fbpx

Z dzieciństwa pamiętam żartobliwe hasło: ?radio Tirana nadaje od rana?. Chociaż nigdy nie słuchałem tego radia, w pamięci coś zostało, bo z przyjaciółmi wybrałem Albanię jako cel wycieczki motocyklowej.

Barany na rondzie

Motocyklowa wyprawa do Albanii.

Po przewertowaniu informacji w Internecie oraz w przewodniku turystycznym Gillian Gloyer (ta Brytyjka mieszkała w Albanii cztery lata – red.), główny planista wycieczki – Grzesiek – przygotował szczegółowy program 12-dniowego wyskoku. Dosiadając pięciu maszyn w składzie: Grzesiek i ja z „plecakiem” Kubą – Hondy FJR 1300, Paweł – Yamaha TDM 900, Włodek – BMW K 1200LT oraz Andrzej – Yamaha XVS 1300 Midnight Star; wczesnym, majowym rankiem ruszyliśmy z Brzeska na południe.

Do Serbii wjechaliśmy w rzęsistym deszczu. Po pokonaniu w pierwszym dniu 940 kilometrów, zacumowaliśmy w miejscowości Valijevo. Stamtąd rano ruszyliśmy w piękne Alpy Dynarskie.

Jazda wijącymi się na zboczach gór wstęgami asfaltu przez Uzice i Bijelo Polje do Podgoricy to czysta przyjemność. Niepowtarzalne widoki, przełęcze i kaniony rzek rekompensują drobne niedoskonałości asfaltu.

Po przekroczeniu granicy w miejscowości Hani i Hotit, wtoczyliśmy nasze maszyny na pozbawione asfaltu, albańskie drogi. Na szczęście okazało się, iż nawierzchnię „zwinęli” tylko na krótkim odcinku, bo jeszcze był w budowie. Jednak pierwsze kilometry pokazały, że jazda po Albanii wymaga szczególnego skupienia i uwagi. Miejsca prac drogowych nie są oznakowane, robotników od ruchu pojazdów oddzielają ułożone na jezdni kamienie. Spotkaliśmy kilka nieoznaczonych, pozbawionych dekli studzienek kanalizacyjnych i to na samym środku jezdni. Pędzone ulicami i wałęsające się barany, osiołki, kozy i inne zwierzęta to standard wszystkich dróg, element folkloru. Nawet w dużych miastach, na rondach wypasa się barany i kozy.

Fot. Wojtek Podleś

Motocyklowa wyprawa do Albanii.Fot. Wojtek Podleś

Podczas blisko pięćdziesięcioletniej izolacji kraju w czasie komunistycznego reżimu Envera Hodży i po jego śmierci, do roku 1994, Albańczycy nie mogli mieć własnego samochodu. Dzisiaj w tym biednym kraju posiadanie auta stało się wyznacznikiem statusu społecznego. Kierowcy, dla których przepisy ruchu drogowego to zbędna i nieznana materia, uprawiają drogową partyzantkę. Podobnie jak w krajach afrykańskich, najważniejszą rzeczą w aucie jest klakson. W miastach bywa on częściej używany niż pedał hamulca. Sposób organizacji ruchu w zatłoczonych, albańskich miastach jest trudny do opisania: słowa „totalny zamęt” nie obrazują w pełni rzeczywistości.

Myjnia co krok

Motocyklowa wyprawa do Albanii.

Właściciele aut dbają o czystość swoich limuzyn nawet bardziej niż nasz kolega Włodek (w czasie podróży trzy razy umył swoje BMW – raz w myjni, za 200 leków). W całym kraju, bez względu na region, spotykaliśmy niezliczone myjnie, nazywane „Lavazh”. W pewnej górskiej wiosce w okolicach Sarandy było ich kilkadziesiąt i w każdej tryskał w niebo strumień wody, kusząc klientów.

Do Szkodry dotarliśmy późnym wieczorem. Gdy szukaliśmy noclegu, hotelarz, u którego nie było miejsc, w ramach rekompensaty obdarował każdego butelką zimnego piwa „Korcza” i skierował do zaprzyjaźnionego pensjonatu Bicaj. Spędziliśmy w nim najdroższy nocleg podczas całej wycieczki – po 17 euro od osoby.

