jechać na intuicję, albo użyć elektroniki. Nawet jak się zgubisz, to nic strasznego, bo dla motocyklisty to prawdziwy raj. Dobre, kręte, biegnące pagórkami, a przede wszystkim puste asfalty. To dziwne, ale nawet w słoneczny i ciepły październikowy weekend nie spotykamy tu żadnych innych motocyklistów. Jeżeli komuś pasuje i lubi wytrząść sobie tyłek, to da się sporą część dystansu pokonać szutrówkami.
Zagroda Maziarska, jak na wielokulturowy region przystało, leży między kościołem katolickim a drewnianą cerkwią. Zabudowania i wystawa, w większej części jeszcze oryginalne, przedstawiają typowe życie Łemków z tych okolic w XIX wieku. Ponieważ ropa naftowa (zwana mazią) dosyć intensywnie sączyła się z ziemi, mieszkańcy Łosiów zajmowali się głównie wytwarzaniem z niej różnego rodzaju smarów i olejów.
Co wyprodukowali, wsadzali na wozy i rozwozili niemal po całej Europie. Tym właśnie jeszcze do wybuchu II WŚ zajmowali się maziarze. To był chyba intratny interes, bo wieś była dosyć zamożna. Niestety po wojnie, w wyniku przeprowadzonego przez nowe polskie władze wysiedlenia Łemków w ramach akcji „Wisła”, ten tradycyjny dla regionu zawód umarł. Szkoda, może dzisiaj maziarze byliby konkurencją dla rafinerii Jedlicze?
Wzdłuż Ropy
Przez Łosie wije się rzeka Ropa (jakżeby inaczej?), na której postawiono zaporę, przez co powstał całkiem miły zalew – Jezioro Klimkowskie. Niby nic nadzwyczajnego, ale to właśnie jego wody udawały Dniepr w scenach filmu „Ogniem i mieczem”. Teraz ta sztuczka pewnie by się nie udała, bo powstała tu rozbudowana infrastruktura turystyczna, ale tuż po spiętrzeniu wody w zalewie jego brzegi były jeszcze dziewicze i wyglądały naprawdę dziko.
Do zapory można dojechać bezpośrednio z Łosiów, ale wtedy nie przedostaniemy się już na jej drugą stronę, bo droga się po prostu kończy. Aby jechać dalej, musimy cofnąć się do miejscowości Ropa, a następnie przez Klimkówkę kierujemy się do Uścia Gorlickiego. Tu warto przystanąć na chwilę, bo będzie to jedna z nielicznych podczas tego wyjazdu okazji do zwiedzania historycznych zabytków okolicy.
Stoi tu osiemnastowieczna, bogato zdobiona, drewniana cerkiew ze wspaniałym ikonostasem. Jest ona jednym z punktów rozległego Szlaku Architektury Drewnianej, ciągnącego się przez województwa śląskie, małopolskie i podkarpackie. Znajdziemy na nim dobrze oznaczone kościoły, cerkwie i dworki, ale także przydrożne kapliczki, karczmy, leśniczówki i chłopskie zagrody. Może kiedyś znajdziemy czas, aby dokładniej przyjrzeć się temu szlakowi?
Uście Gorlickie byłoby pewnie najbardziej na południe wysuniętą miejscowością naszej trasy, gdyby nie… piękna pogoda, malownicze widoki i chęć jazdy dalej. A dalej możemy pojechać wzdłuż Ropy bardzo, bardzo lokalnymi drogami, przez Hańczową i Wysową-Zdrój do granicy Polski na Przełęczy Wysowskiej, ale to już naprawdę dosyć konkretna szutrówka. To nie Himalaje, przełęcz leży na wysokości zaledwie 600 m n.p.m, więc choroba wysokościowa z pewnością nam nie grozi. Jeżeli nie chcemy łamać ograniczeń pandemicznych, musimy się cofnąć do Hańczowej (to nie więcej niż 8 km) i zdecydować, co dalej robić z tak pięknie rozpoczętym dniem.
Wojenne pamiątki
Można udać się w kierunku południowym, aby odetchnąć atmosferą wymienionych wcześniej „Zdrojów” – Krynicy, Muszyny czy Piwnicznej. My jednak lecimy (znów kierując się intuicją lub GPSem) na Regietów, gdzie znajdują się stadnina koni huculskich oraz zabytkowy, austro-węgierski cmentarz wojskowy z czasów I WŚ, z bardzo ciekawymi łemkowskimi wieżami. W czasie tamtego konfliktu na terenie Podkarpacia toczyły się długie i ciężkie walki, o których dzisiaj już mało kto pamięta. W okolicy pozostało całkiem sporo mniej lub bardziej zapomnianych cmentarzy i miejsc pamięci.
Skoro jesteśmy przy tematach wojennych, to z Regietowa musimy pojechać przez Smerekowiec i Gładyszów w okolice malutkiej wsi Banica, gdzie przy samej drodze znajdziemy pomnik ku czci siedmiu polskich lotników zestrzelonych 27 sierpnia 1944 roku przez niemiecki myśliwiec. Bombowiec Halifax, którym wracali do Włoch po dokonaniu zrzutu zaopatrzenia dla Warszawy walczącej w powstaniu, rozbił się pod Banicą, a miejscowa ludność pochowała w tym miejscu odnalezione ciała lotników. Pomnik upamiętniający to wydarzenie stanął tu w roku 2013.
Warto zwrócić uwagę, że poruszamy się teraz na granicy województw podkarpackiego i małopolskiego, a właśnie tu znajduje się Magurski Park Narodowy, po którym jednak lepiej poruszać się pieszo niż motocyklem, bo mało które drogi są dostępne dla zmotoryzowanych. My jednak tym razem nie jesteśmy nastawieni na dłuższe eksploatowanie własnych nóg, więc starając się nie uprzykrzać życia lokalnym mieszkańcom i pieszym turystom nie wjeżdżamy tam, gdzie nie wolno. Nie będę specjalnie wyznaczał dalszych kierunków jazdy, bo gdzie się nie ruszymy, będzie pięknie – jesień w Beskidzie jest wyjątkowo urokliwa.
Nasz weekendowy wypad ma tym razem na celu spokojnie szwendanie wśród cudów natury, a w mniejszym stopniu zwiedzanie wytworów ludzkiej cywilizacji. Oczywiście gdy po drodze natkniemy się na przydrożną kapliczkę czy pozostałości wieży wiertniczej kopalni ropy, możemy się zatrzymać i cyknąć sobie pamiątkową fotkę. Nie będzie również kłopotu gdy zgłodniejemy, bo region pod względem turystycznym rozwija się bardzo prężnie i co chwilę napotykamy karczmę, gospodę czy zwykłą knajpę. W tym miejscu warto polecić coś, co prawdopodobnie lubią wszyscy zgłodniali motocykliści. Jadąc z Łosi w kierunku Jeziora Klimkowskiego natkniemy się na zajazd „Pstrąg u Eda”. Domyślacie się zapewne, jaką potrawę chcę tutaj polecić.
Umęczeni całodziennym kręceniem się po okolicy, w jakiś sposób (intuicja, mapy, GPS) wracamy do naszej bazy w Męcinie Wielkiej, gdzie w ciszy i spokoju nabieramy sił przed powrotem następnego dnia do domu, bo to niekoniecznie będzie krótka trasa. Szczególnie dla motocyklistów z Warszawy i dalszych okolic, z których w ten region chwilowo nie biegnie jeszcze żadna droga ekspresowa. A może to i lepiej?