Bandziora w wersji S kupiłem w 2018 roku, z przebiegiem około 16 tysięcy kilometrów. Była to mocno zadbana sztuka z rocznika 2012, z polskiego salonu, z pewną historią serwisową.
Jest to motocykl niezawodny, stworzony do dalekich i bliskich podróży. Potężny moment obrotowy dostępny praktycznie natychmiast sprawia, że mogę nim spokojnie turlać się z prędkością 60km/h na szóstym biegu, a jeśli najdzie mnie ochota, po prostu odkręcić manetkę i moto bardzo płynnie przyspieszy do ok. 240km/h. Pierwsze trzy biegi to prawdziwa eksplozja brutalnej siły, dzięki której mogę rozpędzić maszynę do 200 km/h w czasie ok. 10 sekund.
Pozycja za kierownicą jest neutralna, a podwyższając siedzenie można ją zmienić na bardziej turystyczną. Kierownica naturalnie leży w dłoniach, a wszystkie przełączniki są tam, gdzie być powinny. Prędkościomierz i obrotomierz są czytelne, lecz brakuje wskaźnika temperatury silnika i wyświetlacza biegów. Małym minusikiem, a czasem plusikiem (w zależności od tego czy suszą, czy nie), jest prędkościomierz zawyżający swoje wskazania. Im szybciej jadę, tym bardziej zawyża.
Zarówno zawieszenie, jak i hamulce oceniam na piątkę z plusem. Heble są skuteczne i łatwo je wyczuć. Pozwalają zatrzymać ten ważący ponad ćwierć tony pojazd na rozsądnym dystansie. ABS wkracza do akcji w ostatnim momencie i nie przeszkadza podczas normalnego hamowania, jednak w paru przypadkach uratował mi tyłek zanim to jeszcze do mnie dotarło. Zawieszenie jest zestrojone neutralnie, dobrze wybiera nierówności i nie muszę go regulować za każdym razem po załadowaniu tony bagażu, czy przed podróżą z pasażerem.
Skrzynia biegów działa płynnie. Przy niskiej prędkości obrotowej silnika biegi wchodzą z charakterystycznym klikiem, zwłaszcza trójka. W zakresie wyższych obrotów biegi wchodzą perfekcyjnie. W moim egzemplarzu, od momentu gdy go kupiłem słychać kosz sprzęgłowy. Z ciekawości rozebrałem sprzęgło, lecz nie zauważyłem żadnych nieprawidłowości.
Masa Suzuki to 254 kg, jest to jednocześnie jego wada i zaleta. Na ostrych górskich winklach jest nieco ociężały, muszę używać trochę siły, by przerzucić go z zakrętu w zakręt. Dla mnie dużym plusem jest to, że przy tej masie, po załadowaniu bagażu oraz zabraniu pasażera, środek ciężkości zmienia się tylko nieznacznie i nie trzeba od nowa przyzwyczajać się do prowadzenia motocykla. Bandyta jest dobrze wyważony, a wolne manewry nie przysparzają mi żadnych kłopotów.
Na minus oceniam kanapę, którą co prawda można podwyższyć o 2 cm w przypadku części dla kierowcy, lecz na tym kończą się jej zalety. W dłuższych trasach staje się męcząca, a po ok. 300 km jazdy tyłek zwyczajnie zaczyna mnie boleć. Z kolei pasażer przy każdym mocniejszym hamowaniu zjeżdża na kierowcę i wali przysłowiowego „dzięcioła” kaskiem w kask. W przypadku tego motocykla inwestycję w akcesoryjną kanapę lub przerobienie standardowej uważam za konieczność.
Kolejnym minusem jest widoczność w lusterkach. Są za krótkie, w związku z czym ok. 70% ich powierzchni zajmują moje ramiona (mam 190 cm wzrostu i ważę ponad 100 kg). Za każdym razem, gdy chcę spojrzeć, co się dzieje za mną, muszę się troszkę wychylić. Można się jednak do tego przyzwyczaić. Wydaje mi się, że inżynierom przyświecała idea, by lusterka nie wystawały poza obrys motocykla i nie przeszkadzały podczas przeciskania się przez korki.Eksploatacja Bandita jest tania. Przy spokojnej jeździe można zejść ze spalaniem nawet do 5 l/100 km. Przy normalnej to około 7 l, natomiast jeśli odkręcę manetkę, uruchamiam wir w zbiorniku i spalanie wzrasta do nawet 12 l/100 km. Podczas standardowego serwisu co 6000 km wymieniam olej silnikowy z filtrem, a także czyszczę i smaruję specjalnym olejem filtr powietrza.Turystyczna opona z tyłu nadaje się do wymiany po około 10000 km. Przód wytrzymuje o ok. 5000 km więcej.
Łańcuch napędowy, w zależności od jego jakości, spokojnie starczy na 20000 km. Mój od wymiany wytrzymał już ten dystans i nie widać na nim poważnych oznak zużycia. Oczywiście wszystko zależy od stylu jazdy oraz odpowiedniego smarowania i czyszczenia łańcucha. Największym atutem tego motocykla jest to, że ten sprzęt jest nie do zajechania. W ciągu tych 30 000 km, które nim przejechałem, nie wymieniłem nawet żarówki, nie wziął grama oleju, po prostu nic się nie zepsuło. Tankowałem paliwo, jeździłem i przeprowadzałem standardowy serwis z wymianą elementów eksploatacyjnych – opon, napędu, klocków hamulcowych i płynów.
Podsumowując, jest to motocykl, którym mogę pogonić wieczorem z kumplami po mieście lub leniwie toczyć się przez górskie zakręty. Zabrać ukochaną wraz z jej prostownicą i suszarką do włosów, żelazkiem, pięcioma parami butów, namiotem, śpiworami i przejechać pół Polski. Przy tym wszystkim mam świadomość, że mocy mu nigdy nie zabraknie i na pewno nie spotka mnie niemiła niespodzianka w postaci nieprzewidzianej awarii. Czego chcieć więcej?
Artykuł jest uzupełnieniem materiału o Suzuki Bandit 1250 z numeru 12/2020 „Świata Motocykli”.