Szkodra jest jednym z najstarszych miast Bałkanów, jednak nie ostało się w nim zbyt wiele zabytków. Zwiedziliśmy znajdującą się na obrzeżach miasta, iliryjską twierdzę Rozafa. Widać z niej całe miasto, leżące w oddali szczyty Gór Przeklętych, wielkie, graniczne Jezioro Szkoderskie, pobliskie rzeki oraz katedrę św. Stefana, na której budowę w 1851 roku osobiście wydał zgodę sułtan osmański. Dwa lata po ponownym otwarciu katedry po epoce komunizmu, w 1993 roku, odwiedził ją papież Jan Paweł II. Szkodra jest największym ośrodkiem katolicyzmu w Albanii. Ciekawostką jest zachowanie wiernych przed mszą: spacerują, rozmawiają w piknikowej, rodzinnej atmosferze, dalekiej od ciszy i skupienia, jakie panują w naszych kościołach.

Motocyklowa wyprawa do Albanii.

Tirana powitała nas promieniami słońca. W jedynym supermarkecie zachodnich sieci, jaki spotkaliśmy, nowo wybudowanym Carrefourze na przedmieściach, wymieniliśmy euro na miejscową walutę – leki i górskimi drogami, przez Elbasan dotarliśmy do malowniczo położnego w górach jeziora Ohrydzkiego.

Malutka miejscowość Lin z górskiej drogi prezentuje się niczym kurort, ale to malownicza, lecz skromna osada. Sklecone z kamienia domki, wąskie uliczki, wiejskie zagrody prowadzące do brzegu jeziora, wyciągnięte na brzeg łódki, spokój i melancholia mieszkańców tworzą niespotykany klimat. Droga wzdłuż brzegu jeziora, pomimo marnego asfaltu, pozwala relaksować się urokami okolicy. Sprzedawcy przy wypełnionych wodą akwariach machają w powietrzu świeżo złowionymi węgorzami niczym lassem, zachęcając przejezdnych do zakupów. Polecam smażoną rybę koran w okolicznych restauracjach. Podana z grillowanymi warzywami smakuje wybornie, pomimo wysokiej ceny – 8300 leków (ok. 250 zł – red.) za porcje dla 5 osób.

Osiołek na trzy sposoby

Motocyklowa wyprawa do Albanii.

Rejony wzdłuż granicy z Macedonią i Grecją są wyraźnie uboższe. Trudno tu dostrzec jaskółki dynamicznego rozwoju, o którym świadczy wzrost PKB kraju na poziomie 6-7%. Większość dużych inwestycji lokuje się wzdłuż wybrzeża.

Planując wycieczkę, przeczytałem, iż Korcza jest najbardziej cywilizowanym miastem Albanii: na ulicach nie leżą śmieci, a kierowcy przestrzegają zasad ruchu drogowego. Moim zdaniem autorka, będąc tam, miała problemy ze wzrokiem. Handlowe centrum miasta wyglądało jak Pearl Harbor po japońskim ataku. Zniszczone elewacje budynków, dziurawe jezdnie i chodniki, obskurne blokowiska, walające się śmieci i tłumy mieszkańców snujących się między samochodami. To nie pasowało do opisu z przewodnika.

Ta część kraju uzmysłowiła mi, jak ważny w gospodarce Albanii jest do dziś osiołek. To sympatyczne stworzenie występuje tu w wielu odmianach. Najbardziej popularna jest wersja transportowa. Kiwająca się kopa siana, słomy lub bateria plastikowych baniek i zbiorników ? to lokalna wersja pikapa. Częsta jest wersja sportowa, dosiadana okrakiem bądź bokiem przez miejscowych dżokejów. Grzesiek z Pawłem, za czekoladowego batona, zasiedli za „sterami” takiej odmiany, nie zdejmując dla bezpieczeństwa motocyklowych kasków. Ostatnia ze znanych mi wersji, popularna również u nas, to wersja spożywcza, serwowana jako salami.

Po noclegu w Permecie, bujając się między wzgórzami niczym okręt w morskiej kipieli, dryfowałem do Gjirokastry (miejsca urodzin komunistycznego, powojennego dyktatora Albanii, Envera Hodży). Gjirokastra, zwana „Miastem Tysiąca Schodów”, bez wątpienia należy do miejsc, których nie można pominąć podróżując po Albanii. W 2005 roku zostało wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.

Miasto rozpościera się malowniczo na trzech zboczach wzgórza. Góruje nad nim średniowieczna cytadela i widoczna z daleka wieża zegarowa. Żeby się tam dostać, trzeba pokonać stromy podjazd, wyłożony naturalnym, śliskim kamieniem. Najbardziej charakterystycznym punktem miasta jest XIII-wieczny zamek oraz tradycyjne, tureckie, warowne domy, pokryte szarymi płytami z kamiennych łupków, pamiętające jeszcze czasy państwa osmańskiego. Na zamku znajduje się muzeum broni, dokumentujące włoską agresję w 1939 roku, komunistyczny ruch oporu i wyzwolenie Albanii.

Fot. Wojtek Podleś

Motocyklowa wyprawa do Albanii.Fot. Wojtek Podleś

W korytarzu przed wejściem do muzeum stoi kilka dział i małych czołgów, a w głębi, na małym placu, można obejrzeć przechwycony, amerykański samolot szkoleniowy Lockheed T-33 Shooting Star. W grudniu 1957 roku musiał on wylądować na lotnisku Rinas niedaleko Tirany z powodu problemów technicznych. Pilot wrócił do Stanów, ale samolot stał się „trofeum” z zimnej wojny. Miał przypominać o zagrożeniu ze strony „imperialistów”.

Hodża, ogarnięty fobią permanentnego zagrożenia, kazał w całej Albanii zbudować tysiące bunkrów. Po upadku komunizmu, wiele zostało zniszczonych przez zbieraczy złomu, którzy rozkuli je, pozyskując stal zbrojeniową.

Kryzys ma sjestę

Motocyklowa wyprawa do Albanii.

Trzy dni, walcząc z kłopotami zdrowotnymi, spędziliśmy na plażach Ksamilu, wyrywając się jedynie na krótkie wycieczki do Grecji i do Butrintu. Włodek, z bolesnym zapaleniem mięśnia międzyżebrowego, skorzystał z wykupionego przed wyjazdem ubezpieczenia: pojechał do szpitala w Sarandzie. Budynek nie zachwycał standardem ani wyglądem, za to żeńska część personelu prezentowała się pięknie. Tutejsze kobiety mają ciemną karnację, z reguły zgrabne figury i mijane na ulicy, bez względu na wiek i urodę, akcentują odmienność kulturową. Unikają kontaktu wzrokowego i nigdy nie odpowiadają uśmiechem na pozdrawiający je uśmiech obcego.

W czerwcu na wybrzeżu Albanii nie ma turystów. Lokale i plaże świecą pustkami. Albańscy restauratorzy, widząc naszą spacerującą szóstkę, wybiegali na ulice, aby nas do siebie zaprosić. Ceny za obfity obiad w restauracji dla 6 osób wahały się od 5000 do 9000 leków. Gdyby nie znacząca odległość i kiepskie drogi, byłoby to idealne miejsce letniego wypoczynku. Kurorty takie jak Saranda czy Vlora kuszą nowoczesnymi pensjonatami i hotelami, a małe, kameralne miejscowości albańskiej riwiery gwarantują kameralną atmosferę.

Fot. Wojtek Podleś

Motocyklowa wyprawa do Albanii.Fot. Wojtek Podleś

Szukając noclegu, warto się potargować. W komfortowym pensjonacie z prywatną plażą, w Ksamilu zapłaciliśmy 7,5 euro za nocleg ze śniadaniem. Śniadania wszędzie wyglądały tak samo: tosty z jasnego pieczywa, rewelacyjne masło, masa dżemu oraz słony, bardzo smaczny, biały ser. Ciekawostką Albanii są ustawione przy drogach budy rzeźnickie wielkości naszych kiosków. Sprzedają w nich bez jakiegokolwiek nadzoru weterynaryjnego koźlinę, baraninę i inne mięsa. Lodówki są zbędne. Mięso, dopóki nie znajdzie nabywcy, huśta się na hakach, a w sąsiedztwie na ubój czekają kolejni skazańcy.

Będąc przy granicy z Grecją, zajechaliśmy do Igoumenitsy, aby zobaczyć ów słynny, grecki kryzys. Mimo wczesnej przedpołudniowej pory, deptaki, bary i kawiarenki były pełne wypoczywających w spokoju Greków. Nie zauważyliśmy nikogo, kto w pocie czoła, zaharowując się, walczyłby z okrutnym kryzysem. Zapewne tak, jak spędzający czas w knajpkach, miał on właśnie sjestę…

Jak napisane jest w przewodnikach, Butrint jest uważany za jedno z najciekawszych stanowisk archeologicznych w rejonie Morza Adriatyckiego. W roku 1992 został wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Kompleks ze śladami budowli, których początki datowane są na VII wiek przed naszą erą, zainteresuje pasjonatów archeologii i historii starożytnej.

Butrint zachwyca też położeniem. To rozległe, portowe miasto, otoczone kilkusetmetrowym murem. Wzdłuż wijących się sennie alejek rosną olbrzymie eukaliptusy, w sadzawkach porośniętych rzęsą pływają żółwie. Z dziedzińca muzeum na wzgórzu między jeziorem Butrinti a kanałem Vivari, rozpościera się niepowtarzalny widok. Warto wydać 700 leków (ok. 20 zł) na wstęp i chwilę tam pospacerować.

Opuszczając południe, należy jechać wybrzeżem. Widoki napotykane wzdłuż linii Adriatyku i morza Jońskiego to niezapomniane przeżycie, a przejazd przełęczą Llogary to ukoronowanie wrażeń. Trasa z Sarandy do Vlory, o nienagannym asfalcie, biegnie zboczami gór Lungarë. Widok skalnych zboczy, wyrastających z morskich fal, ścielące się poniżej, pierzaste chmury, oglądane z wysokości 1010 m n.p.m. sprawiają wrażenie, jakby ktoś to wszystko namalował.

Fot. Wojtek Podleś

Motocyklowa wyprawa do Albanii.Fot. Wojtek Podleś

Białe flagi

Motocyklowa wyprawa do Albanii.

By dostać się do Beratu, „miasta tysiąca okien”, musieliśmy pokonać będącą w katastrofalnym stanie drogę z Fier. Berat to drugie, albańskie miasto muzeum. Założone w III w. p.n.e. u podnóża szczytów Tomorri i Shpirag, nie bez powodu nosiło kiedyś nazwę Pulcheriopolis, czyli Piękne Miasto. Zabytki nie są jedynie świadectwem historii, lecz do dzisiaj służą mieszkańcom.

Wstęp na teren zamku kosztował 100 leków. W środku samozwańczy przewodnik, używając miksu wielu języków, starał się przybliżyć nam bogatą historię tego miejsca. Z zamkowego wzgórza po przeciwnej stronie rzeki Osum widać kolejne, zabytkowe, utrzymane w nienaruszonym stanie, zamieszkałe osiedle Gorica. Całą starówkę zabudowano szeregiem niskich domków,? przycupniętych na zboczu i migających setkami okienek.? ?

Przed pożegnaniem z Albanią pozostał ostatni punkt wycieczki: najrzadszy, udostępniony dla zwiedzających zabytek – „kulla e ngujimit” – wieża, w której do końca życia zamykali się mężczyźni zamieszani w wendetę. Wieża znajduje się w parku narodowym Theth. Walory tego miejsca poznacie z przewodnika. Nam nie udało się do niego dotrzeć.

Włodek na informację, iż kilkudziesięciokilometrowy odcinek trzeba będzie pokonać szutrową, górską drogą, od razu został w knajpce. Zjeżdżając z asfaltu, minęliśmy kampera, zbudowanego na ciężarowym, terenowym podwoziu MANA. Niemiecka załoga z ironicznymi uśmiechami spoglądała na nasze maszyny, ale nas to nie zraziło. Brnęliśmy pod górę. Andrzej swoim XVS 1300 pokonał kilkaset metrów i postanowił na nas poczekać. Paweł na „tedeemce” wyrwał do przodu. My z Grześkiem wywiesiliśmy białe flagi po około 1,5 kilometra. Nasze FJR?y nie były w stanie pokonać krętej, wąskiej, górskiej ścieżki. Paweł zawrócił, gdy zorientował się, że został sam na polu bitwy. Z podkulonymi ogonami dołączyliśmy do Włodka.

Fot. Wojtek Podleś

Motocyklowa wyprawa do Albanii.Fot. Wojtek Podleś

Wszystko, co dobre, kończy się. Naładowani pozytywnymi wrażeniami, zostawiając bunkry i osiołki, przekroczyliśmy granicę na nowym przejściu, po zachodniej stronie Jeziora Szkoderskiego. Na krótko zajechaliśmy do Ulcinija, by zwiedzić twierdzę i na ostatnim noclegu w Caniju, przy butelce rakii, pożegnaliśmy Bałkany.

Publikacja Świat Motocykli 8/2014.

KOMENTARZE